piątek, 11 maja 2012

Rozdział 5



Na końcu głównej ulicy stała duża, pomalowana na biało, bardzo zadbana willa. Ogrodzona była wysokim, żelaznym parkanem, porośniętym dzikim winem.  Oczywiście prowadząca do niej brama była zamknięta. Dostrzegłem mały, srebrny dzwonek, zawieszony tuż obok skrzynki na listy. 
- Na co czekasz, dzwoń - szturchnął mnie Samuel.
- Mogę ja, mogę ja - podskakiwał Zoli, nie mogąc dosięgnąć tak wysoko.
- Pewnie, że tak - podniosłem go do góry. Rozbawiony tym malec zaczął zbyt mocno ciągnąć za uchwyt. Rozległ się naprawdę przeraźliwy, wysoki dźwięk. Chwyciłem się za uszy.
- Kto tu mieszka i poco mu ten potworny alarm? Chce odstraszyć sąsiadów czy co?
- Myślę, że jedno i drugie. Pilnuje swojego terenu. Takie tam psie zwyczaje.
- Psie?!
-Tak mi się powiedziało - spojrzał na mnie z udawaną niewinnością Samuel. -Nazywa się Artur Futrzarski i jest wujem tych małych chuliganów.
- Dziwne nazwisko. Masz zamiar mu naskarżyć?
- Uwierz mi, pasuje do niego - Zobaczyłem jak do bramki podchodzi atletycznie zbudowany mężczyzna. Miał szerokie w ramiona, długie nogi i potężne, zwarte mięśnie, które mogliśmy podziwiać w całej okazałości, bo ubrany był tylko w sprane, obcisłe jeansy. Kędzierzawe, brązowe włosy związał niedbale rzemykiem z tyłu, opadały mu aż do pasa. Gapiłem się na niego wprost nieprzyzwoicie. Nieczęsto widzi się taki wspaniały okaz samca. Wyglądał jak barbarzyński wojownik z legend o wikingach. Wysoki, opalony na złocisty brąz, z dzikim spojrzeniem czekoladowych oczu spowodował, że  stałem tam oniemiały, wytrzeszczając na niego oczy.
- Hej, Luis zamknij usta i wytrzyj ślinę. Wiesz, że to niegrzecznie, tak się zachowywać? - złośliwie odezwał się Samuel, wybijając mnie z transu w jaki popadłem.
- Kto to taki? - facet wskazał na mnie.
-To bratanek Soni. Jak widać młody, głupi i bez gustu - zaczerwieniłem się okropnie, słysząc jego kpiącą uwagę. I już miałem się odgryźć, kiedy ten młody bóg chwycił mnie za rękę  i okręcił wokół własnej osi jak manekina. Potem ujął mnie pod brodę i spojrzał prosto w oczy.
- Śliczniutki. Zupełnie, jak jakiś leśny duszek.
- Zostaw go w spokoju - oburzony Samuel wyrwał mnie z jego rąk. - Zajmij się lepiej swoimi szczeniakami. Rozbijają się po mieście, udając miejscowy gang. Napadli na Luisa i mojego syna. Pilnuj swojego stada, bo sam się z nim rozprawię – mówił gniewnie mój sąsiad, patrząc groźnie na mężczyznę. W jego głosie pobrzmiewały naprawdę niebezpieczne nutki. - Sonia też nie będzie zadowolona. - Chwilę mierzyli się wzrokiem, aż w końcu pierwszy ustąpił Futrzarski.
- Oni są z dużego miasta i rodzice trochę zaniedbali ich wychowanie. Nie rozumieją dobrze prawa. Gdzie się podziali ci mali szkodnicy?
- Twoim zadaniem jest go ich nauczyć inaczej ciągle będą ci sprawić kłopoty. Jeden z nich leży za sklepem zielarskim, a reszta się gdzieś ukryła.
- Pewnie boją się kary. Wytłumacz mnie przed Sonią, bo nie chcę mieć w niej wroga. Do zobaczenia maleństwo - musnął delikatnie moje usta swoimi palcami.
- Łapy przy sobie – warknął niespodziewanie Samuel.
- A co, masz na niego wyłączność? Nie bądź śmieszny nietoperzu, taki słodziutki dzieciaczek, nie będzie chciał mieć z tobą nic do czynienia - zadrwił z niego mężczyzna.
