piątek, 11 maja 2012

Wstęp TOM I LUIS


Opowiadanie zakończone, osadzone w realiach współczesnej Polski. Młody chłopiec przyjeżdża do małego miasteczka, by zamieszkać z ciotką, której nigdy nie widział. Gorzej nie wiedział nawet, że istnieje. Zanurza się w świecie pełnym pogańskich mitów i legend. Powoli odkrywa swoją tożsamość. Poznaje mroczne, rodzinne tajemnice. Czy znajdzie tutaj nowy dom? Luis z jednej strony to nieśmiały, delikatny chłopak, ale druga jego strona to zupełnie inna historia. Pełen rozsadzającej go energii, ciekawski i psotny wpada z jednych tarapatów w drugie pociągając za sobą innych. A może jednak znajdzie się ktoś, kto utemperuje tego nieznośnego chłopaka?


TOM I   LUIS

Wiecie co to Posoka? Nie? Ja dowiedziałem się dopiero tydzień temu. Trzy miesiące wcześniej miałem wypadek, w którym zginęli w nim moi rodzice. Przez prawie cały ten czas leżałem w szpitalu i przeszedłem kilka poważnych operacji. W lewej ręce nadal często odczuwałem ból, zwłaszcza  w bezsenne noce, kiedy bałem się zamknąć oczy, bo natychmiast widziałem płonący wrak samochodu i dobiegające z niego, rozpaczliwe krzyki mojej matki. Ojciec zginął na miejscu, a ja ocalałem tylko dlatego, że wypadłem przez przednią szybę, bo jak zwykle nie zapiąłem pasów. Czy mi ich brakowało? Nie bardzo. Myślicie , że wyrosłem na wyrodnego syna? Niezupełnie. Moja rodzina nie była ze sobą zbytnio związana. Rodzice jako lekarze, specjaliści od chorób tropikalnych, jeździli po całym świecie lecząc ludzi, żaden kontynent nie miał przed nimi tajemnic. Niestety, dla mnie nie starczało im już czasu. Z dzieciństwa najlepiej pamiętam, niekończący się korowód niań i opiekunek, które nieustannie się zmieniały. Nie byłem grzecznym maluchem. Swoją frustrację, spowodowaną ciągłą nieobecnością bliskich, brakiem normalnego, bezpiecznego domu wyładowywałem właśnie na nich. Płatałem im setki złośliwych figli, dlatego żadna nie wytrzymała ze mną zbyt długo. W takich wypadkach zmuszeni do przyjazdu rodzice, prawili mi długie kazania jakim to jestem niewdzięcznym dzieckiem. Podobno miałem wszystko o czym inni tylko marzyli i nie potrafiłem tego docenić. Gdy podrosłem i skończyłem piętnaście lat, całkiem przestali się mną przejmować. Zostawiali mnie samego na całe tygodnie, niekiedy miesiące. Miałem kartę kredytową, sam robiłem zakupy i gotowałem, a do sprzątania raz w tygodniu przychodziła jakaś Meksykanka. Nocami, kiedy się bałem, a ogromny dom skrzypiał i trzeszczał jak na filmach grozy, chowałem głowę pod kołdrę, tuląc się do śmiesznej, pluszowej kozy, którą dostałem od matki na siódme urodziny. Myślicie, że był to prezent dany z miłości? Nieprawda! Dostawałem od niej podarunki, kiedy coś przeskrobała. Zagłuszała w ten sposób swoje wyrzuty sumienia. Nigdy nie zapomnę tej strasznej daty, bo to był dzień śmierci Bartka. Kto to był? Długo by opowiadać. Wystarczy jak będziecie wiedzieć, że był moim jedynym przyjacielem. Tylko on dawał mi jakieś wsparcie i namiastkę uczucia, którego tak bardzo potrzebowałem. Byłem wtedy tylko małym dzieckiem,  bardzo samotnym, w wielkim bogatym domu. A oni go zabili. Przyszli z piłami i linami, nie bacząc na moje krzyki i błagania przecięli go na pół, zabrali mu jego piękną, liściastą, zieloną duszę. Wykarczowali nawet pień, żeby nie pozostało po nim żadnego śladu. Płakałem cały dzień, aż zemdlałem ze zmęczenia i rozpaczy. Nie wiedziałem kto mnie znalazł i zaniósł do łóżka. Wieczorem przyszła do mnie matka i wręczyła tego rogatego pluszaka.
- Luis, uspokój się, tak będzie dla ciebie lepiej. To tylko drzewo, a ty dramatyzujesz, jakby zmarł ci jakiś bliski krewny. Doktor Manson powiedział, że powinniśmy to zrobić dla twojego dobra. Nikt normalny nie rozmawia z roślinami i nie twierdzi, że opowiadają mu bajki. Już za miesiąc idziesz do szkoły. Chyba nie chcesz, by dzieci miały cię za jakiegoś odmieńca i dziwaka? Na pewno znajdziesz tam przyjaciół - pochyliła się, aby mnie pogłaskać po głowie, ale schowałem się pod kołdrę przed jej fałszywą czułością.
- Zrobimy też remont w ogrodzie. Zlikwidujemy te wszystkie grządki i rabatki. Nie będziesz miał teraz czasu się nimi zajmować. Przed tobą wiele lat nauki - powiedziała już całkiem chłodno i wyszła z pokoju.
Długo nie mogłem zasnąć, a moje serce bolało, jakby miało mi pęknąć. Usłyszałem wtedy dziwną rozmowę moich rodziców, z której nie zrozumiałem ani słowa, ale wyryła się bardzo wyraźnie w mojej pamięci.
,, - John, mam nadzieję, że dzięki temu będziemy mieli już spokój. Chłopiec zrobił się ostatnio taki dziwaczny. Prawie nie wychodził z tego ogrodu. Parę razy zaczepiły mnie sąsiadki pytając, dlaczego on całymi dniami przesiaduje na dworze. W końcu mógł się zorientować kim jest naprawdę, albo nie daj boże spotkać kogoś, kto by go uświadomił. Na szczęście jest jeszcze bardzo mały.
- Nie martw się Kesi, to koniec. Trzeba tylko zająć go nauką i odsunąć od tych niemądrych pomysłów. Przejdzie mu. To wszystko, to zwykłe gusła i zabobony. Powinniśmy wcześniej wyjechać z kraju. Luis za bardzo przesiąkł moją rodziną. Tutaj jest inny świat. Nie pozwolę, aby mój syn stał się taki jak oni. Kładźmy się spać skarbie. Jutro o świcie mamy samolot - poważny, niski głos mojego ojca w końcu umilkł”.
Nie wiedziałem czego dotyczyła ta rozmowa. Gdy byłem starszy, parę razy próbowałem się włamać do gabinetu ojca. Nigdy się mi jednak nie udało. Drzwi do niego były pokryte oryginalnymi znakami. Gdy spytałem matki co to takiego, bardzo się zmieszała i oświadczyła, że to zwykły roślinny motyw jakie często stosuje się do ozdoby drewnianych powierzchni. Widziałem w jej oczach, że kłamie i odpuściłem.
 Potem jeszcze długo  leżałem na łóżku, a sen nie chciał przyjść. Tuliłem do siebie tą głupią kozę, bo do jej wnętrza włożyłem kilka zebranych jesienią żołędzi i z powrotem ją zaszyłem, aby nikt ich nie znalazł. To dzieci Bartka. Za kilka lat, jak dorosnę, posadzę je przed swoim domem i znowu wszystko będzie dobrze. Słyszałem, jak za oknami wielkie, ciężkie  maszyny równają z ziemią, to co najbardziej na świecie kochałem. Rano wyjrzałem przez okno i zobaczyłem, że mój śliczny, pachnący ogródek znikł. Kilku robotników kręciło się po placu układając gładkie trawniki i wytyczając proste żwirowe ścieżki. Nie było kwiatów, ani krzewów, a na miejscu kwitnącego ogrodu powstawała  prawdziwa wielkomiejska pustynia. Taras, krzesełka ,stolik, wszędzie betony i ceramiczne płytki. Nic żywego i zielonego. Od tego czasu nigdy więcej nie wyszedłem do na zewnątrz. Nie było po co.
 Całe moje dotychczasowe życie upłynęło w wielkim mieście, które nigdy nie zasypiało, a nieustanny ruch na ulicach trwał dzień i noc. Teraz będę musiał zamieszkać w małej miejscowości, bo żyje w nim jedyna moja krewna, której nigdy nie poznałem. Podobno, to młodsza siostra mojego ojca. Nawet nie wiedziałem, że istnieje. Rodzice po wyjeździe ze swojej ojczyzny zerwali kontakty  ze wszystkimi. Nie odpowiadali na listy i telefony, które z początku często dzwoniły. Nie wiem, dlaczego tak postępowali. Kiedyś próbowałem się tego dowiedzieć, ale ojciec wzruszył tylko ramionami. Byłem bardzo mały kiedy opuściliśmy  kraj i prawie nic z tego okresu nie pamiętam, co zawsze bardzo mnie dziwiło. Miałem wtedy prawie sześć lat i coś przecież powinno zostać mi w głowie. Z tych niewesołych rozmyślań wyrwał mnie głos taksówkarza.
- Proszę pana, jesteśmy na miejscu.
Wysiadłem na lotnisku w Krakowie i taksówką udałem się do Posoki. To takie małe miasteczko na południu Polski, zagubione wśród wzgórz Beskidu Małego. Większość drogi przespałem. Spojrzałem przez okno samochodu i zobaczyłem, że zatrzymaliśmy się przed dużym, parterowym domem. Muszę przyznać, że od razu mi się spodobał. Czytaliście kiedyś bajkę o Jasiu i Małgosi? Wyglądał jak przykładowa chatka Baby Jagi. Niezbyt wysoki, zbudowany z potężnych drewnianych bali. Miał duże, białe okna i zielone okiennice. Dach z czerwonej dachówki ozdabiało usadowione obok komina wielkie bocianie gniazdo. Otaczał go spory ogród, w którym kwiaty zdawały się kwitnąć na wyścigi. Pachniały zasadzone  od frontu zioła. - Istna sielanka –pomyślałem- prawie jak na wsi. Wyciągnąłem z samochodu walizki, zapłaciłem kierowcy i ruszyłem ociągając się nieco do drzwi. Były bardzo oryginalne - grube, okute żelazem i zamknięte na najdziwniejszy zamek jaki w życiu widziałem. Wglądał na bardzo stary, może nawet zabytkowy. Na pomalowanym na czarno drewnie zobaczyłem skądś znajomy mi znak, otoczony paskudnie pachnącym wieńcem uwitym z liści cebuli, chrzanu, czosnku i fasoli. Znam się trochę na tym, bo kiedyś fascynowałem się ziołami. Wiem jakie mają właściwości, a te były naprawdę magiczne i służyły do ochrony domu i jego mieszkańców. - Po co tu wiszą i czego boi się moja ciotka? To ciekawe. - Poczułem się jakbym właśnie wkroczył do innego świata, takiego, który istnieje tylko w celtyckich legendach. No wiecie druidzi i te sprawy. - O rany,  gdzie ja trafiłem, to nie zwykła zapadła prowincja, to średniowieczna osada! Ledwo wysiadłem, a tu gdzie nie spojrzę widzę gusła i zabobony. Na drzwiach pogańskie znaki, czarodziejskie  zioła. Pięknie się zaczyna. Zaraz się okaże, że cioteczka to wiedźma i co tydzień lata na Łysą Górę.
…………………………………………………………………

Cebula-ochrona, odpędzenie złych mocy, wspomaga dar jasnowidzenia, bogactwo
Chrzan- ochrona, odpędzenie złych mocy
Fasola- ochrona, odpędzenie złych mocy
Czosnek- ochrona, odpędzenie złych mocy, leczenie
.............................................................................................
Betowała kot_w_butach

7 komentarzy:

  1. Witam, jeszcze nie zaczęłam czytać Twojego opowiadania - obecnie brak czasu, ale postaram się zrobić to dziś w nocy. Przeczytałam jedynie ten fioletowy wstępik na samym początku notki i ze śmiechem muszę przyznać, że mamy podobny motyw :) Hmm... nasi bohaterowie "po przejściach" wyjeżdżają na prowincję aby tam... nie zdradzę fabuły :)
    Razem z t'Ry dziękujemy za Twoje komentarze w Dziennikach Marnych Homo.
    Pozdrawiam
    Mot

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie się zaczyna. I to jeszcze w Polsce! Na razie nie jestem w stanie skonstruować dobrego komentarza, ale idę czytać dalej. Będzie ciekawie! :]

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy mogę wskazać parę błędów, które wkradły się do tego świetnie zapowiadającego się opowiadania?
    W zdaniu, w którym dowiadujemy się o śmierci rodziców napisałaś :"....w którym zginęli w nim moi rodzice''. Wg.mnie powinno być:"...w ktorym zginęli moirodice.''
    Oraz we fragmencie , w któryn Luis podiął decyzję o niewychodzeniu do zmienionego ogrodu należałoby usunąć słówko ''do''. Pozdrawiam
    Mefisto

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To drugie napisane przeze mnie opo, na pewno znajdziesz tu mnóstwo błędów i nieścisłości. Musiałabym je od początku przerobić, żeby jakoś trzymało poziom, ale mam do niego sentyment, więc je trzymam na blogu. Może kiedyś się za to zabiorę.

      Usuń
    2. Oki . więcej czepiać się niebędę. Wybacz i pisz jak najwięcej.:-)

      Usuń
  4. Bardzo lubię twoje opowiadania, niektóre czytałam po kilka razy.Dobrze się przy nich bawię i relaksuje. Nie mogę się doczekać kolejnych odcinków do tych najnowszych. Serdecznie pozdrawiam, dużo zdrowia i ochoty do pisania.

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    o ja... biedny Luis współczuję mu tej tragedii straty rodziców, ale właśnie nie interesowali sie nim więc nie ma żadnych więzi rodzinnych, bardzo mnie zaciekawiły te słowa ojca "W końcu mógł się zorientować kim jest naprawdę, albo nie daj boże spotkać kogoś, kto by go uświadomił." to mowi o jakieś tajemnicy, może właśnie naprawdę rozmawiał z przyrodą... ciekawe co spotka go tam w Pasłęce, ale odniosłam wrażenie, że teraz tak jakby zapomniał o dzieciństwie, o tym jak dobrze czuł się wśród przyrody...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń