sobota, 26 maja 2012

Rozdział 13



Dzisiaj prawdziwa telenowela, czyli miłość, zazdrość i harce przy ognisku. Ciekawe, czy ktoś z was przewidział taki rozwój sytuacji?

Sonia nie miała litości. O siódmej rano zerwała mnie brutalnie z łóżka. Wrzasnęła mi nad uchem i zrzuciła na ziemię cieplutką kołderkę, do której byłem przytulony. Rozsunęła żaluzje tak, że słoneczko zaświeciło mi prosto w oczy wypalając mózg.
- Miej litość! – pisnąłem nakrywając się poduszką.
- Wstawaj gówniarzu! Za godzinę przyjadą twoje koleżanki, a ich pokój jeszcze nie gotowy – krzyknęła na mnie ponownie ciotka.
- A śniadanko? – zapytałem nieśmiało.
- Jedzenie potem, teraz wciągnij coś na siebie i chwyć się za sprzątanie. Trzeba było mnie uprzedzić wcześniej, że zapraszasz gości i to na cały weekend.
- Tak jakoś samo wyszło – pisnąłem spod poduszki.
- Nie pyskuj tylko bierz się za robotę. Ja wieczorem posprzątałam ten składzik obok twojej sypialni. Chodź wstawimy tam łóżka i stolik. Jakaś szafa już tam jest. Na strychu jest pełno mebli – i tak rzuciliśmy się w wir pracy. Ale efekty po godzinie przerosły nasze oczekiwania. Malutki pokoik wyglądał miło i przytulnie. Jeszcze tylko zawiesiliśmy firankę i gotowe. Kiedy miotaliśmy się po schodach ciągnąc na górę dywanik, rozległ się dzwonek do drzwi. Pobiegłem otworzyć zostawiając przeklinającą Sonię z krnąbrnym pakunkiem. Wpuściłem do mieszkania dwie uśmiechnięte dziewczyny. Stop! Trochę pokoloryzowałem. Jedną uśmiechniętą dziewczynę i drugą spoglądającą na mnie ponuro spod ciemnej, wpadającej jej do oczu grzywki. Ubrana jak zwykle na czarno, w skórzaną kurtkę obcisłe jeansy i glany wyglądała, jakby należała do którejś z tych niebezpiecznych subkultur, jakich pełno w Krakowie.
- Rany, ale zadupie. Dwie ulice, jeden sklep, na ulicy brak żywego ducha. W życiu nie byłam na takim odludziu – wymruczała szczera jak zwykle Anka.
- Zachowuj się, przyjechałyśmy tu w gości, a ty od progu narzekasz – odezwała się Ilona miłym, niskim głosem i posłała użerającej się z nieposłusznym dywanem ciotce przepraszające spojrzenie. Weszliśmy do środka zostawiając nachmurzoną dziewczynę na progu. Wtem za naszymi plecami rozległo się głuche uderzenie spadającego na ziemię plecaka. Otwarłem usta, aby zwrócić jej uwagę żeby zabrała go do pokoju, ale zamknąłem je z powrotem nie mogąc uwierzyć w rozgrywającą się przed moimi oczami scenę. Anka jak zahipnotyzowana, z błyszczącymi z ekscytacji czarnymi ślepkami wpatrywała się w Sonię jak w jakieś bóstwo. I bynajmniej nie patrzyła jej w oczy. Gapiła się bezwstydnie na wypięty tyłek ciotki, która właśnie pochylała się by podnieść upuszczony ciężar. Na jej twarzy pojawił się szeroki koci uśmiech. Rzuciła się do przodu, na pomoc Soni.
- Pani pozwoli, że pomogę. Jestem Anka i właśnie doszłam do wniosku, że kocham prowincję. Macie tutaj niesamowite widoki – oblizała bezwiednie kształtne  usta.
- Cieszę się, że tak szybko zmieniłaś zdanie – odezwała się z przekąsem Sonia – jeśli jesteś taka chętna, to pomóż mi zataszczyć to, do waszego pokoju.
- Chętna to niewłaściwe słowo. Ja jestem zafascynowana, a to rzadko mi się zdarza – rzuciła cicho dziewczyna, ślizgając się wzrokiem po apetycznych krągłościach pani domu.
Po chwili przekomarzając się i popychając znikły nam z oczu. Dopiero teraz odzyskałem mowę i władzę w moim ciele.
- Ilona, co to było? – zapytałem kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Nie przejmuj się, zazwyczaj szybko jej przechodzi. Twoja ciotka wpadła jej w oko. Ona nie żartowała mówiąc, że woli dziewczynki.
- Przerażasz mnie. Wyglądała na bardzo zdeterminowaną. Powinienem chyba tam pójść zanim coś sobie zrobią.
- Czym ty się przejmujesz Luis? Uwierz mi, będzie dobrze. Anka tylko pozuje na taką ostrą laskę. W środku jest miękka jak wosk  – i dodała cicho patrząc na mnie z kpiącym uśmieszkiem - W ciążę od tego nie zajdą, więc bawienie przyszłych pociotków ci nie grozi. - Muszę przyznać, że udało się jej mnie zaskoczyć. Nigdy nie spodziewałbym takiego tekstu się po tej spokojnej, ułożonej dziewczynie. Ale tyle lat przyjaźni z nawiedzoną gothką, musiało jednak przynieść jakieś efekty. Wyraźnie Anka miała na nią zły wpływ.
- Chodź, pokażę ci wasz pokój. Macie w nim nawet balkonik wychodzący na ogród. Wiesz wydaje mi się – podjąłem konspiracyjnym szeptem – że trafiła kosa na kamień. Sonia tylko wygląda na bezbronną blondynkę. Ma twardy charakter i żelazne zasady. Może z tego wyniknąć niezła jazda – Dziewczyna zatrzymała się i spojrzała na mnie niepewnie spod długich rzęs.
- Luis mam do ciebie sprawę, tylko nie gniewaj się na mnie. Niepotrzebnie wygadałam się Jackowi dokąd jedziemy. To ten nachalny przystojniak. Pamiętasz?
- Pewnie, że tak.
- I on przywlókł się tutaj za nami i wynajął pokój w hotelu. Niestety tak mnie zagadał, że udało mu się wprosić na nasze wieczorne ognisko. Przepraszam – zrobiła szczenięce oczka Ilona.
- Nic się nie stało. Najwyżej zgubimy go w lesie i zjedzą go wilki, albo, hm, coś innego. Planujemy rozgościć się na terytorium naszego znajomego, ale myślę że nie będzie miał nic przeciwko. Jest tam fajne miejsce. Spora jaskinia z białym piaseczkiem i bijącym w niej ciepłym źródłem, gdzie można się schronić w razie deszczu. Przed nią niewielka polanka i tam właśnie zamierzamy rozpalić ognisko. Będzie świetnie. Zaprosiłem już Samuela, to on mnie wczoraj odwoził oraz Artura.
…………………………………………………………………………
Spędziliśmy we trójkę miły dzień nad jeziorem. Odkąd skończyły się wakacje wczasowiczów było niewielu, więc nikt nie skakał nam po głowach i nie sypał piaskiem w oczy. Woda była jeszcze ciepła, dokazywaliśmy w niej jak kilkuletnie dzieci. Na wyścigi zjedliśmy wszystkie przygotowane zapasy, więc kiedy słońce zaczęło zachodzić byliśmy wściekle głodni.
- Co robimy, wracamy do domu? – zapytała Ilona.
- Nie ma sensu, stąd jest bliżej na polankę, a chłopaki powinny tam już być. Mieli przynieść prowiant i rozłożyć grilla.
- Wypada tak na krzywy ryj? To trochę nie w porządku – odezwała się Anka.
- To nie tak. Oni po drodze pójdą koło mojego domu i wezmą przygotowany wcześniej garnek z prażonkami. Wystarczy je tylko upiec.
- Ale ja nie mam makijażu i wyglądam nieciekawie, a tam będzie Samuel – zaprotestowała Ilona. - Myślałam, że pójdziemy się jeszcze przebrać.
- Dziewczyno, ty się na niego nie napalaj, on już ma właściciela. Zresztą zobaczysz.
- Ale nie jest zaręczony czy coś? – zapytała Ilona  z nieco zasmuconą minką. – Mam więc szansę go odbić. Mówiłeś, że ma dziecko, więc pewnie jest Bi. Kto jest moim rywalem?
- Artur chyba zagiął na niego parol. Jest bardzo uparty i niezły z niego kawał przystojniaka. Pośpieszmy się lepiej, bo jak dojdzie do nich ten cały Jacek, to zeżrą nam kolację. Nie macie pojęcia ile oni są w stanie zjeść. Zwłaszcza Artur. - Ruszyliśmy więc szybkim krokiem do lasu. Już po kilkuset metrach doszedł nas smakowity zapach. Zaburczało mi głośno w brzuchu, co dziewczyny skwitowały głośnym śmiechem. Zastaliśmy chłopaków z wesołymi minami piekących mięsko na grillu i wielce naburmuszonego Jacka grzebiącego patykiem w ognisku.
- Zrobiliście mu coś? – Zapytałem patrząc na Artura podejrzliwie.
- No coś ty – oburzył się teatralnie mężczyzna -  nakłoniłem go tylko, żeby zajął się pieczeniem prażonek.
- Opowiedział mu tą legendę o zaginionym oddziale niemieckim sugerując, że miejscowi chłopi mieli swoje tradycje i w czasach głodu nie wahali się przed kanibalizmem, które podobno przetrwały do dziś – stwierdził Sam, patrząc sugestywnie na Futrzarskiego i pukając się w czoło.
- Chyba on nie uwierzył w takie bzdury?!
- Hm, gdyby ktoś trzymał cię za kark i potrząsał przy tym jak workiem kartofli szczerząc ostre kły, to też byłbyś skłonny przyznać mu rację – odparł Ostrowski patrząc kpiąco na Artura. Podszedłem oburzony do stojącego z niewinną miną Futrzarskiego i odciągnąłem go na bok.
- Jesteś niemożliwy, miałeś się zachowywać kulturalnie, ale ty chyba nie wiesz co to słowo znaczy. Nie dziwię się, że Sam ciągle jest na ciebie zły.
- Ja tylko broniłem swojego stada. Ten durny Jacek jak przyszedł, puszył się jak paw i napinał te swoje żałosne muskuły. Zaczął przystawiać się do Sama, więc nim trochę potrząsnąłem.
- Eh, byłeś zazdrosny i tyle. Postaraj się nie wszczynać więcej awantur – poklepałem go ze zrozumieniem po ramieniu. – Chodź przedstawię ci dziewczyny, są naprawdę miłe i zabawne. Anka zaczęła się nawet kręcić koło Soni.
- Żartujesz, to musi być jakaś wyjątkowo odważna laska. Twoja ciotka nie ubliżając nikomu, to prawdziwy bazyliszek. Najgorsze, że ma taki mylący wygląd.
- Lepiej nic już nie mów – trzepnąłem go w kudłatą głowę – idź lepiej do Sama i zajmij się grillem, bo też kucharz z bożej łaski spali nam mięsko. Kiedy wróciliśmy do ogniska sceneria nieco się zmieniła. Anka siedziała obok Jacka musztrując go ostro. Biedak obracał rozżarzonym garnkiem z prażonkami, to w jedną to w drugą stronę, parząc sobie przy tym palce. Natomiast Samuel najwidoczniej świetnie się dogadywał z zachwyconą nim Iloną. Pokazywał jej jak się posługuje grillem trzymając dziewczynę za rękę, ta śmiała się wesoło opierając się niby przypadkiem plecami o jego tors. Tworzyli razem naprawdę piękną parę. Spojrzałem zaniepokojony w kierunku Artura. Mężczyzna usiadł w oddali na zwalonym pniu i przyglądał się flirtującej parce z coraz bardziej przygnębioną miną. W końcu wstał i ruszył w stronę jaskini.
- Idę do jacuzzi – pomachał do mnie i znikł w słabo oświetlonym płonącymi pochodniami wejściu. Zrobiło się już zupełnie ciemno. Mężczyźni wcześniej przygotowali szereg pochodni i powbijali je do ziemi. Zacząłem chodzić dookoła zapalając je i rozjaśniając otaczający nas mrok. W ten sposób powoli dotarłem do rozgadanej dwójki. Zauważyłem, że Sam, mimo iż pozornie całkowicie zajęty był swoją towarzyszką, zerkał niespokojnie na wejście do jaskini, w którym znikną Artur. Podszedłem do nich i zwróciłem się do niego po cichu z naganą w głosie.
- Chyba przegiąłeś. Powinieneś się w końcu na coś zdecydować. Niepotrzebnie go ranisz. Jeśli ci się nie podoba to mu o tym powiedz, a ty dajesz mu nadzieję, by potem brutalnie odepchnąć – Sam skinął mi tylko głową wskazując na dziewczynę i poszedł za przyjacielem. Uśmiechnąłem się do Ilony i pociągnąłem ją w kierunku ogniska. Początkowo się opierała patrząc w ślad za Samem, ale po chwili wesoło przyłączyła się do reszty towarzystwa. Wcisnęła się między Jacka a Ankę, ratując nieszczęsnego chłopaka ze szponów drapieżnej koleżanki. Tymczasem ja całkiem straciłem humor. Bałem się co może wyniknąć z rozmowy obu mężczyzn. Nie chciałem, aby łącząca ich wieloletnia przyjaźń uległa zerwaniu. Anka widząc moje zamyślenie przysiadła się do mnie.
- Nie świruj młody. Czym się tak martwisz? – objęła mnie ramieniem.
- Obawiam się, że oni mogą się pokłócić o jeden raz za dużo.
- Więc na co czekamy. Chodźmy tam i w razie czego przerwijmy awanturę – dziewczyna złapała mnie za pasek i pociągnęła za sobą. – Czemu on powiedział, że idzie do jacuzzi?
- Tam w środku jest taki niewielki, naturalny basen z dnem wysypanym białym piaseczkiem. Prawdziwe cudo. Woda jest w nim cieplutka i pełna łaskoczących bąbelków. Między innymi z tego powodu rozpaliliśmy tutaj ognisko.
- Czyżbyś sugerował grupowe zabawy w wodzie? Luis, zaczynasz mnie zadziwiać, niby takie niewiniątko, a masz takie perwersyjne pomysły – roześmiała się Anka, patrząc na mnie kpiąco.
- Och, ty we wszystkim dopatrujesz się seksualnych aluzji. Musisz być na strasznym głodzie. Nie rzucaj się tylko po powrocie od razu na Sonię, ona potrafi być naprawdę groźna -  odgryzłem się po cichu, rzucając się na trawę i pełznąc na brzuchu do jaskini.
- Zauważyłeś?
- Ślepy by zauważył, śliniłaś się na jej widok wręcz nieprzyzwoicie – wyszeptałem jej do ucha i położyłem palec na ustach, sugerując aby wreszcie się zamknęła. Zakradliśmy się bliżej, tak abyśmy mogli nie tylko widzieć, ale i słyszeć sprzeczających się mężczyzn. Ukryliśmy się za niewielką skałką, gdzie nikt nie miał prawa nas dostrzec. Grota na szczęście miała świetną akustykę. Słyszeliśmy doskonale każde słowo.
Artur siedział w baseniku zanurzony po szyję w wodzie. Miał zamknięte oczy. Mokre, kasztanowe, długie włosy poskręcały mu się w tysiące drobnych loczków. Widać było jego opalone na złocisty brąz szerokie ramiona. Samuel podszedł do brzegu i bez słowa zrzucił ubranie pozostając tyko w kąpielówkach. Wszedł do stawku i usiadł obok przyjaciela.
- Po co tutaj przyszedłeś, czyżby ta blondynka już ci się znudziła – zapytał burkliwie Artur nie otwierając oczu i odsuwając się od mężczyzny na drugi koniec basenu.
- Przepraszam – odezwał się niepewnie Sam, zbliżył się do przyjaciela tak, że zetknęli się ramionami.
- Możesz powtórzyć, bo chyba się przesłyszałem? Poza tym daruj sobie, nie zrobiłeś nic złego.
- Skoro nie zrobiłem nic złego, to dlaczego tu siedzisz sam taki smutny i zamyślony? – zapytał, delikatnie kładąc mu rękę na nagim torsie. Mężczyzna strącił ją jednak, ponownie się odsuwając.
- Przestań mnie dotykać – wyszeptał cicho udręczonym głosem. – Sam, ja tak dłużej nie mogę. To zbyt bolesne dla mnie. Obserwowałem cię dzisiaj z tą dziewczyną. Sprawiałeś wrażenie takiego beztroskiego i szczęśliwego. Przy mnie nigdy taki nie jesteś. Potrzebujesz kogoś takiego jak Ilona, a mały Zoli miałby matkę. Ja cię tylko denerwuję i ciągle się kłócimy.
- Ty futrzasty głupku – zirytowany mężczyzna pociągnął go mocno za włosy – skąd ci do głowy przychodzą te dziwne pomysły? Jesteś natrętny jak bagienna mucha i wrażliwy jak nosorożec, więc często doprowadzasz mnie do szału. To wcale nie znaczy, że zamieniłbym cię na kogoś innego.
- Co takiego powiedziałeś? Piłeś coś, czy dziewczyny dały ci dragi? – zapytał niebotycznie zaskoczony Artur patrząc na przyjaciela z kompletnym niezrozumieniem.
- Niemożliwe, nawet ty nie jesteś tak mało domyślny – jęknął bezsilnie Sam i rumieniąc się usiadł mu na kolanach. Podniósł głowę i patrząc nieśmiało sparaliżowanemu ze zdumienia mężczyźnie prosto w brązowe oczy, pocałował go czule w usta.

wtorek, 22 maja 2012

Rozdział 12

Dzisiaj trochę z innej beczki. Nasz bohater musi przestać się w końcu obijać, bo zaczyna się rok akademicki. Miłego czytania.



Rano odszykowałem się tak, jak doradził mi Samuel w  jedwabną, dopasowaną, sportową granatową koszulkę i obcisłe obtargane jeansy, zawieszone nisko na biodrach. Przejrzałem się w lustrze. Wyglądałem jednocześnie luzacko i elegancko. Właściwie, to sam siebie nie poznawałem. Ostrowski rzeczywiście znał się na rzeczy. Nigdy w życiu nie podobałem się sobie tak bardzo. Jeszcze tylko poprawiłem modnie przystrzyżone, długie do łopatek jasne włosy i gotowe. Szczerze mówiąc, to bardzo się denerwowałem i stąd nadmierna dbałość o aparycję. Bardzo zależało mi na tym, aby tym razem było inaczej. Chciałem zaaklimatyzować się na nowej uczelni, poznać nowych ludzi i zostać zaakceptowanym przez grupę. Nie chciałem by znowu uznali mnie za odludka i dziwaka. Przy wyjściu jeszcze zatrzymała mnie Sonia.
-Luis, nie wiem jak ci to powiedzieć? Nie afiszuj się zbytnio ze swoją orientacją. Nasze miasteczko ze względu na bogatą i urozmaiconą historię jest bardzo tolerancyjne, ale na uczelni możesz się spotkać z różnymi reakcjami. Unikaj zwłaszcza dyskusji z zagorzałymi katolikami. Wielu z nich to fanatycy. Mogliby cię skrzywdzić. No i głowa do góry. Baw się dobrze.
- Postaram się trzymać buzię na kłódkę. Pa – pobiegłem na busa, który kilka razy dziennie kursował do Krakowa i z powrotem. Pojazd był zatłoczony i śmierdzący. To spocona pacha, to trzydniowa skarpeta jednym słowem cała gama paskudnych, przyprawiających o mdłości zapaszków. Nie można było niestety otworzyć w nim okna, aby wpuścić nieco świeżego powietrza dla udręczonych pasażerów. Kiedy zielony na twarzy wysiadłem na dworcu, przysięgłem sobie, że zrobię prawo jazdy i kupię jakieś toczydełko. To najobrzydliwsza komunikacja miejska jaką kiedykolwiek jechałem. Rozejrzałem się dookoła. Dobrze, że Sonia wcześniej pokazała mi drogę do uczelni, bo teraz z pewnością bym się zgubił. Wkrótce dotarłem do Akademii. Stanąłem przed ogromnym budynkiem do którego wlewał się wielobarwny tłum młodzieży. Nieco ogłupiały zastanawiałem się, jak odnajdę moją salę wykładową. Nagle ktoś klepnął mnie od tyłu w ramię, aż podskoczyłem, zaskoczony niespodziewanym gestem.
- Hej, przystojniaku co się tak gapisz? Zgubiłeś się czy jak? – obejrzałem się i otworzyłem szerzej oczy ze zdziwienia. Przede mną stały dwie dziewczyny, różniące się jak noc i dzień. Jedna blada brunetka, żywcem wyciągnięta z gotyckiego horroru, cała ubrana na czarno i zakolczykowana od stóp do głów sprawiała wrażenie ostrej laski. Druga blondynka, o włosach schludnie upiętych w staromodny warkocz uśmiechała się do mnie promiennie, wygładzając rękami barwną kwiecistą sukienkę.
- Jestem Ilona, będę studiować farmację. A to moja przyjaciółka Ania – odezwała się jasnowłosa miłym, niskim głosem.
- Ale mam farta, ja też będę chodzić na ten kierunek. Jestem Luis. Nie mam pojęcia gdzie są sale wykładowe, może pójdziemy razem? – zapytałem niepewnie rumieniąc się na twarzy.
- Koleś, ale z ciebie słodka kruszyna, weź się otrząśnij, bo miejscowy element pożre cię żywcem – roześmiała się Ania przyglądając mi się z ciekawością.
- Nie strasz chłopaka, tu nie katowickie blokowisko. Na ten wydział trudno się było dostać, więc ludzie powinni być na poziomie – Ilona pociągnęła dziewczynę za ucho.
- Taa, same kujony i synowie właścicieli aptek –wykrzywiła się do nas brunetka. – Będziemy się nudzić jak mopsy. Ja jestem tutaj, bo chcę nauczyć się robić dragi.
- Przestań, bo wypłoszysz kolegę. Nie przejmuj się jej gadką Luis. Ona więcej mówi niż robi, a chemia to jej prawdziwe hobby.
- To nadawałaby się z moją ciotką. Ma w domu prawdziwe laboratorium i spędza tam każdą wolną chwilę.
- Musisz mnie zapoznać z kobieciną, najlepiej od razu w ten weekend – odezwała się Ania.
- Sonia jest jeszcze dość młoda. Żadna z niej kobiecina. Ma jakieś dwadzieścia osiem lat. A ostatnio zaczęła o siebie bardziej dbać i zaczyna się zmieniać w niezłą laskę.
- Tym lepiej młody, tym lepiej. Jak jeszcze powiesz, że jest podobna do ciebie to będzie idealnie. No chyba znajdziesz w domu jakiś kącik dla nas? – spojrzała na mnie zaskoczona – Co ty się tak wiercisz?
- Coś mnie łaskocze w szyję. Możesz zobaczyć?
- Eh, to tylko mała, nieszkodliwa gąsieniczka. Ciekawe, skąd się tu wzięła?
- Pokaż – spojrzałem zaintrygowany i wzruszyłem ramionami – to tylko jedna z tych włochaczy spod szafy. Jak tam wczoraj leżałem, cała ich rodzina miała tam spotkanie. Ups – chwyciłem się za usta, ale było już za późno. Obie dziewczyny z błyszczącymi z niezdrowej ciekawości oczami, wlepiały we mnie wzrok.
- Ej mały, co ty robiłeś pod tą szafą? Nie jesteś już dzieckiem – złapała mnie za kołnierz Ania nie pozwalając mi uciec.
- Nic takiego, to było przemyślane, strategiczne działanie – pisnąłem i wyszarpnąłem się z jej uścisku. Nie zauważyliśmy, że nasze działania wzbudzają powszechne zainteresowanie na korytarzu.
- Ty czarnula, dopiero pierwszy dzień budy, a ty już złapałaś sobie chłopaka. Nie traktuj go tak ostro, bo już chce zwiewać – usłyszeliśmy za sobą kpiący głos jednego z wchodzących dryblasów. – Poza tym trafił ci się jakiś chuchrowaty egzemplarz, spójrz na mnie -  naprężył rzeczywiście imponujące mięśnie.
- Spadaj na drzewo przerośnięty mutancie. Nawet nie próbuj się porównywać do Luisa. Nie dorastasz mu do pięt – odpaliła Ania nadeptując mu na nogę. Obie dziewczyny chwyciły mnie pod ramiona i pociągnęły w stronę powoli napełniającej się Sali. Za dziesięć minut miały zacząć się wykłady.
…………………………………………………………………………………………………………………
 W przerwie między lekcjami udaliśmy się we trójkę  na obiadek do pobliskiego, mlecznego baru. Wybór był spory, a że ceny naprawdę niskie, pomieszczenie pękało więc w szwach. Zwaliło się tutaj chyba połowę Akademii. Złożyliśmy zamówienie i bezczelnie rozparliśmy się przy stoliku tak, aby nikt nie mógł się do nas przysiąść.
- Luis przyznaj się masz dziewczynę? – zapytała bezpośrednia jak zwykle Ania.
- Nie chodzę z nikim, a wy? Siedzę właśnie z najładniejszymi laskami na naszym wydziale. Te chłopaki dookoła, aż ślinią się na wasz widok. Musicie mieć ofert na pęczki.
- Wyjaśnijmy sobie coś dzieciaku. Ja wolę dziewczynki, a ta głupia blondyna marzy o księciu z bajki. Jak widzisz, bardzo trudno nam dogodzić. A ty coś kręcisz. Czuję przez skórę, że nie mówisz całej prawdy.
- Właściwie to jest ktoś, kto mi się podoba, ale nie mam u niego żadnych szans -  wymamrotałem zmieszany, mając nadzieję, że w tym hałasie mnie nie dosłyszą.
-  U niego – powtórzyła Ania, a ja dopiero wtedy zorientowałem się, że palnąłem gafę. – Jesteś gejem?
- Ciszej, nie musisz wszystkim zdradzać naszych i Luisa  tajemnic – zatkała jej usta pięścią Ilona. – Chodźmy, mamy jeszcze trzy lekcje.
………………………………………………………………………………………………………………………..
Z Akademii wyszliśmy dopiero wieczorem. Dziekanka witając nowych studentów przeszła samą siebie i ględziła prawie dwie godziny. Okazało się, że nie mam czym wrócić do domu. Dziewczyny wynajmowały jakieś mieszkanko w Krakowie, więc miały problem z głowy. Tymczasem ja zastanawiałem się co teraz zrobię. Zacząłem od obdzwonienia wszystkich znajomych, ale w domu zastałem tylko Samuela, który zadeklarował się pomóc. Czekałem na niego na dziedzińcu szkoły, nadal pełnym studentów. Młodzież, zwłaszcza ta z pierwszych roczników, jakoś nie mogła się rozstać. Był i nasz poranny podrywacz, otoczony wianuszkiem dziewczyn oraz kilkoma kumplami. Co chwilę zerkał w naszą stronę. Szczerze mówiąc nie mogłem się zorientować czy gapi się na mnie, czy na dziewczyny.
- Jak się ten palant nie przestanie się lampić, to tym razem dam mu w zęby – zdenerwowała się Ania.
- Daj spokój, ten typ tak ma – próbowałem uspokoić rwącą się do bitki dziewczynę.
- Pogapi się i przestanie, nie warto zwracać na niego uwagi – odezwała się Ilona. – Kiedy ten twój znajomy przyjedzie po ciebie?
- Powinien być za chwilę.
- Naprawdę zapraszasz nas na weekend? Nie musisz ulegać zachciankom Anki.
- Możecie przyjechać, miejsca wystarczy dla wszystkich. Tylko wiecie, moje miasteczko jest dość dziwne. Zresztą zobaczycie na miejscu – ledwie to powiedziałem obie dziewczyny zawisły mi na szyi i zaczęły obcałowywać po policzkach z wielkim entuzjazmem. Oblegany przystojniak nie wytrzymał i podszedł bliżej zostawiając swoich fanów.
- Mały jak to robisz, że te laski tak się na ciebie rzuciły, a na mnie nie chcą nawet spojrzeć?
- Ma się tą charyzmę -  zadarłem do góry nos, a obie nowopoznane przyjaciółki parsknęły śmiechem. Natychmiast się jednak uspokoiły i zaczęły się wpatrywać w coś za moimi plecami.
- Ilona oto twój książę. Leć i łap go zanim odjedzie – krzyknęła zaaferowana Ania.
- Zwariowałaś, pomyśli, że blondynka jakaś – odpaliła Ilona nie odrywając oczu od nieziemskiego zjawiska. Obaj z podrywaczem odwróciliśmy się, chcąc sprawdzić, czym tak zachwycają się dziewczyny. Przed bramą, oparty o czarne porsche stał Samuel, z kpiącym uśmieszkiem na twarzy. Jego długie, czarne włosy powiewały na wietrze. Pomachał do mnie pokazując na zegarek.
- Znasz go, gadaj? – złapała mnie za koszulę Anka.
- To mój sąsiad i przyjaciel Samuel Ostrowski. Przyjechał po mnie.
- To ten twój tajemniczy ktoś?
 - No coś ty, to tylko kumpel! Hej, muszę już iść spotkamy się u mnie jutro rano. Wyjdę po was na przystanek -  Pożegnałem się z dziewczynami i podszedłem do Sama, który po dżentelmeńsku otworzył przede mną drzwi samochodu. Dostrzegłem jeszcze wpatrzoną w niego z zachwytem Ilonę i niezadowoloną, ale zaintrygowaną minę przystojniaka.

sobota, 19 maja 2012

Rozdział 11


Trochę krótko, ale nie chciałam mieszać pierwszego dnia na uczelni z przygodami w Posoce. Mam nadzieję, że się chociaż uśmiechniecie czytając ten rozdział.

Indy - część twoich podejrzeń jest słuszna.Tym zadaniem naprawdę mnie rozśmieszyłaś-"coraz lepiej piszesz czy mi się wydaje? :^^ ''
Ive -  niestety dla Sama mam już parę.
Elizabeth - nie mam nic przeciwko, dodaj mnie gdzie chcesz ( hm, chyba zabrzmiało to trochę dwuznacznie?)


Niestety mój dobry humor nie trwał zbyt długo. Szybko zostałem odnaleziony. Trzech mężczyzn stało wokół szafy i próbowało mnie prośbą, Samuel w każdej sytuacji był dżentelmenem, oraz groźbą,  Avgar stwierdził, że wepchnie mi tam do towarzystwa kosmatego pająka, zmusić do wyjścia spod niskiego mebla, gdzie nie mogli mnie dosięgnąć. Może jestem głupi, ale nie miałem najmniejszego zamiaru im niczego ułatwiać. Na wszelki wypadek wcisnąłem się do najdalszego kącika i trzymałem się mocno nogi od szafy, aby w razie czego dać skuteczny opór.
- Luis, nie bądź niemądry, nie możesz tam zostać na zawsze – usłyszałem łagodny głos Samuela.
- Wyłaź mały, Avgar nic ci nie zrobi. Najwyżej dostaniesz lanie – przekonywał mnie nieumiejętnie Artur.
- Wychodź gówniarzu i przeproś mojego gościa, bo obedrę cię żywcem ze skóry – groził coraz bardziej zły gospodarz domu.
- Odczepcie się, właśnie, że tu zostanę. Tu jest całkiem przytulnie – kichnąłem z powodu grubej warstwy kurzu, zalegającej zimną, kamienną podłogę. – Mogę tu siedzieć jeszcze bardzo długo, więc dajcie mi spokój.
- Umrzesz tam z głodu i wyciągnę stamtąd twoje zasuszone resztki – odparł złośliwie Avgar.
- Nie ciesz się przedwcześnie, tu łażą jakieś robale. W telewizji mówili, że zawierają dużo białka i są pożywne. Jestem nieduży i nie muszę zbyt wiele jeść, więc starczą mi na jakiś czas – taka dyskusja trwała przez niemal pół godziny. W końcu zniecierpliwieni towarzysze udali się do domu, zostawiając mnie samego na pastwę  demona. Nie żebym miał do nich pretensje. Artur musiał zająć się bratankami, a na Sama czekał w domu mały Zoli. Mój pomysł przestał mi się wydawać taki dobry. Było mi coraz bardziej zimno, zmęczony po całodziennej pracy i głodny, zacząłem szczękać zębami. Tylko duma i ośli upór trzymały mnie nadal w miejscu. Za nic bym się im nie przyznał, ale niesamowicie brzydziłem się niedużych, włochatych gąsieniczek, które pełzały pod meblem całymi stadami. Nie mówiąc o tym, że prędzej skonałbym z głodu, niż wziął którąś do ust. Czułem w pobliżu obecność mężczyzny. Zacząłem się zastanawiać, jak wyjść z tej sytuacji z twarzą. Nie bałem się, że Avgar coś mi zrobi. Gdyby chciał, skrzywdził by mnie już dawno. Obawiałem się czegoś innego. Jeśli teraz wypełznę spod szafy, po tych wszystkich deklaracjach, to będą się ze mnie nabijać przez najbliższy miesiąc. Uznają mnie za mięczaka. Bardzo zależało mi na zdaniu Avgara. Ten mężczyzna bardzo mi imponował. Pociągał swoją odmiennością, aurą niebezpieczeństwa i siły jaką roztaczał. Zachowałem się dziecinnie i nie chciałem, by się zorientował, że byłem o niego zazdrosny. Nie miałem pojęcia, co powinienem teraz zrobić. Z tego wszystkiego stałem się w końcu niezmiernie znużony. Nastał już wieczór, a ja cały dzień byłem na nogach. Powieki zaczęły mi opadać i nawet nie wiem kiedy urwał mi się film. Przez sen czułem, że jest mi bardzo zimno i cały się trzęsę. Nie miałem jednak siły otworzyć oczu i wyjść spod tego przeklętego mebla. Niespodziewanie nadszedł ratunek. Ktoś uniósł szafę do góry i wziął mnie na ręce. Przytulił do szerokiej klatki piersiowej. Delikatnie trzymał mnie w ramionach i ogrzewał swoim ciałem. Niósł mnie jak dziecko bez żadnego wysiłku, a ja z przyjemnością wdychałem znajomy, kojący zapach.
- Ty mały głupolu, gdybym nie zajrzał do tej szklarni jeszcze raz, zamarzł byś tam na śmierć, a przynajmniej nabawił się zapalenia płuc. Myślałem, że już dawno stamtąd zwiałeś. Twoja ciotka to naprawdę musi być niesamowita niewiasta, że podjęła się opieki nad takim urwisem jak ty. Jest w tym o wiele lepsza ode mnie. Ledwo spuszczę cię z oczu, już wpadasz po uszy w kłopoty. Nie nadaję się na niańkę. Jak tylko przyjdziesz do siebie, spuszczę ci lanie twojego życia. A teraz już śpij, okropny bachorze. Gdyby zobaczył mnie teraz, któryś z moich krewnych, umarłbym ze wstydu. W dodatku przez ciebie zniszczyłem moje czarne lilie podnosząc ten okropny mebel. Hodowałem je przez ostanie pięćdziesiąt lat. To wymaga z pewnością dodatkowej kary – westchnął ciężko i położył mnie do miękkiego, ciepłego łóżka. Przytuliłem się do wielkiej, puszystej poduchy i zapadłem w głęboki, mocny sen.
……………………………………………………………………………
Kiedy rano się obudziłem w obcym łóżku, natychmiast napłynęły do mnie wspomnienia z poprzedniego wieczoru. Wyskoczyłem spod cieplutkiej pierzynki jak z procy i postanowiłem ulotnić się po angielsku, nie żegnając się z gospodarzem. Zdjąłem buty i cichutko, na paluszkach zacząłem skradać się w kierunku wyjścia. Nie zaszedłem jednak daleko, bo z komórki na środki czystości dobiegły mnie dwa zduszone głosy. Rozpoznałem w nich moich przyjaciół. Spróbowałem otworzyć drzwi, niestety ani drgnęły.
- Co wy tam do cholery robicie? Uspokójcie się, bo zbudzicie gospodarza – wyszeptałem do nich przez dziurkę od klucza.
- Przyszliśmy ci na ratunek niewdzięczny smarkaczu, ale natknęliśmy się na Avgara. Schowaliśmy się tutaj, aby nas nie zobaczył, a teraz nie możemy wyjść, bo ten bałwan Artur zatrzasnął nas tutaj. Spróbuj znaleźć jakiś klucz czy coś. Ja nie wytrzymam długo z tym idiotą. Tutaj jest okropnie ciasno – odpowiedział mi Sam. Zacząłem rozglądać się dookoła zgodnie z prośbą Ostrowskiego. Natomiast z komórki dochodziły mnie coraz dziwniejsze odgłosy, od których moje uszy, robiły się powoli coraz bardziej czerwone.
- Nie pchaj się tak na mnie, napakowany sterydami pchlarzu – usłyszałem zniecierpliwiony głos Sama.
- Moje mięśnie to efekt ciężkiej pracy, a nie jakiegoś sztucznego syfu. Gdzie mam się odsunąć, przecież widzisz, że nie ma miejsca – odezwał się oburzony Artur. Rozległo się głuche uderzenie o ścianę.
- No i od razu lepiej. Zrobiło się jakby przestronniej – zakpił mężczyzna.
 - Ty idioto, chyba połamałeś mi żebra. Nie musiałeś tak walić mną o mur – odparł z wyrzutem Futrzarski. – Hej, bladolicy, a może ty się mnie boisz? Jestem taki seksowny, że wolisz się trzymać ode mnie z daleka? – zakpił.
- Gdzie pchasz te łapy kretynie? Zabierz je z mojego tyłka!
- Musiałem się czegoś chwycić, jak podłożyłeś mi nogę. Masz całkiem fajną dupcię. Niezły z ciebie towar skarbie.
- Nie obmacuj mnie chamie! Jeszcze raz mnie dotkniesz, to poczujesz moje kły.
- Wolałbym poczuć coś zupełnie innego. Tylko bez agresji, mój ty słodki tyłeczku.
- Odczep się ode mnie zboczeńcu! Nie myśl, że taki prymityw jak ty mógłby mi się podobać.
- Jesteś tego najzupełniej pewny? To pozwól, że sprawdzę! – usłyszałem zgrzyt otwieranego zamka błyskawicznego.
- Ahh…..O kurwa! – rozległ się najpierw przeciągły jęk, a potem zaskoczony okrzyk Sama. Następnie drzwi z hukiem się otworzyły, a obaj delikwenci wylądowali na ziemi w parodii pocałunku. Artur rozczochrany, z ognistymi wypiekami na twarzy, w rozchełstanej koszuli upadł boleśnie na plecy, a na niego przewrócił się Ostrowski, z rozpiętymi spodniami, równie czerwony i potargany jak jego towarzysz. Ich rozchylone usta zetknęły się ze sobą, z czego natychmiast skorzystał Artur wpychając bezwstydnie swój język do środka. Przekręcił się zwinnie, nakrywając swoim ciałem przyjaciela i przyciskając go do podłogi. Otarł się o drobniejszego mężczyznę, wydobywając z niego kolejny namiętny jęk.
- O boże, może ja sobie pójdę i nie będę wam przeszkadzać – wykrztusiłem z trudem, nie mogąc oderwać oczu od ich splecionych w żarliwym uścisku ciał. Nie byli widocznie, aż tak nieświadomi otoczenia, jak mi się wydawało, bo moje słowa przebiły się jednak do ich nieco zamroczonych mózgów. Pierwszy ocknął się oczywiście Sam i zrzucił z siebie brutalnie na ziemię Artura.
- Trochę delikatności nietoperzu! Najpierw się do mnie przytulasz, a potem mnie bijesz? No chyba, że lubisz takie zabawy sado- maso. Trzeba było mnie jednak uprzedzić. Jeśli sprawia ci to przyjemność, to nie mam nic przeciwko – kpił z przyjaciela Futrzarski z szerokim uśmiechem zadowolenia na opalonej twarzy.
- To był przypadek, który nigdy się nie powtórzy. Coś ci się uroiło w tej kudłatej głowie – zadarł dumnie nos Ostrowski, podnosząc się z posadzki.
- Następnym razem, to ja cię nagram na komórkę. Szczególnie to twoje ah, ah .. Arturze. To tak dla twojej informacji, żebyś później nie był zdziwiony, jak ci puszczę te twoje ogniste jęki  - powiedział oburzony zachowaniem przyjaciela mężczyzna. No i zaczęło się. Po chwili kłócili się już w najlepsze nie zwracając na mnie zupełnie uwagi. Zostawiłem ich tam i poszedłem spokojnie do domu. Już nauczyłem się, że w sprzeczki między nimi nie warto się wtrącać.
W chałupie, przy kuchennym stole czekała na mnie wściekła Sonia z prawdziwie rodzicielskim kazaniem. Spuściłem głowę i czekałem grzecznie na egzekucję. Faktycznie zupełnie zapomniałem powiadomić ją gdzie jestem i zniknąłem na calutką noc. Od kiedy jest na diecie lepiej nie wchodzić jej w drogę. To zresztą ciekawe, jak pusty żołądek potrafi wpłynąć na charakter kobiety. Łagodna na ogół ciotka, chodziła od tygodnia po domu z miną głodnego bazyliszka. Rzuciła mi nieprzyjazne spojrzenie, a ja cały się skuliłem w oczekiwaniu na ogłuszający wrzask. I nie zawiodłem się, o nie. Większość kobiet z tego miasteczka obdarzona jest naprawdę imponującym głosem.
- Luis, ty niewdzięczna cholero, chcesz żebym umarła przez ciebie na zawał! Przez pół nocy szukaliśmy cię z sierżantem Kropelką! Nie mogłeś chociaż zadzwonić? Po co ty masz przy sobie tę komórkę bezmózgi dzieciaku!! Jutro zaczyna się szkoła, a ty jesteś kompletnie nieprzygotowany!

poniedziałek, 14 maja 2012

Rozdział 10

Teraz już nikt nie może mi zarzucić, że nie publikuje mu komentarza. Specjalnie przeniosłam się tutaj ze względu na liczne awarie na onecie. Bawcie się dobrze :)


Pozostał mi jeszcze tylko tydzień wakacji. Ciotka z początku była niezmiernie zdziwiona kierunkiem studiów jaki wybrałem, ale kiedy wytłumaczyłem jej czego będę się uczyć ustąpiła, a nawet wyraziła zainteresowanie moimi podręcznikami. Wiem, że farmacja niektórym może wydawać się nudna, ale ja uwielbiałem chemię i chciałem w przyszłości tworzyć nowe, oparte na naturalnych składnikach leki. Nauką się nie przejmowałem, bo zawsze przychodziła mi z łatwością. Gorzej z rówieśnikami. Przeważnie, w najlepszym wypadku, byłem z nimi w chłodnych stosunkach i uznawano mnie za dziwaka. Ale zdarzało się też wielokrotnie, że byłem prześladowany za swoją orientację i poglądy. Ludzie zwykle nie lubią tych, którzy za bardzo się od nich różnią. Nie przeszkadzało im to jednak zbytnio, kiedy odpisywali ode mnie na sprawdzianach. Chciałem, aby tym razem było inaczej. Pragnąłem, żeby nowi koledzy mnie zaakceptowali. Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Nie orientowałem się też specjalnie w trendach mody. Postanowiłem pójść na konsultacje do Samuela, który w sprawach wyglądu, z pewnością był mistrzem. Ubrałem się w niesamowitym, jak na mnie, tempie i po dwudziestu minutach stałem już pod bramką willi Ostrowskich, waląc w dzwonek z całych sił. Otworzył mi Zoli z bardzo zadowoloną minką.
- Psysedłeś się ze mą pobawić? Tata śpi i powierzał, że jak go obudzę to mnie zamknie w lochach – wyrzucał z siebie wiadomości z szybkością karabinu maszynowego.
- Zaprowadź mnie do sypialni Sama, najwyżej mnie też zamknie w lochach – uśmiechnąłem się do wiercącego się dzieciaka.
- Mas wasną sprawę, tak? Nie bój się, w piwnicy jest fajnie, są tam ogromne pająki. Często bawię się z nimi w wyścigi. Pokasę ci, a tata długo się nie gniewa – stwierdził poważnie malec.
- Nie lubię robaków – otrząsnąłem się z obrzydzeniem – więc postaram się tak obudzić tatę, aby się zbytnio nie zdenerwował.
- Idę z tobą, muse się naucyć, jak to się robi. Jak go nie słucham, to się zawse wścieka i daje mi kary – chłopiec podreptał przodem prowadząc mnie do domu.
Po cichutku, na palcach weszliśmy do sypialni Samuela. Pokój był naprawdę imponujący. Przypominał nieco zamkowe komnaty, jakie widziałem podczas zwiedzania Szkocji w zeszłym roku. Ogromne łoże zajmowało oczywiście lwią część. Ciężkie bordowe zasłony nie przepuszczały ani odrobiny światła. Widzieliśmy cokolwiek, tylko dzięki tlącemu się jeszcze kominkowi. Podszedłem bliżej. W ciemnozielonej, jedwabnej pościeli leżał Sam, ubrany w elegancką, popielatą piżamę. Długie, czarne włosy tworzyły wokół jego głowy swoistą aureolę. Wyglądał tak niewinnie i młodo. Delikatnie pogładziłem go po bladym policzku, nie chcąc zbyt gwałtownie wyrywać go ze snu. Niestety jak zwykle się przeliczyłem. Mężczyzna zareagował instynktownie. Nie całkiem jeszcze rozbudzony, złapał mnie w talii i przekręcił, nakrywając swoim ciałem i kompletnie mnie unieruchamiając. Pisnąłem zaskoczony i zacząłem się szarpać. Warknął groźnie, wysuwając ostre kły o kilka centymetrów od mojej szyi.
- Co ty do cholery robisz? – krzyknąłem wystraszony. Mój głos najwidoczniej przebił się do jego świadomości, bo otworzył szare oczy, w których przebłyskiwały jednak szkarłatne iskierki.
- Luis – szepnął zaskoczony – co ty tutaj robisz o tej porze?
- Skąd mogłem wiedzieć, że wysypiasz się do południa? Potrzebuję twojej rady, ale skoro chcesz dalej spać, to już mnie nie ma – zrobiłem rozczarowaną minkę. – Czy mógłbyś ze mnie zejść?
- Przepraszam, już cię puszczam – Sam wstał nie odmawiając sobie jednak otarcia się o mnie całym ciałem. – Co takie ważnego przywiodło cię do mnie?
- To może wydać ci się niemądre, ale chciałbym jak najlepiej zaprezentować się w nowej szkole. Ty jesteś najlepiej ubraną osobą jaką znam, więc pomyślałem, że mógłbyś mi pomóc w skompletowaniu garderoby.
- Jednym słowem mam z tobą pójść na zakupy? A co będę z tego miał?
- No wiesz, myślałem, że jesteś moim przyjacielem, ale jak nie chcesz to poproszę Artura. On na pewno mi nie odmówi  – spojrzałem na niego niewinnie spod rzęs. - Złapie się na haczyk, czy nie?
- Ani się waż, ten głupi kundel przerobiłby cię na członka miejscowej mafii. U niego szczyt elegancji to kolczyk w nosie, nabijana ćwiekami kurtka i skórzane spodnie. A ty chcesz chyba pozyskać ludzi, a nie ich odstraszyć. Zaczekaj na mnie na chwilę, zaraz będę gotowy. Musimy jednak zabrać ze sobą małego, nie mam go dzisiaj z kim zostawić.
I tak zaczęła się nasza zakupowa pielgrzymka po Krakowie. Chodziliśmy od sklepu do sklepu, od galerii do galerii, a stos ciuchów w samochodzie Sama rósł zatrważająco. Gdybym wiedział co mnie czeka, nigdy bym się na to nie zgodził. Ostrowski był niezmordowany i ogromnie wybredny w wyborze ubrań. Odwiedziliśmy chyba wszystkie butiki w mieście. Musiałem przymierzyć całe tony łaszków, zanim łaskawie zgodził się coś kupił. Kręcił nosem jak prawdziwy arystokrata, a sprzedawczynie latały wokół nas jak na skrzydłach czując grubą kasę. Wieczorem nawet Zoli, zazwyczaj pełen energii, był wykończony. W drodze powrotnej obaj zasnęliśmy, przytulając się do siebie na tylnym siedzeniu samochodu. Obudził nas dopiero Sam gwałtownie hamując. Nie chciał przejechać kota mojej ciotki, pałętającego się przed naszym domem po ulicy. Jak zwykle nie zapiąłem pasów i walnąłem głową w siedzenie naprzeciwko, nabijając sobie porządnego guza. Sonia na dźwięk pisku hamulców wybiegła zaniepokojona do ogródka. Złapała za kark nieposłusznego futrzaka i potrząsnęła nim w powietrzu.
- Ty głupi kocie w końcu się doigrasz. Skończysz jako dywanik przed moim łóżkiem. A wy co, obrabowaliście wszystkie okoliczne sklepy, czy coś? – krzyknęła w naszym kierunku, na widok niezliczonej ilości pakunków, jakie zacząłem wyciągać z bagażnika.
……………………………………………………………………………………
Spędzony z Samem i Zoli wolny czas szybko minął. Wieczorem padłem na łóżko całkowicie bez sił. Avgar łaskawie zgodził się na jeden dzień laby w tygodniu. Jutro zaczynała się od nowa nasza harówka. Mimo, że od dwóch tygodni zasuwaliśmy jak mróweczki, nie sprzątnęliśmy nawet połowy biblioteki. -Musimy skończyć do soboty, bo od następnego poniedziałku zaczynają się zajęcia na uczelni. Nasz ulubiony potwór jeszcze o tym nie wie i nie wiadomo jak zareaguje, na wieść o tym, że jego niewolnik, zamiast pracować u niego, musi się uczyć. Mam nadzieję, że nie każe mi rzucić studiów z powodu naszej umowy. - Tak rozmyślając, wlokłem się wczesnym rankiem, za kłócącymi się jak zwykle mężczyznami. Zupełnie nie zwracali na mnie uwagi obrzucając się coraz bardziej obrazowymi wyzwiskami. O co im poszło? Artur się obraził, że nie wzięliśmy go wczoraj do Krakowa. Nie znosił robić zakupów, ale najwidoczniej zazdrosny o nasze sam na sam, urządził nam straszną awanturę. W nienajlepszych humorach dotarliśmy do podziemnego zamku Avgara.
- Idź do sypialni pana domu i przynieś z niej walające się wszędzie książki. Trzeba je odłożyć na miejsce – wydał dyspozycje, obowiązkowy jak zwykle Sam.
- Nie boisz się mnie puszczać do jego jaskini? – próbowałem zażartować chcąc rozbawić zachmurzonego mężczyznę.
- Dobrze wiesz, że o tej porze nigdy nie ma go w domu. Więc zajmij się czymś pożytecznym – burknął na mnie. Spojrzałem na jego niezadowoloną minę i zdecydowałem, że lepiej spełnię jego prośbę. - Ulotnię się i zniknę im z pola rażenia, najwyżej się pobiją. - Pobiegłem we skazane mi miejsce, znajdujące się obok wejścia do szklarni. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy wszedłem do pokoju i zastałem w nim, siedzącego na łóżku półnagiego chłopaka wyglądającego jak typowy elf. No wiecie, oglądaliście „ Władcę Pierścieni’’, chyba pamiętacie Legolasa - szpiczaste uszka, jasne włoski, niebieskie oczka, smukłe zachwycające ciało. - Ale co ten drań robi w sypialni Avgara? - Przyjrzałem się bliżej i odkryłem na jego skórze, ślady miłosnych ukąszeń. - A to paskudna gnida. - Tymczasem chłopak podniósł wzrok, spojrzał na mnie z wyższością i zmarszczył nosek na widok mojego niechlujnego wyglądu.
- Posprzątasz tutaj później, przygotuj dla mnie kąpiel mały – wstał i nawet nie czekając na odpowiedź, udał się do łazienki. Zaczął myć twarz rozchlapując specjalnie wodę po całym pomieszczeniu i robiąc przy tym mnóstwo bałaganu. - Złośliwy skunks wziął mnie za służącego i robi sobie ze mnie jaja. Już ja mu pokażę, gdzie jego miejsce.
- Na pana miejscu, mając tak delikatną skórę, nie mył bym się taką wodą prosto z kranu. Może pan sobie zniszczyć cerę – odezwałem się służbiście. – A wie pan, że w szklarni jest źródełko z kryształowo czystą wodą. Podobno ma odmładzające właściwości. Pójdę już, nie będę panu przeszkadzać – uśmiechnąłem się, patrząc mu niewinnie prosto w oczy. -  A teraz się okaże na ile ten paniczyk jest próżny. Mam nadzieję, że jest tak równie głupi jak ładny. - Ukłoniłem się grzecznie, wziąłem piętrzące się na stole książki i wyszedłem z pokoju. Niesamowicie zadowolony z siebie, ruszyłem do biblioteki. Tam zaszyłem się w ciemnym kącie i zacząłem pracować, pogwizdując wesoło.
- O widzę, że humorek ci wrócił. Co tak suszysz zęby? – zapytał zaciekawiony moim zachowaniem Artur.
- Myślę, że już wkrótce zobaczysz. Nic ci nie powiem. Wiesz, że Avgar sprowadził sobie kochanka? Zastałem przystojniaka w jego sypialni. Słodziutki jak cukiereczek – posłałem mu złośliwy uśmieszek.
- Co przeskrobałeś? – odezwał się zza moich pleców zaniepokojony Samuel.
- Nie rozumiem o co wam chodzi, pracuję tu sobie grzecznie w kąciku, a wy snujecie jakieś niemądre podejrzenia – zapytałem ze świętym oburzeniem w głosie, robiąc szczenięce oczka. I pewnie byliby mi uwierzyli, gdyby nagle nie usłyszeli mrożącego krew w żyłach wrzasku, dobiegającego z sypialni Avgara. Drzwi się otworzyły i na korytarz wybiegł jasnowłosy elf. Kiedy mnie zobaczył rzucił się na mnie z pazurami, sięgając po babsku do twarzy i piszcząc ile sił w płucach. Zaskoczeni przyjaciele pośpieszyli mi się na ratunek, z trudem odciągając ode mnie wściekłego chłopaka.
- Co się tutaj do cholery wyprawia? – rozległ się niski głos Avgara. - O mój boże, ale ten facet ma wyczucie chwili. Musiał przyjść właśnie teraz. Ten chudy wymoczek na pewno na mnie naskarży – myślałem przestraszony, cofając się przezornie do tyłu, szukając oczami drogi ucieczki.
- Zobacz co mi zrobił ten idiota – zajęczał elf – jak możesz zatrudniać w domu takich bałwanów. Spójrz na moją twarz – odgarnął długie włosy i naszym oczom ukazała się upiornie czerwona, pokryta wielkimi filetowymi krostami twarz chłopaka. Jego niebieskie oczy wyglądały strasznie komicznie, na tle purpurowej buzi. Pierwszy nie wytrzymał Artur i parsknął gromkim śmiechem, zaraz potem w jego ślady poszedł Sam. Natomiast Avgar wbił we mnie bardzo wymowne, oskarżycielskie spojrzenie. Zaczął podchodzić do mnie powoli ze srogą miną błyskając gniewnie szkarłatnymi ślepiami. Zanim zdążył coś powiedzieć, rzuciłem się niespodziewanie do przodu, przepełzłem między jego nogami i pobiegłem w kierunku szklarni. Wpadłem z impetem do środka i niewiele myśląc, wlazłem pod dużą kamienną szafę na narzędzia ogrodnicze. Złapałem za nogę ogromnego mebla. - No, teraz nikt mnie stąd nie wyciągnie. Demon czy wilkołak, żaden się tu nie zmieści – pomyślałem zadowolony z obranej strategii.


piątek, 11 maja 2012

Rozdział 9


Nie zdążyłem jeszcze zjeść nawet śniadania, jak rozdzwonił się mój telefon. Odebrałem z ustami pełnymi jajecznicy, niezadowolony, że koś przerywa mi posiłek.
- Luis, gdzie jesteś ćwoku?  Czekamy pod twoim domem już piętnaście minut –usłyszałem zirytowany głos Artura.
- Co się tak śpieszycie? Nie wiedziałem, że tak lubicie sprzątać.
- Nie wymądrzaj się od rana, tylko się pośpiesz. Nie chcę zadzierać z tym skrzydlatym kolesiem. Zrobimy swoje i będziemy wolni.
- No dobrze, już schodzę - złapałem po drodze jeszcze jedną kanapkę i ruszyłem do drzwi.
- Kiedy wrócisz? - zapytała, kręcąca się po kuchni, Sonia.
- Nie wiem, jak skończymy. Mam przy sobie komórkę, więc jak będziesz czegoś potrzebowała to zadzwoń - pomachałem jej na pożegnanie i już byłem przed domem. Pierwszy raz zobaczyłem Samuela, ubranego w swobodny strój. Do tej pory zawsze elegancki, teraz miał na sobie wytarte, obcisłe jeansy i czarny krótki podkoszulek. Oczywiście na widok jego zgrabnego tyłeczka i dobrze widocznych mięśni na klatce piersiowej, bezwstydnie się na niego zagapiłem. Dostałem za to w głowę od Artura.
- No mały, nie podniecaj się tak od razu. Co ty widzisz w tym bladym nietoperzu?
- Myślę, że to samo co ty - popatrzyłem na niego wymownie, widząc jak jego oczy błądzą po płaskim brzuchu mężczyzny. Pokazałem mu język i przezornie schowałem się za Ostrowskim, aby nie mógł mnie dosięgnąć. Sam poprowadził nas w głąb lasu, sobie tylko wiadomą ścieżką. Już po dziesięciu minutach wędrówki całkowicie straciłem orientację w terenie. Zatrzymaliśmy się w końcu przed niewielkim, skalistym wzniesieniem. Mężczyzna podszedł do zbocza, nacisną parę kamieni na stromej ścianie i przed nami otworzyło się spore, ciemne wejście do tunelu. Zapaliłem kieszonkową  latarkę, z którą ostatnio się nie rozstawałem i ruszyłem w głąb długiego korytarza. Wkrótce dotarliśmy do ogromnych, bogato zdobionych, miedzianych drzwi, oczywiście na głucho zamkniętych.
- I co teraz? Jak nikogo nie ma w domu, to może wracamy? - zapytałem z nadzieją w głosie patrząc na przyjaciół.
-Tak łatwo się nie wykręcisz. Ty nas w to wpakowałeś, więc  pukaj - odparł Sam wskazując na niewielką kołatkę w kształcie węża, której ja nie zauważyłem. Niestety wbrew moim oczekiwaniom drzwi się otworzyły. Wkroczyliśmy jak się to mówi - na salony. Rozejrzałem się dookoła i aż jęknąłem z rozpaczy. Z boku dobiegł mnie identyczny odgłos wydobywający się z ust Artura.
- Ile to ma cholera, metrów kwadratowych? - zapytałem zrozpaczony.
- Z tysiąc, może więcej. Ten dom, a właściwie podziemny zamek, ma kilka pięter. Oprócz mnóstwa pokoi jest jeszcze ogromna biblioteka i całe hektary szklarni. Załatwiłeś nas na resztę życia Luis - Sam wykrzywił się do mnie ironicznie - Jak myślisz, ile dziesiątków lat zajmie nam posprzątanie tego wszystkiego?
- A to przewrotny drań! To dlatego miał taką zadowoloną minę. Jak mogłem być taki głupi i się zgodzić w ciemno na jego propozycję?
- Patrz to chyba do nas - Artur zerwał ze ściany jakąś kartkę.
Do ekipy sprzątającej!
Proponuję, byście zaczęli od odkurzenia biblioteki . Jest na końcu tego korytarza. Postarajcie się nie zdemolować mi domu - to dotyczy głównie Luisa i Artura. Bawcie się dobrze i bądźcie ostrożni. Tutaj można się natknąć na wiele niespodzianek.
Wasz Pan i Władca –Avgar

- No to chodźmy. Im szybciej zaczniemy tym lepiej - pomaszerowałem we wskazane miejsce. Kiedy jednak otworzyłem drzwi, dosłownie ścięło mnie z nóg. Ta cholerna biblioteka była większa od mojego domu. W dodatku sufit był tak wysoko, że ledwo go widziałem. To była po prostu ogromna jaskinia z wykutymi w ścianach regałami. Na kamiennych półkach stały chyba miliony książek. Wszystko to oplecione systemem balkonów, galerii i schodów, aby można było je dosięgnąć. Pośrodku komnaty stały rzędy stołów, na których także piętrzyły się stosy porozrzucanych woluminów i pewnie od tego powinniśmy zacząć.
- Co się tak patrzycie? Do pracy dzielni wojownicy. Tutaj jest katalog według którego poukładane są książki - rzucił w nas jakimś zakurzonym tomem Sam. -Za jakieś dziesięć lat, zrobimy tu porządek. Cała nadzieja w tym, że Avgarowi znudzi się nasze towarzystwo. Bardzo nie lubi obcych w swoim domu. - Trzeba przyznać, że mężczyzna od razy zabrał się ostro do pracy wykazując się niesamowitą szybkością i systematycznością. Gdzie nam nieborakom do niego.
- Nieźle mu idzie co? -odezwał się Artur.
- Taa, wiesz on jest tak zajęty, że nawet nie zauważy jak sobie pójdziemy. Skoro mamy tu spędzić tyle lat, to nie zaszkodzi jak najpierw sobie pozwiedzamy - powiedziałem cicho patrząc na mężczyznę wymownie.
- Masz rację, koniecznie powinniśmy poznać teren - odpowiedział równie konspiracyjnym szeptem Artur, cofając się do drzwi - Chodu!
- Mam ochotę zobaczyć te sławne szklarnie, a ty?
- Na początek może być. Myślę, że to gdzieś na samym dole. Chodźmy do windy.
…………………………………………………………………………………………
Szklarnie były naprawdę piękne i rzeczywiście ciągnęły się w nieskończoność. Pełne niezwykłych roślin, jakich nigdy nie widziałem. Stałem zafascynowany pośród słodko pachnących kwiatów i nie mogłem oderwać od nich oczu. Były równie wysokie jak ja, miały ciemnofioletowe, aksamitne kielichy wielkości mojej głowy na grubych, mięsistych łodygach. Z boków wyrastały im jakby długie witki pokryte jakąś lepką, ładnie pachnącą substancją. Artur oczywiście nie wytrzymał, zaczął dotykać i gładzić delikatne płatki.
- Niesamowite, ciekawe czy Avgar dałby mi sadzonkę - zachwycał się mężczyzna. Jakież było moje zdumienie, kiedy spokojna do tej pory roślina wyciągnęła z ziemi korzenie i ruszyła w stronę Artura. Zaczęła głaskać go zielonymi odrostami po rękach, a potem owinęła się wokół jego talii w czułym uścisku. Z kielicha wysunął się czarny, rozwidlony języczek i zaczął lizać zaskoczonego mężczyznę po szyi. Już po minucie Artur siedział na ziemi wijąc się bezradnie i zaśmiewając się do łez.
-To okropnie łaskocze. Pomóż mi uwolnić się od tego dziwoląga.
-Trzeba było jej nie dotykać. Wyraźnie cię polubiła. Daj jej buzi, to może się odczepi - chichotałem beztrosko zamiast pomóc przyjacielowi - W końcu znalazłeś kogoś kto odwzajemnia twoje uczucia i lubi się miziać. Ostatnio byłeś taki niedopieszczony, więc nie powinieneś narzekać - nie zdążyłem skończyć zdania kiedy poczułem coś lepkiego na mojej szyi. Silne zielone łodygi zacisnęły się mi w pasie, a długi języczek zaczął lizać moje ucho. Wkrótce leżałem obok Artura na ziemi, śmiejąc się jak głupi.
- Jak myślisz, kiedy Sam zorientuje się, że nas nie ma? - próbowałem się uwolnić, co spowodowało tylko mocniejsze zaciśnięcie się zielonych więzów.
- Nieprędko, on ma fioła na punkcie książek. Jak dorwie ciekawą lekturę, to przepada na kilka godzin.
- Więc zginiemy załaskotani na śmierć?
- Może nie będzie tak źle? Cały się już kleję.
- Ja też, ta substancja wywołuje jakieś mrowienie i potęguje te łaskotki - wypiszczałem słabym głosem. Podniosłem głowę i rozejrzałem się w poszukiwaniu jakiegoś ratunku. Z przerażeniem stwierdziłem, że inne kwiaty, jakby zainteresowane sytuacją, przysuwały się coraz bliżej.
- Pomocy!! - zacząłem wrzeszczeć zdesperowany.
- Wiedziałem, że nie powinienem was tu zostawiać samych - usłyszałem z ulgą znajomy, niski głos. - Przestań się szarpać i bądź cicho - widziałem jak Avgar pochyla się nade mną i szepce kilka słów. Poczułem jak więzy puszczają, w końcu mogłem usiąść i odetchnąć swobodnie. Rośliny zaczęły się wycofywać wypuszczając ze swoich zielonych szponów mnie i Artura. Chciałem wstać, ale niespodziewanie zrobiło mi się słabo  i wpadłem prosto w szerokie ramiona demona. Pokręcił tylko głową, patrząc na mnie z naganą.
- Przepraszam - pisnąłem cieniutko chowając głowę w ramionach.
- Eh ty mały głupolu, co mi z twoich przeprosin. Cały się lepisz i ledwo trzymasz się na nogach. Niewiele brakowało, aby was załatwiły. Czulistki mają teraz okres godowy i są bardzo niebezpieczne - Avgar wziął mnie na ręce i skierował się do najbliższej łazienki, zupełnie nie przejmując się leżącym na ziemi, ledwie dyszącym Arturem. A ja, kompletnie zapominając o ostrzeżeniach Samuela przytuliłem się do szerokiej piersi mężczyzny, cicho mrucząc z zadowolenia. Mocny, równy rytm jego serca uspokajał mnie. Potarłem policzkiem o twarde mięśnie, kryjąc zarumienioną twarz w jego koszuli. Mam nadzieję, że nie zauważył jak na mnie działa. Było mi tak dobrze, bezpiecznie, cieplutko i….
- Ożesz, cholera jasna!! - Poczułem strumień lodowatej wody uderzający w moje ciało. Ten drań postawił mnie w płytkim brodziku i trzymając za ramiona spuścił mi niespodziewanie na głowę, zimny prysznic. –Jesteś okropnym draniem! - wrzasnąłem oburzony szczękając zębami i usiłując wyrwać się z jego uścisku.
- Wiesz, musiałem nieco ochłodzić twoje zmysły - spojrzał na mnie złośliwie ślizgając się wzrokiem po moim mokrym ciele. Jego oczy zabłysły, oblizał zmysłowo czerwone wargi. - Bałem się, że coś głupiego przyjdzie ci do głowy. Na przykład możesz się na mnie znienacka rzucić. W twoim wieku i z tymi buzującymi hormonami to normalne. A ja, nie mam ochoty użerać się z napalonym małolatem.
- Jak śmiesz?! Myślisz, że ktoś taki mógłby mi się podobać? Śnij dalej - krzyknąłem urażony i zawstydzony reakcją własnego ciała.- Jednak zauważył. Nic nie umknie tym szkarłatnym ślepiom. Znowu zrobiłem z siebie głupca.
- Aha, a więc nic do mnie nie czujesz? - uśmiechnął się do mnie z przesadną słodyczą i niespodziewanie przyciągną do siebie tak blisko, że pomiędzy nasze ciała nikt nie wcisnąłby nawet kartki papieru. Poczułem przez mokre, cienkie spodnie, jak jego pobudzony penis ociera się o mojego nabrzmiałego członka. Jęknąłem i zadrżałem w jego ramionach.
- A to pewnie był okrzyk obrzydzenia?! - Avgar wbił we mnie szkarłatne ślepia, wyraźnie sobie pokpiwając z mojej głupoty. - Może bym ci uwierzył, gdybym nie miał twardego dowodu na potwierdzenie mojej teorii, skrzaciku.



Rozdział 8




- Nie gap się mały, tylko bierz nogi za pas - Futrzarski pociągnął mnie w las, prosto do otwartego nadal na szczęście teleportu. Widziałem, jak Sam biegnie tuż za nami, a kilka metrów dalej, wrzeszcząc jak opętani, pędzili za nami wściekli sataniści. Nie powiem, żebym ich nie rozumiał. Bezczelnie wdarliśmy się na ich teren i zakłóciliśmy ich rytuały. Nie miałem jednak zamiaru zostać ich ofiarą. Wpadliśmy z impetem w narysowany na ziemi świetlisty krąg, który przeniósł nas wprost do puszczy, w pobliżu domu Ostrowskiego. Niestety nasi prześladowcy zrobili dokładnie to samo. Biegliśmy więc jak szaleni przez ciemny las, aż wpadliśmy na znajomą polankę. Tutaj zaczynało się terytorium Avgara. Moi towarzysze natychmiast się zatrzymali i wyraźnie było widać, że wolą bijatykę z rozszalałą bandą, niż wejście w drogę demonowi. Zobaczyłem jak pod wielkim dębem majaczy się czyjaś potężna sylwetka i ruszyłem w tamtą stronę.
- Luis co ty najlepszego robisz? - krzyknął za mną Sam - Chcesz nas wpakować w jeszcze gorszą kabałę?
- E tam - machnąłem lekceważąco ręką, podbiegłem do Avgara i patrząc szczenięcymi ślepkami prosto w jego gorejące, szkarłatne oczy, schowałem się beztrosko za jego plecami. Nie wiem co mi odbiło, ale w cieniu drzewa i schowany za jego szerokimi plecami poczułem się bezpiecznie. Odważyłem się nawet wyjrzeć chcąc ocenić sytuację.
- Luis, ty głupi chochliku, w co ty się znowu wpakowałeś? Ciekawość zaprowadzi cię w końcu prosto do piekła - usłyszałem jego niski głos, od którego zjeżyły mi się włoski na rękach.
- Przepraszam - wymamrotałem w jego plecy - to była tylko niewielka pomyłka. Następnym razem będziemy ostrożniejsi.
- Następnym razem?! - powtórzył rozgniewany Avgar. Odwrócił się, złapał mnie znowu za kark jak nieposłuszne szczenię i zaczął potrząsać jakby chciał wytrzepać ze mnie duszę. Starałem się wyglądać, jak uosobienie niewinności, spoglądając na niego niepewnie spod długich rzęs.
- Udajemy teraz słodkiego aniołka? To na mnie nie podziała, ty mały, wścibski draniu! - ryknął mi wprost do ucha i puścił na ziemię. Spadłem, boleśnie tłukąc sobie tyłek. Zacząłem go masować spoglądając na demona z wyrzutem. Tymczasem sataniści, na widok imponującej mrocznej istoty, która trzymała mnie w swoich szponach, zatrzymali się na środku polany, nie wiedząc co dalej robić. Z jednej strony pragnęli mnie dorwać za wszelką cenę, ale z drugiej bali się reakcji, tego wyglądającego na bardzo niebezpiecznego, mężczyzny.
- A wy tu czego? Precz z mojej ziemi zanim zrobię się naprawdę głodny! - krzyknął na niezdecydowaną grupkę Avgar, wyszczerzając ostre kły. Natychmiast pokłonili mu się padając na twarz i rzucili się w popłochu do ucieczki.
-To jeszcze nie koniec. Na pewno polecieli poskarżyć się tatusiowi. Przez ciebie będę musiał zeżreć parę czarnych płaszczy, a uwierz mi są bardzo łykowaci -warknął do mnie demon. - Za to ty, posprzątasz moją kwaterę za karę. Trochę ci to zajmie, skoro masz tak dużo wolnego czasu, że włóczysz się po nocach. Koledzy mogą ci pomóc. Spodziewałem się, że będą bardziej odpowiedzialni. Do was mówię kretyni - wrzasnął w stronę ukrytych za drzewami Sam i Artura.
- A teraz odrobina przyjemności dla mnie - spojrzał na mnie z perwersyjnym uśmieszkiem. Ujął moją rękę i polizał swoim szorstkim, rozwidlonym językiem nadgarstek. Naciął delikatną skórę ostrym kłem i palcem zaczął rysować na niej jakiś znak.
- Co ty robisz? - wyszeptałem przestraszony, drżąc na całym ciele od targających mną sprzecznych emocji. Bałem się, że może mnie skrzywdzić, a jednocześnie od jego dotyku zrobiło mi się niesamowicie gorąco. Przyjemne, zdradliwe ciepełko rozeszło się po mnie uparcie dążąc w dół, w pewne niezmiernie zainteresowane sytuacją miejsce. Wyszarpnąłem dłoń z jego uścisku z przerażeniem stwierdzając, że pojawił się na niej tajemniczy tatuaż.
- Co ty mi zrobiłeś? Co to takiego? - wyjąkałem oburzony.
-To znak, że od dzisiaj jesteś moim ulubionym, albo jedynym, osobistym służącym. Chyba nie myślałeś, że pomagam ci za darmo? - wyszczerzył się do mnie wyraźnie zadowolony. - Będziesz na każde moje zawołanie. Jak będę cię potrzebował, to udasz się w ustronne miejsce, tatuaż rozjarzy się i otworzę dla ciebie przejście. Czegoś nie rozumiesz? - zapytał złośliwie.
- Nie panie, mimo, że nie wyglądam, to jednak jestem inteligentny na tyle, by zrozumieć proste polecenie -pochyliłem się przed nim w parodii ukłonu. - Firma przynieś, wynieś, pozamiataj zawsze do usług.
- Nie przeginaj Luis, bo porozmawiamy inaczej - pogroził mi palcem. - Jutro rano, chcę cię widzieć jak pracujesz w pocie czoła i nie zapomnij wziąć swoich gamoniowatych towarzyszy.
………………………………………………………………………………………………………………………..
Szliśmy ze spuszczonymi głowami przez las, w naprawdę kiepskich nastrojach. - Ale się wpakowałem! Po co mi to było? Będę teraz maskotką największego dupka w tej puszczy. Założę się, że ten paskud wykorzysta sytuację do maksimum. - Było mi głupio, że wplątałem w to jeszcze chłopaków. Zatrzymaliśmy się przed moim domem.
- Przepraszam, nie chciałem tego - wymruczałem niewyraźnie, zawstydzony.
- E tam, stało się i już. Wypucujemy mu chałupę i po sprawie - odezwał się pocieszająco Artur.
- Po jakiej sprawie psie? Mówiłem wam, że to niebezpieczne, ale nie, ty musiałeś poprzeć Luisa. Nie lepiej było oglądać seriale, ty zapchlony durniu? - rzucił patrząc na niego z politowaniem Samuel.
- No coś ty, było fajnie, szkoda tylko, że na koniec wpadliśmy w szponiaste łapy Avgara - odpowiedział mu beztrosko Futrzarski.
-Ty z każdym dniem jesteś coraz głupszy! Widziałeś kiedyś jego dom? Nie?! No to będziesz miał jutro niespodziankę. Nie dostrzegłeś, że on za bardzo interesuje się Luisem? Chcesz mieć chłopaka na sumieniu? Będziemy musieli go pilnować i ani na chwilę nie zostawiać z nim samego.
- Pogięło cię zasmarkany nietoperzu?! Co on by robił z takim niewinnym dzieciakiem?
- No właśnie do ciebie coś dotarło! Może to go pociąga i ma zamiar zdeprawować chłopca ?
- Ej wy , ja tu jestem. Nie rozmawiajcie jakby mnie tu nie było. Za kogo wy mnie macie? Potrafię sobie radzić. Nie jestem jakimś niewyżytym małolatem, szukającym erotycznych przygód! - wykrzyknąłem na nich obrażony.
- Nie? Więc dlaczego byłeś cały w skowronkach jak cię polizał? Nawet teraz nadal masz rumieńce - powiedział kręcąc głową Sam. - Czy ty masz pojęcie z jak paskudnym typem się zadajesz? Już zapomniałeś, jak bez cienia wahania zabił dwóch poszukiwaczy przygód, tylko dlatego, że weszli na jego terytorium? Ocknij się Luis!
- Wiem o tym, przecież tam z wami byłem.
- Odnoszę dziwne wrażenie, że jednak coś do twojego małego móżdżku nie dotarło.
- Co się tak do mnie przyczepiłeś Sam? A może ty po prostu jesteś zazdrosny? Podobam ci się? - zapytałem zgryźliwie zdenerwowany jego podejrzeniami.
- A co jeśli tak? Jesteś miłym, ładnym, inteligentnym chłopcem. Pomogłeś mojemu synowi. Dobrze się czuję w twoim towarzystwie, więc dlaczego miałbyś mnie się nie pociągać? - stwierdził poważnie mężczyzna patrząc mi prosto w oczy.
- Przecież ty na początku nawet się do mnie nie odzywałeś – odparłem, zaskoczony jego szczerym wyznaniem.
-To było z powodu takich starych waśni, między naszymi rodzinami. Doszedłem jednak do wniosku, że przecież ty nie miałeś z tym nic wspólnego.
- Aleście się zrobili sentymentalni. Krwiopijco, przestań czytać te romanse, bo ci wyraźnie szkodzą. Luis jak będziesz się czuł samotny, nabierzesz ochoty na seks to omiń go i przyjdź do mnie. Tylko taki stuprocentowy facet jak ja, da ci pełną satysfakcję. Ten bladolicy wymoczek pewnie ostatni raz robił to sto lat temu i  już całkiem zapomniał, do czego służy to, co ma w spodniach. Na mnie jeszcze nikt nigdy się nie skarżył - uśmiechnął się Artur, patrząc na mnie wymownie. Nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo wściekły Sam skoczył na niego z rozpędu i powalił go na trawę. Zaczęli się tarzać po ziemi okładając się pięściami. Już po chwili Futrzarski miał rozbitą wargę, a Ostrowski podbite oko. Okrzyki i odgłosy walki wywabiły z domu Sonię.
- Co tu się do jasnej Anielki wyprawia w środku nocy?! Wiecie, która jest godzina? - wrzasnęła na nich rozgniewana ciotka. - Sami jesteście chuliganami i jeszcze sprowadzacie na złą drogę mojego aniołka? Wynoście się za nim poszczuję was psami, łachudry. Zabraniam wam nawet zbliżać się do chłopca -objęła mnie opiekuńczo pulchnym ramieniem i poprowadziła do domu.
- Nic ci się nie stało kochanie? Nie powinieneś się z nimi zadawać. To zła krew. Sprowadzą na ciebie same kłopoty.
- Ależ ciociu nic mi się nie stało i tak naprawdę to wszystko moja wina. Namówiłem ich do czegoś bardzo głupiego. Nie gniewaj się na nich, są łatwopalni, ale to porządni ludzie.
- A skąd ty ich tak dobrze znasz, co? - zapytała podejrzliwie Sonia.
- Uwierz mi, nie chcesz wiedzieć!
- A zachowaj sobie swoje tajemnice. Mam tylko nadzieję, że jak wplączesz się w coś naprawdę niebezpiecznego, to mnie o tym powiadomisz. Wiesz, że zawsze ci pomogę. Jesteś moją jedyną rodziną kochanie - pocałowała mnie w czoło, a mnie zrobiło się strasznie wstyd. Może niepotrzebnie ją okłamywałem i wyobrażałem sobie na jej temat nie wiadomo co.
- Wiesz ciociu - zacząłem ostrożnie - narobiliśmy trochę szkód i pewna osoba kazała nam to odpracować. Od jutra będziemy razem z Arturem i Samem sprzątać za karę w takim jednym domu, więc już się nie martw. Co złego może się stać w czasie ścierania kurzy?
- No nie wiem, ale znając twoją zdolność do popadania w tarapaty, wszystko się może zdarzyć. Postaraj się powstrzymać swoje wścibstwo, bo tutejsze rodziny mają sporo tajemnic i nikt nie będzie zadowolony, jak zaczniesz wtykać nos w nieswoje sprawy.

Rozdział 7



Był już wieczór, a ja leżałem na łóżku i strasznie się nudziłem. Wczoraj owszem, najadłem się strachu, ale z drugiej strony, było to najbardziej ekscytujące wydarzenie w moim życiu. Do tej pory cały mój nieskomplikowany świat ograniczał się do szkoły, domu i książek. Nigdy nie miałem żadnych przyjaciół dlatego rzadko gdzieś wychodziłem. Moje wypady z domu zazwyczaj ograniczały się tylko do zakupów. Teraz wszystko się zmieniło. Moi sąsiedzi mimo, że niekiedy bardzo denerwowali mnie swoim zachowaniem, byli naprawdę świetnymi kumplami. Poprzedniej nocy nawet zaryzykowali dla mnie życie, osłaniając mnie własnymi ciałami przed tym, jak mu tam, Avgarem. Swoją drogą jego gęba będzie teraz pewnie nawiedzać mnie we wszystkich koszmarach. Przede wszystkim te szkarłatne oczy z niewielkimi plamkami złota, zimne i okrutne. Mnie skojarzyły się z bezcennymi, szlachetnymi klejnotami, którymi często tak zachwycają się ludzie, a przecież są one w swoim pięknie tak obce i nieczułe na nasze emocje. Emanują swoją urodą zupełnie jak odległe gwiazdy, chłodne i niedostępne w swoim rozmigotanym blasku. Kompletnie pozbawione jakichkolwiek, znanych nam  uczuć. - Mój boże, o czym ja myślę? Zaczyna mi odbijać? Jak coś tak paskudnego może mi się podobać? No może to nieodpowiednie słowo. Bardziej odpowiednie chyba to fascynować. Wiecie, zupełnie jak człowiek zaatakowany przez węża. Patrzy gadowi  w ślepia, drży ze strachu i mimo, że zdaje sobie sprawę, że tak naprawdę się nim brzydzi, nie może od niego oderwać oczu. Uff. Lepiej będzie jak pójdę na kolację. Jutro jest pełnia. - Do głowy przyszedł mi właśnie  zupełnie nowy pomysł.- Powinienem go chyba omówić z nowymi znajomymi. - Zadzwoniłem do Artura i Samuela i umówiłem się z nimi na spotkanie. Muszę przyznać, że są naprawdę punktualni. Zerknąłem na podwórze, zobaczyłem ich obu pod furtką, kłócących się jak zwykle zawzięcie. Stanowili naprawdę niezwykłą, bardzo urodziwą parę. Z jednej strony zaciekli wrogowie, a z drugiej przecież najwyraźniej sobie niezwykle ufali i chętnie spędzali razem czas. –Ciekawe co zrobiliby, gdybym tak wsadził ich nagich razem do łóżka na całą dobę? Czy wyskoczyliby z dzikim wrzaskiem i zaczęli bijatykę, czy kochaliby się długo i namiętnie, aż do bladego świtu? Może powinienem się nad tym zastanowić - zachichotałem z tej myśli, zwracając tym samym na siebie uwagę obu sąsiadów.
- Nareszcie raczyłeś się zjawić - stwierdził z przekąsem Samuel, natychmiast przerywając słowne przepychanki z Arturem.
- Nie przejmuj się jego ględzeniem, mały - Futrzarski objął mnie za ramiona -zaprowadzimy cię do swojej tajnej bazy. I tam pogadamy.
- Puść  go psie - warknął niezadowolony z jego poufałego gestu Sam. - Powiedz nam lepiej, jak się czujesz Luis. Wczoraj wszyscy najedliśmy się strachu.
- Gadaj za siebie krwiopijco, wcale się nie miałem cykora - warknął Artur.
- Oczywiście, że nie, ty tylko podkuliłeś ogon i tak cię zamurowało, że nie wykrztusiłeś z siebie ani słowa.
- Spokój, uciszcie się obydwaj, do jasnej cholery. Mam ochotę wrzucić was razem do studni. Zimna woda jest zazwyczaj świetnym lekarstwem na takie niemądre zachowanie - tak przekomarzając się dotarliśmy na miejsce. Ukryty wśród gęstych drzew stał maleńki, zbudowany z czerwonej cegły domek. Dach miał pokryty słomą i duży czarny komin na którym uwiły gniazdo jakieś wrony. Ciekawe, że chociaż ostatnio ciągle włóczę się po lesie, nigdy się na niego nie natknąłem.
- Jak to się stało, że nigdy go nie widziałem, to przecież blisko mojej chałupy? - zapytałem zdziwiony.
- Jest ukryty przed oczyma ciekawskich. Ten nietoperz odprawił nad nim jakieś hokus – pokus - wyjaśnił Artur. - Wejdź do środka, tam jest całkiem przyjemnie. - Faktycznie wewnątrz było naprawdę ładnie. Ściany wyłożone drewnianą boazerią dawały bardzo przytulny, ciepły efekt. Domek składał się z salonu z ogromnym kominkiem, małej kuchenki i łazienki wyposażonej w umywalkę, prysznic i kibelek.
- Całkiem nowocześnie tutaj - rzuciłem zaskoczony wyposażeniem.
- A co myślałeś, że jak już w lesie, to kompletny prymityw? My też lubimy ładnie pachnieć. No przynajmniej ja, bo Futrzarski to niekoniecznie - odparł Samuel patrząc zaczepnie na drugiego mężczyznę.
- Zamknij się worku na krew. Nie przyszedłem tutaj gadać z tobą, tylko z Luisem.
- Może rozpalimy w kominku - rzuciłem słabym głosem chwytając się za głowę. - Muszę czymś zająć tych głupków, bo się zaraz pogryzą! - Z powodu waszych kłótni dostałem migreny i jest mi zimno - na te słowa obaj ochoczo rzucili się do spełnienia mojej prośby. Zaraz zostałem usadzony na wygodnym fotelu i przykryty puchatym kocykiem. Już po chwili w kominku płonął wesoło ogień, a moi towarzysze usadowiwszy się na dywanie spoglądali na mnie pytająco.
- Wiecie, że moja ciotka jest dziwaczką - zacząłem nieśmiało - To co robi jest bardzo podejrzane. Wyjaśnia mi tylko to co chce i kiedy chce. Myślę, że ukrywa przede mną niejedną tajemnicę. Jutro jest pełnia księżyca i ona zawsze  w  taką noc gdzieś znika. Chcę sprawdzić dokąd chodzi i mam nadzieję, że mi w tym pomożecie - popatrzyłem na nich prosząco, najbardziej maślanym wzrokiem na jaki było mnie stać. Artur od razu zmiękł i przytaknął mi ochoczo. Tymczasem Ostrowski, miał jak zwykle mnóstwo wątpliwości.
- Luis, lepiej by było, żebyśmy się wcześniej jakoś przygotowali. Jedna doba to trochę za mało czasu. Skoro Sonia zachowuje się tak tajemniczo, to na pewno jest to coś niecodziennego i niebezpiecznego. Znowu wpakujemy się w jakąś kabałę, tak jak wczoraj.
- Nie marudź pijawko, trochę zabawy nam nie zaszkodzi. Co będziesz jutro robił, moherowe seriale oglądał, jak na przykład milion pierwszy odcinek ,,Klanu”?
- Ciekaw jestem jakie to kulturalne rozrywki ty preferujesz?- zapytał złośliwie Samuel.
- Jak to co, tylko te najbardziej męskie. Boks sobie pooglądam, na siłowni poćwiczę i od razu wiem, że żyję. A ty pewnie romanse czytasz i wzdychasz do księżyca. Prawdziwa z ciebie ciamajda bledzielcu.
- Znowu się zaczyna - wywróciłem oczami- Sam, czy mógłbyś mi powiedzieć skąd znasz Avgara? - przerwałem rozpoczynającą się od nowa walkę samców.
- Więc, jakby to powiedzieć, on odkąd pamiętam, mieszkał w tej puszczy. Nie myśl, że mam z nim jakiś bliski kontakt, ale faktem jest,  że on był tutaj pierwszy. Jest niezmiernie kłopotliwym sąsiadem. Ma bardzo porywczą naturę i pilnie strzeże swojego terytorium. Jak ktoś wkroczy na jego ziemię lub zdenerwuje go w inny sposób nie ma jakichkolwiek skrupułów przed pozbyciem się delikwenta. Zabijanie przychodzi mu z łatwością, dlatego proszę cię byś trzymał się od niego z daleka. Nie mam nad nim żadnej kontroli. Jest też bardzo inteligentny i myśli w niesamowicie pokrętny, niezrozumiały dla mnie sposób. Jest ode mnie o wiele silniejszy i jak coś pójdzie nie tak, nie będę w stanie cię przed nim obronić.
- I tu w pełni zgadzam się z Samuelem, nie zadawaj się z Panem Gadzie Oczy. Ma nie tylko paskudną mordę, ale i charakter - odezwał się niespodziewanie Artur.
- No proszę , proszę -  wziąłem się ze śmiechem pod boki - nigdy nie myślałem, że dojdzie do takiej zgody w rodzinie. Może lepiej już sobie pójdę i zachowam w mym sercu, to piękne wspomnienie o harmonii i pokoju - drażniłem się z nimi dalej, świetnie się przy tym bawiąc - zanim znowu zaczniecie toczyć ze sobą boje. - Przezornie ruszyłem w stronę drzwi i wybiegłem z domku zanim się zorientowali co się dzieje.
……………………………………………………………………………………………………………………..
Następnego wieczora z trudem hamowałem zniecierpliwienie. Tak bardzo kręciłem się podczas kolacji, że ciotka zaczęła przyglądać mi się podejrzliwie.
- Co z tobą Luis, coś cię boli? Zaparzyć ci ziółek? - zapytała zaniepokojona.
-Trochę boli mnie brzuch, więc wcześniej się położę. To chyba te hamburgery, które zjadłem na mieście - odparłem patrząc na nią niewinnie. Kiedy tylko zniknęła w swojej pracowni, aby przygotować dla mnie lekarstwo zająłem się obwąchiwaniem wszystkich stojących na stole potraw. Szczególnie mięso wydało mi się dziwnie przyprawione. Rzuciłem je na podłogę i skąd zaraz zostało porwane przez kota ciotki. Sonia wkrótce wróciła niosąc parujący napój
- Wypij do dna, na pewno ci pomoże i przestań jeść te amerykańskie paskudztwa.
- Wiesz, wezmę to do swojego pokoju. Muszę trochę odsapnąć zanim to wypiję. Nie chciałbym tutaj zwymiotować, ale właśnie mnie naciąga - skrzywiłem się niemiłosiernie i podążyłem na górę, widowiskowo trzymając się za brzuch. –Mam nadzieję, że nie przesadziłem i ciotka uwierzy w tą moją nagłą niedyspozycję - położyłem się na łóżku nasłuchując dźwięków z dołu. Jak tylko dobiegł mnie odgłos odsuwającego się kominka, zerwałem się i podbiegłem do okna. Dałem znak czekającym tam przyjaciołom, że droga wolna. Kiedy zszedłem po schodach mężczyźni czekali już w salonie.
- No to jak? Idziecie ze mną czy zostajecie? – rzuciłem, patrząc na nich z uwagą.
- Pewnie, że tak - odezwał się entuzjastycznie Artur - nietoperz jak chce, to może zostać i pilnować domu. To wyprawa dla prawdziwych facetów, a nie dla zaczytujących się powieścidłami panienek.
- Zobaczymy, kto pierwszy ucieknie na widok niebezpieczeństwa, mój ty emanujący seksapilem mężczyzno. Jeszcze zaskomlisz o pomoc - odgryzł się Sam.
- No dobra, w takim razie idziemy - zapaliłem latarkę i wszedłem pierwszy w otwarty czarny tunel. Maszerowaliśmy jakiś kwadrans, wykutym w litej skale korytarzem, kiedy zobaczyliśmy wyjście. Znaleźliśmy się w zupełnie mi nieznanej części puszczy. Przed nami, między drzewami, blisko ziemi widziałem jakąś jasną poświatę. Ruszyłem w tamtym kierunku i już po kilku minutach wkroczyliśmy na niewielką polankę. Na niej, na trawie narysowanych było pięć niewielkich pentagramów, każdy w innym kolorze i zawierający nieco inne runy.
- I co teraz? - stanąłem nie wiedząc co robić dalej.
- Szukaj symboli charakterystycznych dla czarownicy - odparł Sam przyglądając się uważnie świetlistym symbolom. - O mam - wskazał na ten emanujący fioletowym światłem. - To coś jakby portal. Musiała wejść do niego i przeniosła się nie wiadomo gdzie. Ryzykujemy? Możemy trafić wprost na jakiś sabat, czy coś podobnego.
- Idziemy, raz kozie śmierć - popisałem się znajomością miejscowych przysłów. Gdy tylko moje nogi znalazły się w wyznaczonym kręgu poczułem szarpnięcie, świat zawirował w moich oczach i zaraz potem leżałem w ciemnościach za ogromnym, skalnym blokiem. Zaraz za mną wylądowali Sam i Artur. Gdzieś z oddali dobiegały nas jakieś rytualne śpiewy. Widziałem przedzierający się przez gęste listowie blask płonącego, wielkiego ogniska.
- Podejdźmy bliżej, stąd nic nie widać - wyszeptałem.
-Tylko ostrożnie, schowamy się za tamtym głazem i trochę popatrzymy - odparł Sam. Zaczęliśmy się przekradać, jak stado dzikich zwierząt w stronę dobiegających nas odgłosów. Usadowiliśmy się, tak jak radził Ostrowski i wyjrzeliśmy zza skały ostrożnie. Siedzieliśmy na skraju dużej polany, a przed nami rozgrywało się iście piekielne widowisko. Najpierw rzucił mi się w oczy kamienny krąg. Olbrzymie skalne bloki pokryte były dziwnymi, nieznanymi mi symbolami. Pośrodku, skupieni wokoło płonącego wysoko ogniska stali mężczyźni i kobiety  ubrani w czarne peleryny z zakrytymi szczelnie twarzami. Widać było tylko ich błyszczące w mroku oczy. Szczególnie wyróżniał się jeden z nich, o imponującej posturze i niezwykle oryginalnej, złotej, rogatej masce. Za nim widać było kamienny ołtarz z głębokim rowkiem pośrodku. Śpiewali jakąś przerażającą pieśń, która powodowała drżenie całego mojego ciała. Wysoki mężczyzna chwycił za rękę jedną z kobiet i popchnął ją na skalny stół. Zobaczyłem, że zarówno ona jak i wszyscy inni pod pelerynami, są całkowicie nadzy. Brutalnie rzucił ją na plecy i wszedł w nią bez żadnego przygotowania. Krzyknęła z bólu, ale wkrótce ochoczo zaczęła odpowiadać na mocne pchnięcia partnera. Po odbytym akcie, naciął jej lewy nadgarstek ozdobnym sztyletem  i upuścił trochę krwi do przygotowanego wcześniej kielicha. Zimny pot wstąpił mi na czoło, a włosy zaczęły stawać dęba. Nie tego się spodziewałem. Liczyłem na jakieś pląsy w świetle księżyca, pogańskie rytuały, a tu taka paskudna niespodzianka. I nigdzie nie widać Soni. Nie uwierzę, że moja ciotka mogłaby być zamieszana w coś takiego. To takie ohydne. Widziałem, jak kolejne osoby podchodzą do ołtarza i są tak samo traktowane niezależnie od płci, przez wyglądającego na ich kapłana faceta.
- Sam, czy ty na pewno się nie pomyliłeś? - wyszeptałem mu ogromnie zaniepokojony wprost do ucha - Bo to jakoś na zebranie miejscowych czarownic mi nie wygląda.
- Możliwe, że jednak trafiliśmy pod zły adres, to chyba jacyś sataniści. Lepiej siedź cicho i powoli się wycofuj - powiedział niestety trochę zbyt głośno, równie zdenerwowany obrotem sprawy Ostrowski. Kapłan od razu odwrócił w naszą stronę rogatą głowę. Błysnęły złowrogo jego lodowate, szare oczy, a na twarz wypełzną mu przebiegły, obleśny uśmieszek.
- Łapać intruzów - krzyknął  na swoich towarzyszy. Z przerażeniem zobaczyłem jak wszyscy rzucili się w kierunku głazu, za którym się ukrywaliśmy.
- Chodu - wrzasnął Artur i pociągnął mnie za rękę, od razu stawiając mnie na uginające się ze strachu nogi.
…………………………………………………………………………………………