- Myślisz, że wolałby takiego pchlarza jak ty? - Samuel chwycił mnie za ramię i pociągną w stroną bramki. Zanim zdołałem cokolwiek wykrztusić, byliśmy już w drodze do domu, a Ostrowski nie bacząc na mój opór, ciągnął mnie jak worek kartofli. Za nami biegł przebierając szybko małymi nóżkami Zoli. Zdyszani, dotarliśmy na ulicę, na której mieszkałem. Wreszcie udało mi się schwycić ogrodzenia i spowodować, że mężczyzna się zatrzymał.
- Czy tobie się coś nie pomyliło?! - zacząłem na niego z miejsca wrzeszczeć. - Co to było za przedstawienie u tego jak mu tam, Artura? Czy ja wyglądam na gumową piłkę, którą można sobie podawać z rąk do rąk? Obaj zachowaliście się jak jaskiniowcy walczący o kość! Nigdy więcej się do mnie nie odzywaj ty dzikusie! - rozwścieczony odwróciłem się i prychając ze złości pobiegłem do domu zatrzaskując za sobą  z hukiem drzwi.
 - Ceś Luis - dobiegł mnie jeszcze cieniutki głosik Zoli.
- Kochanie co się stało? - popatrzyła na mnie zdziwiona moim zachowaniem Sonia.
- Nic, tam na podwórku stoi nasz durnowaty sąsiad i chce z tobą porozmawiać. Nie mam pojęcia, jak dogadasz się z kimś na takim poziomie, a może powinnaś wziąć kredki i blok rysunkowy. Taki prymityw jak on, powinien znać pismo obrazkowe - wyrzuciłem z siebie, posyłając jadowite spojrzenie niczemu niewinnej ciotce, która stała z kompletnie nierozumiejącym wyrazem twarzy patrząc na mnie bezradnie. Nie tłumacząc niczego pobiegłem schodami na poddasze i rzuciłem się z impetem na łóżko.  Wtuliłem twarz w poduszkę gryząc ją z bezsilnej złości i wyobrażając sobie, że właśnie rozrywam tętnicę Samuela. Krew tryska po ścianach, a on umiera w strasznych mękach. Wrzucam jego ciało do jeziora, a tam ryby obgryzają do kości jego rozmokłe szczątki. Uf…uff... Poczułem się jak samowar, który upuścił właśnie trochę pary. Ale całkiem mi nie przeszło. Nie ma mowy.
…………………………………………………………………………………………
Obudziłem się, kiedy za oknem było już ciemno i zaburczało mi w brzuchu. Byłem strasznie głodny. Przez tą całą awanturę, zupełnie zapomniałem o obiedzie. Może Sonia ukuchciła coś pysznego. Wziąłem szybki prysznic wrzucając potargane, brudne ciuszki do pralki. Założyłem stare, zbyt wąskie spodnie i nieco przykrótki podkoszulek, spod którego wystawał mi brzuch. Taki mój domowy strój do spania. Zszedłem po schodach na dół, węsząc z ciekawości, co tam może być w stojących na piecu garach. Sonia siedziała przy stole lukrując czekoladowe pierniczki. Pachniało jak w raju. Mój ściśnięty żołądek zaprotestował głośno. Ciotka się roześmiała, słysząc  te piski i podsunęła mi talerz z gorącą zapiekanką.
- Najpierw sobie pojedz, potem porozmawiamy.
- Mogę jeść i mówić jednocześnie - wyburczałem miedzy jednym kęsem, a drugim, rzucając Soni niechętne spojrzenie.
- No, no. Widzę, że humorek nadal dopisuje. Tylko nie wiem czy to moja wina, czy któryś z nowych znajomych nadepnął ci na odcisk?
- Wszyscy macie w tym swój udział. To miasteczko pełne jest dziwaków ze średniowiecznymi przesądami i poglądami - jeszcze bardziej się nadąłem.
- Widzę, że miejscowi przystojniacy naprawdę ci dopiekli. Trzymaj ty się lepiej od nich z daleka. Za miesiąc zaczynasz studia. Tam znajdziesz przyjaciół w swoim wieku.
- Nikogo nie potrzebuję. Dotąd, doskonale radziłem sobie sam.
- Akurat! Gadasz głupstwa. Problem w tym, że ciebie ciągnie do tych najbardziej niebezpiecznych. Wiem, że zarówno Artur jak i Sam, to bardzo atrakcyjni mężczyźni, ale sam widziałeś, że nie nadają się na twoich znajomych.
- Więcej się z nimi nie spotkam. Zwłaszcza z Ostrowskim, to wyjątkowy dupek. Ty mi lepiej powiedz droga cioteczko, co ty wczoraj odprawiałaś za dziwne historie o północy? Kim były te zakapturzone postacie i dokąd prowadzi ten korytarz za kominkiem?
- Ohoho ! Tyle pytań naraz? Mogłam się domyślić, że taki ciekawski dzieciak jak ty, wszędzie musi wsadzić swój zadarty nosek. No to po kolei. Te kobiety to moje przyjaciółki i zielarki tak jak ja. Spotykamy się w nocy, bo mamy swoje tajemnice. Zresztą chodź, pokażę ci. Tylko buzia na kłódkę i nikomu ani słowa - Sonia pociągnęła mnie w stronę kominka i otworzyła ukryte przejście. Zapaliła zabraną z komody latarkę i ruszyła w głąb korytarza. Po kilkunastu metrach doszliśmy do masywnych, dębowych drzwi, całych pokrytych nieznanymi mi znakami. Nie miały żadnego zamka. Wyszeptała tylko kilka słów, a tajemnicza komnata stanęła przed nami otworem. Pokój był ogromny. Pod ścianami stały rzędy półek i szaf wypełnionych po brzegi ziołami i minerałami, jakie pierwszy raz widziałem na oczy. Wszystko poukładane, usystematyzowane, według nieznanego mi klucza. Pośrodku stały stoły laboratoryjne, całe zastawione jakimiś rurkami, menzurkami i innym sprzętem, o nieznanym mi przeznaczeniu. Wszystko razem wyglądało, jak połączenie nowoczesnego chemicznego laboratorium z pracownią alchemika.
- Bajer - westchnąłem zachwycony - parzycie tu ziółka, pędzicie bimber, czy robicie dragi? - zapytałem złośliwie ciotki.
- Można powiedzieć, że wszystko naraz. Robimy to, co aktualnie jest nam potrzebne. A dlaczego w tajemnicy? Wiesz jacy są ludzie, lepiej jak wiedzą jak najmniej. Jesteś zadowolony?
- Może być, ale czemu mam dziwne wrażenie, że to dopiero sam wierzchołek góry lodowej?
- Bo za dużo telewizji oglądasz. Te wszystkie filmy o czarownicach, wilkołakach i ostatnio modnych wampirach, mieszają ludziom w głowach. Ty mi lepiej powiedz jak tam ci idzie integracja z naturą?
- Całkiem nieźle. Umiem już gadać z drzewami, krzakami, jeszcze tylko miejscowa fauna i będzie komplet.
- Z tutejszymi  zwierzątkami,  to ty się lepiej nie zbliżaj za bardzo. Te  lasy są bardziej dzikie niż na to wyglądają.
- Dlaczego mi się wydaje, że gadamy o dwóch różnych sprawach?
- Masz zbyt bujną wyobraźnię chłopcze. Wracajmy już z powrotem - zbyła mnie Sonia. Wróciłem grzecznie do pokoju i usiłowałem zająć się czymś pożytecznym, ale nic mi z tego nie wychodziło. Cały czas krążyły mi w głowie słowa ciotki.- Co miała na myśli, mówiąc o leśnych zwierzętach? Przecież, to nie amazońska dżungla. Co tu może być groźniejszego od lisów, dzików, ewentualnie wilków? -Włączyłem komputer i zacząłem szukać czegoś ciekawego w Internecie, nic jednak nie znalazłem, poza stekiem bzdur i wymysłów miasteczkowego brukowca znanego jako ,,Głos Posoki’’. Podobno na terenie dzisiejszej posiadłości Ostrowskich, ginęli kiedyś często w niewyjaśnionych okolicznościach ludzie. Znajdowano potem ich rozszarpane, pozbawione krwi ciała i z tego powodu to miejsce, nazwano Krasną Górą. Ale to było dawno, jeszcze w czasach międzywojennych. Od tamtej pory panuje tutaj spokój, można by rzec nuda. Trzeba będzie jutro udać się do redakcji tego plotkawego szmatławca. Zawsze lepszy rydz niż nic.
…………………………………………………………………………………………………………………….
Rankiem od razu po śniadaniu, podążyłem do redakcji gazety. Mieściła się w dwu niewielkich pokojach, w miejscowym domu kultury. Zastałem jednego z trzech właścicieli. Starszy mężczyzna, z niewielką siwą bródką siedział przy laptopie i coś pisał z zapałem. Na mój widok wyciągnął rękę z uśmiechem.
- O, chłopak Soni. Co cię do mnie przywiodło?
- Ma pan coś o Krasnej Górze? Szukałem, ale znalazłem tylko jakieś legendy.
- Powinieneś zapytać swojej ciotki!
- Niestety nie jest zbyt rozmowna. Może mi pan pomóc?
- Pewnie, że tak, ale nie za darmo. Nie chcę pieniędzy, tylko informacji. Wyglądasz na sprytnego dzieciaka. Jeśli znajdziesz coś , ponadto co ja ci opowiem to zdasz mi relację mi o tym. Zgoda?
- W porządku - zgodziłem się natychmiast. Mężczyzna wyciągnął z szuflady jakiś album ze zdjęciami.
- Spójrz Luis, tutaj są fotografie garnizonu niemieckiego, który wprowadził się do willi Ostrowskich podczas wojny. Zastali opustoszały, wygodny dom, więc go zajęli na kwatery dla swoich żołnierzy. To byli sami młodzi chłopcy, tacy jak ty. Kiedy ludzie z miasteczka ostrzegali ich przed niebezpieczeństwem, tylko się śmiali i stukali po głowach. Przebywali tutaj bardzo krótko, bo pewnego dnia sklepikarz, który rano dostarczał im pieczywo nie zastał w domu nikogo. Zajrzał wystraszony do środka, ale nie miał odwagi pójść dalej. Poszedł po kilku uzbrojonych znajomych. Kiedy wrócili, znaleźli tylko nienaruszoną broń, ubrania, prowiant. Nigdzie żadnych śladów walki. Wszyscy żołnierze jakby wyparowali. Zrobili więc kilka zdjęć i posłali po niemiecką żandarmerię, bojąc się odwetu. Tamci jednak pokręcili się tylko po domu, ale nie znaleźli żadnych śladów i wyjechali jeszcze przed zmrokiem. Bardzo się przy tym śpieszyli, jakby czegoś się bali.
- Znowu tylko same domysły, żadnych faktów. Pewnie chłopaki po prostu zdezerterowały i tyle.
- Zostawiając prowiant na drogę? Wątpię. Ale jeśli znajdziesz legendarne wejście do lochów pod willą, to daj mi znać. Pójdę razem z tobą i zrobimy zdjęcie śpiącemu tam podobno Nienazwanemu. Będziesz miał swój dowód rzeczowy i pomachasz nim ciotce przed nosem - roześmiał się z mojej lekko przestraszonej miny redaktor. - Nie mów, że we wszystko uwierzyłeś. Sam przecież twierdziłeś, że to brednie.

........................................................................................
Betowała kot_w_butach



3 komentarze:

  1. OMG! Kocham Cię! To jest niesamowite! Idę czytać dalej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiem, że to twoje drugie opowiadanie i miałam się nie czepiać i tego nie robię,właśnie zdałam sobie sprawę jak nasz mózg odrzuca to co w/g niego jest niepotrzebne....Czytam to opowiadanie po raz enty bo lubię, bo chcę, bo sprawia mi przyjemność i czasem wyłapuję jakieś mało istotne błędziki ale dziś znalazłam to: zdasz mi relację mi o tym.I tak wracając do meritum wiele razy czytałam ww zdanie i zawsze umykało mi to powtórzenie. No doprawdy niesamowicie spostrzegawczy Mefisto się znalazł...heh...
    pozdrawiam i weny i czasu życzy Mefisto

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    cudnie, ocho Luis już chyba zawrócił trochę w głowach Samuelowi i Arturowi... wampir i wilkołak super...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń