środa, 29 sierpnia 2012

Rozdział 30


W piątek po południu siedzieliśmy z Sonią przy obiedzie tylko we dwójkę. Dziewczyny miały jeszcze jakieś dodatkowe zajęcia na uczelni. W końcu miałem okazję zapytać ją o coś, co od kilku dni nie dawało mi spokoju. Przeszukałem już domową bibliotekę, ale na temat bezimiennego czy też Nissima nic nie znalazłem. Wsuwałem więc pstrąga smażonego na masełku i zastanawiałem się jak wyciągnąć od ciotki potrzebne informacje. Ta gadatliwa na co dzień dziewczyna potrafiła być niesamowicie dyskretna. Nie lubiła się zbytnio dzielić swoimi wiadomościami o miejscowych tajemnicach. Westchnąłem ciężko nie wiedząc jak zacząć rozmowę.
- Luis, wyduś to z siebie. Wiercisz się na tym krześle jak stado pcheł – odezwała się Sonia. – Jeszcze chwila i wybuchniesz jak syfon z nadmiaru energii.
- Wiesz, trochę się martwię tym nowym sąsiadem. Skoro mieszka tu tyle czasu to chyba wiesz coś na jego temat – zacząłem ostrożnie starając się nie zdradzić jak bardzo zależy mi na tej informacji. – Coś niedobrego musiało się w przeszłości wydarzyć między nim a Avgarem. Taką nienawiścią nikt nie pała bez powodu.
- Luis, ale z ciebie głupek. Jak myślisz dlaczego nazwano go Bezimiennym? Chyba nie myślisz, że jesteś pierwszą osobą, która wlazła do grobowca? Nikomu jednak nie udało się odczytać dziwnych znaków na płycie. Wiedzieliśmy tylko że to mężczyzna ze szlacheckiego rodu, który żył w czasach sarmackiej Polski. Zapytaj lepiej swojego kochasia, sądząc z tego co mówiłeś doskonale się znają.
- Właściwie to i tak muszę do niego iść, jeszcze mi nie odpuścił tego sprzątania szklarni – podniosłem się, wciągnąłem na siebie jakąś kurtkę i pobiegłem do podziemnego zamku. Szkoda, że Sonia wiedziała tak niewiele, bo z Avgarem może być jeszcze trudniej. Odnalazłem go w jego laboratorium. Obrzucił mnie chłodnym spojrzeniem i wręczył mi nową listę zbiegów. Niestety był nadal na mnie zły. Nie śmiałem więc odezwać się ani słowem. Nadal odczuwałem lekki ból w tyłku po jego klapsach. Nie chciałem się ponownie narażać na jego gniew. Poszedłem do szklarni ze spuszczoną głową. Mimo wszystko liczyłem na cieplejsze powitanie. Nie widzieliśmy się od kilku dni. Bardzo za nim tęskniłem. Zwłaszcza w długie jesienne wieczory. Tym razem z robotą dość szybko się uporałem. Wielkie niebieskie ślimaki były dość widoczne i łatwe do schwytania. Miały też jedną paskudną wadę. Produkowały mnóstwo jakiejś błękitnej substancji pozostawiając wszędzie spore plamy, które bardzo trudno było usunąć. Energicznie zabrałem się do polowania na brzydale. Po godzinie byłem już wolny. Postanowiłem iść do biblioteki. Demon nigdy nie zabronił mi z niej korzystać. Może tam znajdę coś o Nissimie. Ten mężczyzna nie tylko mnie wystraszył, ale także w jakiś sposób zafascynował. Wyczuwałem swoim ciekawskim nosem jakąś tajemnicę i miałem ogromną ochotę ją poznać. Ploteczki o sąsiadach lubimy chyba wszyscy. Zwłaszcza te bardziej pikantne. Odłożyłem na półkę pojemnik ze ślimakami. Potem je odniosę. Zacząłem grzebać w dziale z mitami i legendami. Miałem nadzieję, że jakiś inny poszukiwacz skarbów coś o Bezimiennym napisał. Zobaczyłem małą książeczkę o tytule ,, Bajka o śpiącym księciu”. Usiłowałem ją wyciągnąć, ale zaklinowała się między grubymi tomami. Szarpnąłem z całej siły i spowodowałem prawdziwą lawinę. Z ogromnego regału książki zaczęły wypadać jedna po drugiej. Zostałem zasypany całą ich górą. Nogi ugięły się pode mną i pacnąłem na ziemię.
- Aaaa… ratunku! – wrzasnąłem przestraszony. Trzeba przyznać, że demon miał refleks. Już po kilku sekundach był przy mnie i wydobywał mnie spod sterty.
- Jak zwykle nie umiesz nic zrobić bez siania wokół siebie zamieszania – warknął do mnie stawiając mnie na nogi. Urażony jego obojętnością chciałem go odepchnąć i nieopatrznie zahaczyłem o pojemnik ze ślimakami. Spadł nam wprost na głowy otwierając się przy tym i wypuszczając na wolność małych zbiegów. Rozpełzły się po całej okolicy. Kilka z nich wpadło Avgarowi za koszulę. Na swojej piersi też czułem delikatne łaskotanie.
- Luis, ty fajtłapo. Zabierz ze mnie te paskudztwa – mężczyzna skrzywił się z obrzydzeniem. Pchnąłem go więc na fotel i z niewinną minką usiadłem okrakiem na kolanach.
- Bardzo cię przepraszam. Nie ruszaj się bo cię całego poplamią – zacząłem rozpinać jego koszulę. Na widok umięśnionego torsu, aż jęknąłem w duszy z zachwytu. – Luis, opanuj się! – musztrowałem się w duszy. – Nadal jest na ciebie wściekły więc musisz uważać! – Z wielką powagą zacząłem go obmacywać w poszukiwaniu ślimaków. Muskałem jego lśniącą, śniadą skórę opuszkami palców co chwilę zahaczając przypadkowo o sutki. Zerknąłem na niego ukradkiem. Miał zamknięte oczy i zacięty wyraz twarzy. – Oho, postanowił mnie olewać. Nie ze mną takie numery! – pokręciłem tyłeczkiem na jego kolanach i zacząłem ściągać swój podkoszulek.
-Co robisz? – zapytał zaskoczony otwierając oczy.
- Coś mnie łaskocze. Chyba jeden po mnie pełza. Mógłbyś spojrzeć – Obróciłem się do niego to jednym to drugim bokiem, wyginając się w łuk i prezentując przy okazji nabrzmiałe sutki. Jednocześnie przesunąłem się do przodu ocierając się kilka razy pośladkami o jego twardniejącego członka. Widziałem jak przełyka ślinę i zagryza wargi.
- Przestań! Złaź – chwycił mnie za biodra i usiłował zepchnąć. Miał biedaczek jednak, he he, pecha. Moje jeansy były bardzo luźne i zsunęły mi się nieco z pupy odsłaniając do połowy pośladki i linię krętych włosów na moim podbrzuszu.- Cholera – jęknął zrezygnowany, cichym zaklęciem pozbawiając mnie spodni.
- Och… - pisnąłem nieco zaskoczony. Nie sądziłem, że tak łatwo mi pójdzie. Demon sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej niewielką tubkę z żelem.
- Skoro postawiłeś go na baczność, to teraz się nim zajmij – wskazał oczyma na swojego sztywnego jak pal członka. Wręczył mi pojemniczek oblizując pożądliwie wargi. Zarumieniłem się po same uszy i wycisnąłem na palce nieco przeźroczystej substancji. Ująłem w obie dłonie jego penisa i zacząłem delikatnie masować. – Luis, przyłóż się do tego. Znowu narozrabiałeś, więc musisz mnie jakoś przekonać do zaniechania kary. –Przyśpieszyłem tempo zachwycony, że pozwala mi się dotykać i najwyraźniej sprawia mu to przyjemność. Słyszałem ciche okrzyki namiętności wyrywające się z jego ust. Przesunął dłonie na moje uda. Rozsunął je szerzej i uniósł moje biodra do góry. Odsunął moje dłonie, nakierował swojego członka na drżącą dziurkę i zaczął mnie opuszczać powoli w dół. Czułem jak jego wielki, gorący penis zagłębia się w moim wnętrzu dochodząc chyba aż do gardła.
- Boli – jęknąłem próbując uciec.
- Ciśś… spokojnie maleńki –demon czule polizał mnie po szyi – to zaraz minie. Jesteś w środku taki ciasny i cieplutki. Pokręć dupcią – zrobiłem jak kazał i zorientowałem się, że nieprzyjemne uczucie rozpierania znikło. Zostało zastąpione podniecającym dreszczykiem, który zaczął pełznąć po moim krzyżu. – A teraz wio –Avgar ścisnął obiema rękami moje pośladki. Nadał im rytm. Zacząłem unosić się i opadać pokrzykując, kiedy jego członek ocierał się o moją prostatę. – O tak, skarbie wspaniale. Teraz trochę przyśpiesz – demon pogładził druga dłonią mojego penisa, powodując, że natychmiast wytrysnąłem jęcząc jak w agonii. Po kilku sekundach on też doszedł wykrzykując moje imię. Położyłem głowę na jego piersi wsłuchując się w bicie serca. Nigdzie nie czułem się tak szczęśliwy jak w jego szerokich ramionach. Mężczyzna oczyścił nas zaklęciem i okrył leżącym nieopodal pledem.
- Luii, o co chciałeś mnie zapytać? – odezwał się łagodnie i pocałował w policzek.
- Nie wiem czy powinienem, bo znowu się na mnie pogniewasz –odezwałem się nieśmiało nie chcąc psuć nastroju. – Opowiedz mi o Nissimie, dlaczego tak bardzo się nie lubicie. Skoro jest taki niebezpieczny, to wolałbym zrozumieć o co tu chodzi.
- Widzę, że muszę cię oświecić, bo nie zaznasz spokoju, co? – wyszczerzył się do mnie Avgar. – To naprawdę banalna historia. Nissim i ja dawno temu byliśmy kochankami. Był moją pierwszą miłością. Miałem zamiar nawet uczynić go swoim towarzyszem. W tych czasach byłem bardzo zaangażowany w sprawy polityczne mojego świata. Ciężko pracowałem po całych dniach. Często wyjeżdżałem i tygodniami nie było mnie w domu. Ogromnie za nim wtedy tęskniłem. Po jakimś czasie zrobił się wobec mnie chłodny i obojętny. Wreszcie któregoś dnia oznajmił mi, że odchodzi, bo znalazł sobie kogoś innego. Byłem w szoku. Próbowałem go zatrzymać, ale brutalnie mnie odepchnął. Stwierdził, że już nic nas nie łączy. Długo nie mogłem się otrząsnąć. Kiedy przyszedłem do siebie postanowiłem poznać swojego rywala. Spodziewałem się kogoś naprawdę wyjątkowego. Tymczasem okazało się, że to zwykły dzieciak. Śliczny i słodki, ale nic poza tym. Wyglądał zupełnie jak krucha porcelanowa laleczka. Postanowiłem udowodnić Nissimowi, że ten chłopaczek nie może się ze mną równać. Uwiedzenie go pod nosem byłego kochanka okazało się niezwykle proste. Mały był strasznie głupiutki i naiwny. Wystarczyło parę dni i już wskoczył do mojego łóżka. Przespałem się z nim kilka razy dla pewności. Nie miał za grosz honoru. Porzucił swojego ukochanego bez mrugnięcia okiem. Zastawiłem pułapkę. Tak ułożyłem sprawy, że Nissim zastał nas razem i wpadł w szał. Z początku oskarżył mnie o manipulację i rzucenie na jego chłopaka jakiegoś zaklęcia. Zwyczajnie nie mógł uwierzyć, że go zdradził. Mały jednak sam przyznał się do winy. Powiedział, że mnie kocha, a on był tylko pomyłką. Myślał chyba łatwowierny głupiec, że coś do niego czuję. Odepchnąłem go zimno i wytłumaczyłem, że posłużył mi tylko do zemsty. Nissim rzucił się wtedy na mnie i zaczęliśmy się bić, zapominając o całym świecie. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że ten smarkacz pójdzie i skoczy z wieży. Kiedy przybiegł do nas strażnik z tą okropną nowiną nie było już kogo ratować.  Dzieciak nie żył.  Od tej chwili zaczęła się między nami prawdziwa wojna. Doprowadziliśmy nasz kraj do ruiny. W końcu zdenerwowana starszyzna postanowiła położyć temu kres. Uśpili nas obydwu. Widocznie uznali, że moja wina była mniejsza bo obudziłem się już po stu latach. To mniej więcej wszystko. Nie jestem bynajmniej dumny z tego co zrobiłem. Byłem wtedy młody i bardzo zakochany, a zazdrość kompletnie pozbawiła mnie rozsądku. Minęło wiele lat i te wydarzenia zatarły się nieco w mojej pamięci, a uczucie do Nissima zupełnie wygasło.  I na tym koniec. Sam widzisz, że to historia jakich wiele.
- Avgar, powinieneś go przeprosić. Jak coś tak paskudnego mogło przyjść ci do głowy? Bezimienny musiał bardzo kochać tego chłopca. Nie masz chyba zamiaru kontynuować tej wojny? – zapytałem cicho przytulając się do niego.
- Nie, ale mogę nie mieć wyboru. Jeśli cię skrzywdzi, zbiję drania bez wahania. Staraj się trzymać od niego z daleka. Na razie zaczekam na rozwój wypadków. Nie liczę na zawarcie pokoju, ale chociaż na rozejm  – westchnął ciężko. – Jeśli będę musiał zwrócę się o pomoc do starszyzny. Powinieneś już wrócić do domu. Chodź, odprowadzę cię – pocałował mnie delikatnie w usta i pociągnął za sobą.
- Z racji wieku, to chyba skleroza ci już dokucza. A gdzie hokus pokus? Chyba nie myślisz, że wrócę do domu na golasa? – spojrzałem na niego groźnie. – Chcesz, żeby Sonia znowu cię goniła z tasakiem?
………………………………………………………………………
 Po powrocie do domu zastałem straszne zamieszanie. Dziewczyny siedziały w kuchni na kanapie i pocieszały zapłakaną Ankę. Gotka przedstawiała sobą przysłowiowy obraz nędzy i rozpaczy. Cała zapuchnięta z rozmazanym makijażem szlochała prosto w bujną pierś mojej ciotki.
- Jak dobrze, że jesteś – odezwała się na mój widok Ilona. – Znajdź jakieś kropelki na uspokojenie i zaparz świeżej herbaty. Mamy tu prawdziwą tragedię – Pobiegłem szybko do apteczki, nastroiłem dzbanek napoju i przydreptałem z powrotem do dziewczyn. Sonia tuliła w ramionach trzęsącą się Ankę. Chyba nawet nie zauważyła mojego przybycia.
- Co się stało? Oświeć mnie, bo one zdaje się odpłynęły - zapytałem blondynkę coraz bardziej zaniepokojony.
- Jej brat zaginął. Policja szuka go od dwóch dni. Prawdopodobnie uciekł z domu po kłótni z ojcem. Ma dopiero siedemnaście lat i jest strasznym ciamajdą. Faktycznie mógł wpaść w tarapaty. Dziwne tylko, że się nie skontaktował z siostrą. Oni bardzo się kochają.
- E, może siedzi u jakiegoś kumpla, bo chce starych zmiękczyć – powiedziałem chcąc dodać dziewczynom trochę otuchy.
- Adaś nie ma żadnych przyjaciół. Jest okropnie nieśmiały – wychlipała Anka. – Pewnie pląta się gdzieś po Krakowie głodny i zmarznięty. Na jutro zapowiadali śnieg – rozbeczała się od nowa.
- Przestań się mazać. Musimy go poszukać. Masz jakieś jego zdjęcie? – rzuciłem do zrozpaczonej przyjaciółki.

sobota, 25 sierpnia 2012

Rozdział 29


- Chodźcie zobaczyć! To chyba anioł! – patrzyłem zafascynowany na leżącego na czarnych, jedwabnych prześcieradłach mężczyznę. Jakby dla kontrastu cały był ubrany na biało w dopasowany staropolski żupan i kontusz przewiązany złotolitym, bogato zdobionym pasem słuckim. Miał wspaniałe, długie platynowe włosy. Blada, o arystokratycznych rysach twarz wyglądała jakby wykuto ją z najprzedniejszego alabastru. Wysokie koście policzkowe i wąskie, dumne, czerwone usta przyciągały wzrok. Wyglądał jak jakiś uśpiony przez złą wiedźmę  książę z czasów sarmackiej Polski. Brakowało mu tylko skrzydeł, by uznać go za przybysza z niebios.
-Luis, przestań się tak przechylać, bo jeszcze tam wpadniesz! – krzyknął do mnie zdenerwowany Sam.
- E tam. To chyba jakiś dobrze zakonserwowany umrzyk. Co taki truposz może mi zrobić? – odezwałem się lekceważąco do Ostrowskiego.
- Na przykład spróbować jak smakuje twoja krew? – usłyszałem chłodny, całkowicie wyprany z emocji głos i smukła, biała dłoń zacisnęła się na mojej szyi z siłą imadła. Musiał być niesamowicie szybki. Nawet się nie zorientowałem kiedy wyskoczył z grobowca.
- Aaaa… - pisnąłem cieniutko i spojrzałem przerażony na napastnika. Jasnowłosy anioł wpatrywał się we mnie zupełnie jak wąż w zahipnotyzowaną przez siebie mysz. Szkarłatne oczy błądziły po mojej twarzy i sylwetce jakby ich właściciel nad czymś się zastanawiał.
- Jak długo spałem? – widząc na moim pozieleniałym ze strachu obliczu całkowite niezrozumienie, dodał – Który mamy rok?
- Listopad 2012 – wychrypiałem z trudem.
- Co się stało z moim domem? – nie odpowiedziałem ani słowem milcząc wymownie. Zrozumiał od razu. Puścił mój kark stawiając na drżące nogi. – Nie waż się uciekać! Śmierdzisz tym obrzydliwym demonem. Kim jesteś? – usiadł z wdziękiem na obramowaniu grobowca.
- Nie wiem co się stało z twoim domem. Mam na imię Luis. Jestem służącym Avgara, proszę pana – na dowód pokazałem piętno na mojej ręce. – A to moi przewodnicy – skinąłem głową w kierunku Sama i Artura, stojących z otwartymi niemądrze buziami. Widać było, że są ogromnie zaskoczeni i nie mają pojęcia jak wyratować mnie z opresji.
- Niech wracają, nie będą mi potrzebni – odprawił ich niecierpliwym ruchem dłoni. Mężczyźni wyszli pośpiesznie, dając mi oczyma uspokajające znaki. Wiedziałem, że przyjaciele pobiegli po pomoc. – Teraz mnie będziesz służył. Chodź, musimy dostać się do zamku. Nie bój się – powiedział, widząc, że  z trudem za nim nadążam za trzęsących się jak galareta nogach – jesteś mi potrzebny, więc na razie jesteś bezpieczny. Upłynęło już prawie trzysta lat. Ktoś musi mi pokazać ten świat. Pewnie wiele się zmieniło. – Wyszliśmy z jaskini. Złapał mnie za pasek i jednym skokiem, jakby to było kilkanaście centymetrów nie metrów wydostał nas ze studni. Rozejrzał się dookoła nieco zdezorientowany. – Gdzie ta głupia skałka? – zaczął odgarniać krzaki. Ta zabawa szybko mu się znudziła. Uformował w dłoni niewielką ognistą kule i rzucił ją w pobliskie zarośla. Wypalił spory kawałek terenu do gołej ziemi. – Jest tam - wskazał ręką spory , wystający na kilka centymetrów nad podłoże kamień o średnicy jakiś dwóch metrów. – Idziemy – powlokłem się za nim ze spuszczoną głową. Nie śmiałem się opierać. Na ucieczkę nie miałem żadnych szans. Pociągnął mnie za sobą. – Muszę najpierw sprawdzić, czy z moim domem wszystko w porządku – zachwiałem się, bo kamień niespodziewanie zaczął się powoli unosić. Złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie. – Spójrz – wskazał dłonią na coś w górze – czy zamek Avgara może się z tym równać? – Moim zaskoczonym oczom ukazała się dryfująca w powietrzu wysoko ponad naszymi głowami niewielka wysepka. Na niej stał wspaniały, biały pałac zupełnie jak z baśni tysiąca i jednej nocy. 



– Jesteś całkiem milutki - dotknął smukłym palcem moich ust. – Powiedz, kładłeś się do łoża z tym parszywym demonem? - Zarumieniłem się po same uszy. – Dobrze odgadłem. Mnie też możesz świadczyć takie usługi. Słodkie z ciebie pacholę - zaczął lizać lubieżnie moją szyję. Usiłowałem się wyrwać, a on tylko się roześmiał. Byłem w jego silnych ramionach zupełnie jak bezbronny kociak. Moje wysiłki niezmiernie go bawiły. – Avgar, gdzie jesteś?! – wołałem rozpaczliwie w głębi serca. – Jeśli się nie pośpieszysz, ten umarlak mnie raz dwa przeleci! Nie mam w walce z nim najmniejszych szans. – Nagle coś nami wstrząsnęło. Zaśmierdziało paloną siarką. Polecieliśmy gwałtownie z powrotem w dół i uderzyliśmy z hukiem o ziemię. Upadłem na tyłek tłukąc się boleśnie. Na polance stał mój kochanek z rozpostartymi czarnymi skrzydłami, wyraźnie szykujący się do ponownego ataku. Jego oczy dosłownie płonęły.
- Coś takiego! Minęły trzy stulecia, a ty dalej tutaj? Miałem nadzieję, że coś cię jednak zeżarło. Pewnie jesteś już tak zgniły od środka, że nikt się nie chce dobrowolnie do ciebie zbliżyć  – usłyszałem za moimi plecami kpiący, cyniczny głos mojego porywacza.
- Zamknij się Nissim! A może powinienem powiedzieć Bezimienny? Zostaw w spokoju Luisa! – warknął do niego groźnie Avgar.
- To tylko sługa, nie masz powodu się tak pieklić – złapał mnie za ramię i zaczął gładzić po włosach, które natychmiast stanęły mi dęba. – Musi być niezły w tych sprawach skoro ci tak na nim zależy. Może go sobie jednak zatrzymam na parę dni. Muszę trochę rozruszać kości po tylu latach snu. Ten malec będzie w sam raz – ugryzł mnie boleśnie w ucho. Poczułem jak po szyi zaczyna płynąć mi strużka krwi.
- Oooch.. – zaskomlałem, a w oczach stanęły mi łzy. W tym samym momencie zobaczyłem błękitną błyskawicę lecącą w naszą stronę. Jasnowłosy usiłował stworzyć tarczę ochronną. Niestety był na to zbyt słaby. Pocisk przedarł się przez osłonę i trafił go między oczy. Jęknął i poleciał do tyłu, wypuszczając mnie ze swoich ramion. Zerwałem się zwinnie z ziemi i pobiegłem w stronę demona, ukrywając się za jego szerokimi plecami. Nissim przez chwilę leżał bez ruchu trzymając się za głowę. Potrząsał nią najwidoczniej zamroczony. Na jego czole widniała brzydka rana. Wstał chwiejnie na nogi i spojrzał na Avgara z zimną furią.
- Jeszcze się zobaczymy łajdaku! Odbiorę ci wszystko co masz cennego i zniszczę. A tego malucha złapię i przywiążę do mojego łoża. Codziennie wyliże mi przyrodzenie aż spuszczę się w jego usta, a potem będę go pieprzył dopóki nie straci przytomności. Niedługo odzyskam siły – wskoczył na skałkę i poszybował w górę. Wkrótce zniknął nam z oczu. Osunąłem się na trawę drżąc na całym ciele. Zacząłem łkać bezradnie jak małe dziecko. – Boże co ja narobiłem. Wypuściłem na wolność pokręconego psychopatę. Najgorsze, że ma taki mylący wygląd. To piękne oblicze skrywa jakiegoś strasznego sadystę. - Nie miałem sił się podnieść do pionu. Najadłem się porządnie strachu i nie potrafiłem się uspokoić. Zobaczyłem jak Avgar zbliża się do mnie ze zmarszczką na czole i niezmiernie surowym wyrazem twarzy. Ta mina z pewnością nie wróżyła nic dobrego. Schylił się do mnie, złapał mnie pod pachę i usiadł na najbliższej kłodzie drzewa. Położył sobie na kolanach.
- Tym razem nic ci nie pomoże płacz i błagalne ślepka. Dostaniesz lanie swojego życia. Zrobiłeś coś naprawdę głupiego i wszyscy znaleźliśmy się przez ciebie w niebezpieczeństwie – jednym uchem słuchając jego groźnej przemowy, usiłowałem spełznąć niepostrzeżenie na ziemię i dać drapaka. – Gdzie się wybierasz przebiegły smarkaczu? – Przycisnął mnie mocniej ciężką dłonią do swoich ud. Wziął lekki zamach i drugą ręką wymierzył mi naprawdę solidnego klapsa.
- Aaaa… Buuu… Będę miał siniaki! – wyłem przy każdym uderzeniu coraz głośniej. Nawet nie drgnął. Sprał mnie na przysłowiowe kwaśne jabłko. Przestał dopiero wtedy, gdy mój biedny tyłeczek zaczął przypominać dojrzałego pomidora i zaczął piec niemiłosiernie. Wstał, bez słowa zarzucił mnie na ramię jak plecak i pomaszerował szybkim krokiem do domu. Po przybyciu na miejsce z rozmachem otworzył drzwi i rzucił mnie na podłogę, starannie unikając mojego wzroku. Cała rodzinka zwabiona hałasem wyległa do przedpokoju. Dziewczyny zatrzymały się na schodach i obserwowały nas zaniepokojone.
- Co się tutaj dzieje? – zapytała Sonia, kręcąc głową na widok opłakanego stanu w jakim się znajdowałem.
- Niech ten mały szkodnik sam ci opowie – zwrócił się do niej chłodno demon. – Ty – wskazał na mnie palcem – od jutra codziennie będziesz przychodził do mnie i sprzątał szklarnię aż do odwołania.
- Ale ja mam szkołę! – zaprotestowałem cichutko, nie śmiejąc podnieść na niego oczu.
- Może być wieczorami – odwrócił się na pięcie i wyszedł szybko, trzasnąwszy drzwiami. Szczerze mówiąc wyglądało to jakby przed czymś uciekał.
- Luis, dokonałeś niemożliwego! – zachichotała ciotka.
- Nie mam pojęcia o co ci chodzi! – zacząłem postękując podnosić się z podłogi trzymając się za obolałą pupę.
- Ten facet – wskazała na w kierunku, w którym zniknął Avgar – chyba się ciebie boi. Zawsze miałam go za twardziela. Nigdy bym nie pomyślała, że zobaczę jak będzie umykał w popłochu przed takim niedorobionym pisklakiem.
- Jestem mężczyzną nie jakimś kurzym potomkiem! – spojrzałem na nią urażony i wypiąłem dumnie pierś.
- Ja na twoim miejscu spuściłabym nieco z tonu. Musiałeś zrobić coś naprawdę głupiego skoro demon był taki wkurzony. Na pewno wymyśli dla ciebie jakąś paskudną karę. A teraz chodź do kuchni zrobię kakao, a ty opowiesz co znowu zmajstrowałeś.
…………………………………………………………………………

Następnego dnia stawiłem się w gabinecie Avgara w starych, spranych jeansach i  ponaciąganym podkoszulku. Włosy związałem znalezionym w szufladzie rzemykiem. Mężczyzna grzebał właśnie w regale ze starymi woluminami ignorując moją obecność.
- Nadal się na mnie gniewasz? – powiedziałem cicho, wbijając w niego maślany wzrok. Wyciągnąłem rękę, aby dotknąć jego policzka, ale wycofał się za biurko wyraźnie się ode mnie odgradzając. Zrobiło mi się strasznie przykro. Tęskniłem za jego bezpiecznymi ramionami i czułym niskim głosem. Łzy zakręciły mi się w oczach. Pociągnąłem nosem, ale nie zrobiłem ani kroku dalej. Nie chciałem mu się  narzucać.
- Tu masz zdjęcia zbiegów i pojemnik. Twoim zadaniem będzie wyłapanie ich wszystkich i wrzucenie do tego – postawił przede mną plastikowy, duży, szczelnie zamykany słój oraz coś w rodzaju siatki na motyle, ale o wiele mniejszej i z gęstszymi oczkami.
- Jeny – zerknąłem na obrazki – obrzydliwe. - Wyglądają na obślizgłe i śmierdzące – na  widok kolekcji ohydnych robali, jakie miałem schwytać żołądek podszedł mi do gardła.
- To twoja kara, więc nie narzekaj i bierz się do roboty! Nie waż się czegoś zniszczyć! Za każdą złamaną gałązkę dorzucę ci jeszcze jeden dzień pracy!– rzucił zimno Avgar i wskazał mi drzwi. Poczłapałem do szklarni. – Ten drań zrobił to specjalnie! Wie jak nie znoszę tych małych paskud. Nie będę mógł przez tydzień jeść! Bleee…! – Wszedłem do pomieszczenia i zacząłem rozglądać się za zbiegami. Przypomniałem sobie, że pod szafą na narzędzia mieszka ich cała kolonia. Uklęknąłem na podłodze i poświeciłem latarką. Faktycznie tam były. Całe stadko włochatych gąsienic przechadzało się pogryzając zmiecione tam przypadkowo liście. Sięgnąłem siatką, ale niczego nie udało mi się wyciągnąć. Paskudy były zbyt małe. Nie miałem wyjścia sięgnąłem tam ręką i skrzywiłem się jakbym zjadł cytrynę. Udało mi się złapać kilka robali. Wrzuciłem je do pudełka głośno przeklinając swój okrutny los. Schwytanie wszystkich zajęło mi dobrą godzinę. Zmęczony, spocony, z wirującym żołądkiem usiadłem na drewnianym stole, aby chwilę odpocząć. Niestety poślizgnąłem się na glinie i rymsnąłem plecami o blat. Poczułem jak coś ładnie pachnącego rozlewa się pode mną. Moja koszulka z tyłu była cała mokra. Chciałem usiąść, aby zobaczyć co się stało i tu spotkała mnie przykra niespodzianka. Okazało się, że przykleiłem się grzbietem do stołu. Nie mogłem nawet drgnąć. – Rany, co ja teraz zrobię. Nie będę przecież wołał na pomoc Avgara. Wyraźnie nadal jest na mnie wkurzony. Ale wstyd, wyglądam zupełnie jak żółw, przewrócony nóżkami do góry.- Szarpałem się z całych sił, ale nic to nie dało. Mebel był solidny i ani drgnął, a klajster, który mnie złapał mocny jak cholera. Te hałasy przywabiły do szklarni Avgara. Spojrzał na mnie ciężko wzdychając, ale kąciki ust zaczęły mu drgać. Oczy rozbłysły i błądziły po moim ciele.
- No proszę, uciążliwa muszka sama złapała się na lep – połaskotał mnie po odsłoniętym brzuszku. Koszulka w trakcie szamotania podjechała mi aż pod pachy. – Może powinienem cię tak zostawić? Miałbym pewność, że niczego już więcej dzisiaj nie spsocisz – Duża, ciepła dłoń powędrowała wyżej i zaczęła bawić się moimi sutkami. – Słodko wyglądasz taki bezbronny i zdany na moją łaskę – schylił się i musnął moje usta swoimi. Rozsunął mi szeroko uda, podniósł nogi i objął się nimi w talii z przewrotnym uśmieszkiem.
- Nawet o tym nie myśl! Jeszcze godzinę temu grałeś niedostępnego! Idź sobie do Legolasa! – warknąłem do niego cały czerwony na twarzy.
- Wydaje mi się, że za chwilę zmienisz zdanie – pogładził mojego członka przez spodnie, a ten zdrajca Wacuś natychmiast zaczął twardnieć, zachwycony poświęconą mu uwagą.
- Nie ma takiej opcji! – Z całej siły próbowałem opanować reakcję swojego ciała. Demon w odpowiedzi jednym pociągnięciem zdarł ze mnie spodnie. – Jak śmiesz! – krzyknąłem na niego, zdecydowany bronić się do końca. Mężczyzna tylko uśmiechnął się do mnie, kompletnie ignorując moje wrzaski. Pochylił się nad Wacusiem i powiedział do niego niskim  wibrującym głosem.
- Ty i ja dobrze już się poznaliśmy. Nie sądzę byś był w stanie czegokolwiek mi odmówić – pocałował mojego penisa i zaczął lizać wrażliwą szparkę. Zrobiło mi się strasznie gorąco. Spiąłem mięsnie, starając się odpędzić od siebie ogarniającą mnie rozkosz.
- Zapomnij – wychrypiałem zły na siebie, że tak łatwo mną manipulował.
- Kruszyno, za chwilę będziesz błagał o jeszcze – roześmiał się demon. Zsunął się nieco niżej. Jedną ręką delikatnie głaskał mojego nabrzmiałego członka, a drugą zaczął masować jądra. A potem zrobił coś, czego nigdy wcześniej nie próbowaliśmy. Zaczął zataczać kręgi wokół mojej drżącej dziurki wilgotnym, ciepłym językiem.
- Jeny…- zaskomlałem bezsilnie, trzęsąc się coraz mocniej i rozpływając się pod wpływem jego namiętnych pieszczot. Po kilku minutach takich manewrów byłem już w jego dłoniach jak rozgrzany wosk. Mógł ze mną robić co chciał. Cała moja krew spłynęła w dół powodując, że najlżejszy nawet dotyk odczuwałem niesamowicie intensywnie. Zacząłem wić się i ocierać o niego w niemym błaganiu o spełnienie.
- Poproś! – rzucił do mnie rozbawiony.
- Proszę… już dłużej nie mogę… włóż go w końcu – wyjęczałem błagalnie. Zaprzestał pieszczot, podniósł moje nogi wysoko do góry i położył na swoich barkach. Zawisł nade mną głaszcząc mnie uspokajająco po brzuchu. – Ach… - pisnąłem. - Przestań się nade mną znęcać draniu! – krzyknąłem wyginając ciało w ekstazie. Wsuwał się w moją dziurkę niezmiernie powoli, czułem całym sobą każdy milimetr zagłębiającego się we mnie jego wielkiego penisa. Wszedł aż po same jądra.
- A teraz powiedz kochanie do kogo należysz? – pchnął silnie uderzając w prostatę i wyrywając z mojego gardła dziki wrzask rozkoszy.
- Ooch…! Do ciebie, tylko do ciebie! – rozsunąłem szerzej uda pragnąc być bliżej niego.
- Radzę ci o tym nigdy nie zapomnieć! – odezwał się władczo, narzucając ostre tempo. Nie musieliśmy długo czekać na osiągnięcie spełnienia. Wystarczyło parę celnych uderzeń i zawyłem wytryskując potężnym strumieniem spermy. W tym samym momencie poczułem jak Avgar spina się i gorąca fala zalewa moje wnętrze. Wypowiedział jakieś zaklęcie w nieznanym mi języku i klej natychmiast puścił. Przytulił mnie do siebie, a ja objąłem go za szyję z zachwytem wdychając jego zapach. Nadal byliśmy połączeni w jedność. Zaplotłem mocno nogi wokół jego talii nie mając ochoty się z nim rozłączać.

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Rozdział 28


Czytając wasze komentarze mam wrażenie, że trochę przeceniacie mnie i mojego wena. Ten biedaczek naprawdę nie jest z gumy. Na przykład:
- Niejaki Kisielek co drugi dzień się buntuje i żąda następnego rozdziału
- Na głowę jednak bije go Martwy Dzemik prosząc o dziesięciogodzinny maraton seksu. Kobieto! Toż to hardkor. Taki pisarzyna jak ja nie podoła temu zadaniu.
- Na szczęście następna koleżanka jest już skromniejsza, bo opis dwóch godzin seksu zupełnie jej wystarczy itd.

Kochaliśmy się przez całą noc. Avgar nie odpuścił z tych dziesięciu godzin ani minuty. Okazało się, że fizjologia demonów różni się jednak nieco od ludzkiej. Temu draniowi wystarczało zaledwie kilka minut przerwy i mógł zaczynać całą zabawę od nowa. Robiliśmy to tyle razy, że zupełnie straciłem rachubę. Przekonałem się na własnej skórze co to znaczy ,,skonać z rozkoszy”. Kiedy ten napaleniec zostawił mnie wreszcie w spokoju padłem na łóżko jak trup, nie mając siły pokiwać nawet palcem u nogi. Pobiłem chyba swój rekord w zasypianiu. Wystarczyło, że przymknąłem oczy i w ciągu sekundy urwał mi się film. Obudziłem się dopiero następnego dnia późnym popołudniem. Mój brzuch zagrał tak głośnego marsza z głodu, że nie mogłem go zignorować. Zerwałem się łóżka, aby najpierw zaliczyć prysznic, ale z moimi nogami stało się coś dziwnego. Ugięły się pode mną jakby były z gumy. Solidny ból w tyłku też dał o sobie znać. Powlokłem się więc do łazienki jak stuletni dziadek, prychając ze złości i miotając soczyste przekleństwa na swojego niewyżytego kochanka. Po kwadransie wyszedłem już odświeżony i w nieco lepszym humorze. Niestety nie udało mi się odnaleźć moich ubrań. Znalazłem jakąś czarną koszulę demona która była na mnie sporo za duża. Podwinąłem rękawy do łokci. Nie zakrywała jednak do końca moich nagich pośladków. Ruszyłem na poszukiwanie Avgara, bo przecież w samej bluzce i z gołym tyłkiem nie mogłem wrócić do domu. Znalazłem go w gabinecie zaczytanego w jakieś starej książce.
- Ej, draniu nie udawaj, że mnie nie widzisz. Gdzie u licha trzymasz jakieś majtki i spodnie. Przestań chichotać. Nie możesz człowieka normalnie rozebrać. Przez to twoje głupie hokus pokus nie mam teraz co na siebie włożyć – warczałem na niego mocno wkurzony.
- Lui, słodko wyglądasz w tej koszuli. Mógłbyś się odwrócić? – zapytał z szerokim uśmiechem na twarzy, a ja głupi zrobiłem o co prosił.
- Skrzacie? – zamruczał niskim głosem.
- Co znowu?
- Czy mogę dostać małą zaliczkę? Na pewno mogę ci jeszcze w czymś pomóc – mój mózg chyba jeszcze nie pracował jak trzeba, bo nie od razu zajarzyłem o co mu chodzi. Dopiero, gdy się odwróciłem i zobaczyłem pożądliwe spojrzenie z jakim błądzi po moich udach odskoczyłem gwałtownie, aby nie mógł mnie dosięgnąć.
- Wybij to sobie z głowy napaleńcu. Czy ty w ogóle kiedyś masz dość? – prychnąłem na niego gniewnie. – Myślisz, że tyłek mam zrobiony z jakiejś niezniszczalnej materii?
-Proszę – podał mi jakąś małą buteleczkę z żelem. – To dla twojej ślicznej dupci. Jak dla mnie możesz tak zostać. Mnie się tam twoje ubranie podoba – podniósł wzrok nieco wyżej, gdzie smętnie leżał wykończony Wacuś, a ja zaczerwieniłem się gwałtownie i obciągnąłem brzegi koszuli mocno je naciągając.
- Garderoba ukryta jest po lewej stronie łóżka – przeskoczył zwinnie przez biurko i złapał mnie za pośladki. Pisnąłem i szarpnąłem się do tyłu. – Nie bój się głuptasie. Rzeczywiście masz zimną pupę. Idź się ubierz, bo jeszcze przeziębisz Wacusia. Muszę się nim dobrze opiekować. W moim interesie leży, aby był zdrowy i w dobrym humorze  – pokpiwał sobie ze mnie jednocześnie całując mnie w szyję.
- Już ty długo Wacusia nie zobaczysz, zboczeńcu jeden! – wymamrotałem pod nosem, aby mnie nie zrozumiał. Wyrwałem się z jego ramion i pobiegłem do sypialni. Garderoba okazała się ogromna. Znalezienie komody z majtkami zabrało mi sporo czasu. Kiedy tak przegrzebywałem ją w poszukiwaniu najmniejszej pary na ziemię wypadł niewielki zrolowany wolumin. Powodowany ciekawością podniosłem go i rozłożyłem. Przed sobą miałem bardzo starą mapę naszego miasteczka wraz z otaczającymi go ziemiami. Widniało na niej kilka czerwonych krzyżyków. – Jeny, chyba znalazłem mapę skarbów. Zostanę poszukiwaczem jak Indiana Jones – myślałem zachwycony znaleziskiem. Ubrałem  się szybko i beztrosko włożyłem do kieszeni dokument. Poszedłem powrotem do gabinetu i z niewinną minką spojrzałem na Avgara.
- Odwieziesz mnie? – uśmiechnąłem się do niego.
- Lui, co ci znowu wpadło do tej pustej główki? Jak robisz taki słodki pyszczek, to zaczynam się bać! – demon popatrzył na mnie podejrzliwie i wziął kluczyki od samochodu.
……………………………………………………………

W domu na szczęście nikogo nie było, więc nie musiałem się tłumaczyć, co robiłem do tej pory. Rzuciłem się do lodówki w poszukiwaniu żarełka. Byłem tak głodny, że wszystko czego dopadłem smakowało wprost niebiańsko. Usadowiłem się przed telewizorem z talerzem placka wiśniowego na kolanach i tak spędziłem następną godzinę. Skakanie po kanałach szybko mi się znudziło, a do wieczora zostało jeszcze sporo czasu. W tym momencie przypomniałem sobie o mapie. Postanowiłem omówić sprawę z przyjaciółmi. Najbliżej miałem do domu Sama, więc tam się najpierw skierowałem. Drzwi otwarł mi mały Zoli w nienajlepszym humorze.
- Co się stało maluchu? – zapytałem .
- Tata z Altulem powiedzieli, że są zmęceni i posli spać. Nie mam się z kim bawić – paplał chłopiec zadowolony, że w końcu ma się do kogo odezwać.
- Obudzimy ich –ruszyłem do sypialni Sama.
- Ja nie idę. Tata powiedział, że jak go obudzę, to będę pses cały tydzień jeść na obiad spinak. Ble. To takie fuj wasywo. Chce mi się po nim sygać – odparł dzieciak i usiadł na dywanie.
- Dobra, już zrozumiałem. Pójdę sam – otwarłem po cichu drzwi. Rzeczywiście Sam z Arturem spali jak zabici. - Ciekawe po czym są tacy zmęczeni, że śpią o tej porze? He he – rozpędziłem się i z dzikim okrzykiem wskoczyłem pomiędzy nich na łóżko. Obaj zerwali się gwałtownie do siadu obdarzając mnie mało przytomnymi spojrzeniami. Okazało się, że są nadzy. Miałem zatem niezły widok. Dwa najfajniejsze męskie torsy w okolicy prawie pod samym nosem.
- Luis, ty głupku, czego się tak drzesz! – Artur otworzył jedno oko i walnął mnie w łepetynę.
- Wstańcie wreszcie, mam do was sprawę – wyszczerzyłem się do niego w odpowiedzi, błądząc wzrokiem po klatce piersiowej Sama.
- Smarkaczu – zwrócił się do mnie chłodno Ostrowski. – Jakbyś nie zauważył to musimy się ubrać. Wyjdź stąd i zaczekaj w salonie.
- A właściwie dlaczego nie mogę tutaj zostać? Przecież już widziałem wasze gołe tyłki! – pokazałem mu język.
- Jak natychmiast nie spłyniesz do dzieciaka , to licz się z konsekwencjami – Artur wyciągnął do mnie ręce i zaczął nimi błądzić po moich żebrach w poszukiwaniu łaskotek.
- Aaaa… sadysta! – wyskoczyłem z łóżka i popędziłem jak szalony do drzwi. Doskonale pamiętałem sesję tortur jaką mi ostatnio zafundowali, jak nakryli mnie na podglądaniu. Czekaliśmy z Zoli chyba z pół godziny zanim raczyli się wreszcie zjawić. Rozsiedli się na kanapie i wbili we mnie pytający wzrok. Bez słowa podałem im mapę.
- Skąd to masz? Wygląda na bardzo stare – zapytał zaciekawiony Sam.
- Znalazłem, jak szukałem majtek - paplałem bezmyślnie. - Było mi zimno w tyłek, bo w zamku Avgara są straszne przeciągi, więc bardzo się śpieszyłem. Leżała w szufladzie zupełnie nikomu niepotrzebna. Myślicie, że znajdziemy skarb? – wbiłem w nich podekscytowany wzrok.
- Zaraz zaraz. Lui, co ty robiłeś w domu tego drania z gołą pupą?! – zapytał groźnie Sam.
- No…. wiesz…- zarumieniłem się gwałtownie.
- Nie wiem i liczę, że ty mi powiesz! Mieliście się uczyć, więc jak do cholery znalazłeś się w jego domu bez spodni?! – wściekał się mężczyzna.
- Uczyliśmy się. Przysięgam! Potem musiałem się z nim rozliczyć i zajęło nam to sporo czasu – plątałem się w zeznaniach wiedząc, że Sam nie pochwala mojej słabości do demona.
- Ile ci policzył, jeśli to nie tajemnica? – zapytał z dziwnym uśmieszkiem Artur.
- Ee.. dziesięć – rzuciłem szybko mając nadzieję, że to im wystarczy.
- Dziesięć czego? – niestety nie odpuścił Ostrowski.
- Przez dziesięć godzin musiałem być do jego dyspozycji. Mam swój honor i zawsze spłacam długi. Nie mogłem się wycofać!  – zadarłem do góry nos.
- O ja cię kręcę! – zaczął chichotać niepoprawny jak zwykle Artur. – Chcesz nam powiedzieć, że bzykałeś się przez dziesięć godzin z Avgarem, zgubiłeś swoje ciuchy, a potem jeszcze ukradłeś mu mapę? Lui, jesteś prawdziwym kosmitą. Takie coś może przydarzyć się tylko tobie – mężczyzna opadł na dywan i zaczął wić się ze śmiechu.
- Przestań rżeć! To pomożecie mi czy nie? – zapytałem urażony jego zachowaniem.
- Właściwie, to moglibyśmy. Na kiedy planujesz tą wyprawę? – Artur przestał się wygłupiać i usiadł na podłodze.
-  Futrzaku, w twoim wieku powinieneś być trochę mądrzejszy, a nie popierać wszystkie głupie pomysły tego dzieciaka. Znowu wpakujemy się w jakieś kłopoty – Sam jak się tego spodziewałem nie był zadowolony z mojego pomysłu. Długo musieliśmy go przekonywać, aby się do nas przyłączył. W końcu jednak się poddał.
…………………………………………………………………

W poniedziałek miałem dość luźny dzień w szkole. Tylko cztery godziny wykładów i byłem wolny. Od dziewczyn uwolniłem się tłumacząc egzaminem na prawo jazdy. Zdałem go celująco bez jednej pomyłki. Avgar jest jednak genialnym nauczycielem. Drogo musiałem zapłacić za te lekcje, ale się opłaciło. Co prawda tyłek nadal mnie bolał pomimo zastosowania żelu, ale rozpierająca mnie radość spowodowała, że dolegliwości jakby zmalały. Oczywiście, kiedy wróciłem do domu oznajmiłem swoje zwycięstwo dzikim wrzaskiem i odtańczyłem w kuchni iście kozacki taniec.
- Teraz będę mógł kupić samochodzik. Sonia jak myślisz jaki by do mnie pasował? – pytałem podniecony.
- Wiesz, niedaleko jest jednostka wojskowa – zaczęła z uśmieszkiem ciotka.
- I co, mają tam jakieś fajne jeepy do sprzedania? – zapytałem podskakując z niecierpliwości.
- Jeepy może nie, ale widziałam parę poniemieckich czołgów. Będą w sam raz. Muszę dać tylko ogłoszenie do gazety dla sąsiadów w jakich godzinach można się ciebie spodziewać na drodze – nabijała się ze mnie w najlepsze Sonia.
- Phi, też mi dowcip – nadąłem się obrażony i poszedłem do swojego pokoju. Wyciągnąłem plecak i zacząłem się pakować. Musiałem dobrze przygotować się na wyprawę. Dokładnie przemyślałem sobie co powinienem zabrać, żeby potem nie zwalali na mnie jak coś się nie uda. Przyjaciele byli tym razem bardzo punktualni. O wyznaczonej godzinie czekali na mnie przy tajnej bazie. Nie chciałem, aby ciotka wiedziała jakie mamy plany. Ostatnio strasznie zrzędliwa się zrobiła. Nic jej nie pasuje. To pewnie dlatego, że nie mogą jakoś dogadać się z Anką.
- Mały co tam dźwigasz? Strasznie ciężkie – Artur zaciekawiony podniósł mój plecak do góry.
- Jak to co? Mam cały potrzebny sprzęt – latarki, linę, hak no i łopatę, żebyśmy mogli wykopać skarb jak go znajdziemy. Tak sobie pomyślałem, że ten duży krzyżyk, to może być nawet grób bezimiennego. Pamiętacie chyba tę legendę? To niedaleko, więc tam pójdziemy najpierw.
- Luis, nie bądź niemądry. Tego grobowca szukało setki ludzi. Gdyby coś takiego tu było już dawno by zostało odnalezione. Ten las przecież nie jest znowu taki duży – wymądrzał się Sam psując całą zabawę. – Możemy odkopać jedynie parę niemieckich truposzy z okresu ostatniej wojny.
- Idziemy na Krasną Górę tak jak zaplanowałem. Najwyżej przyniesiemy parę eksponatów do naszego muzeum. Kustosz się ucieszy. Ostatnio narzekał na straszne nudy – pokazałem Ostrowskiemu język i ruszyłem przed siebie leśną ścieżką. Kiedy dotarliśmy na miejsce wyciągnąłem z plecaka wykrywacz metali i zacząłem poszukiwania w miejscu oznaczonym krzyżykiem. Z poważną miną i oślim uporem chodziłem tak ze dwie godziny kręcąc się w kółko.
- Luis, przecież widzisz, że tu nic nie ma. Wracajmy bo zaczyna się ściemniać – odezwał się Sam i zabrał mi urządzenie.
- Jeszcze chwilę, tu na pewno coś jest, czuję to – jęczałem patrząc na niego błagalnie. – Nie bądź takim zgredem - tupnąłem mocno nogą i poczułem z przerażeniem, że ziemia pode mną pęka, a ja lecę w dół w kompletną ciemność.
- Aaaa…..! - darłem się jak opętany. W ostatniej chwili zdążyłem wyciągnąć rękę i złapałem się czegoś metalowego. Słyszałem okrzyki trwogi moich przyjaciół.
- Mały, żyjesz? – dotarł do mnie nieco drżący głos Artura.
- Pewnie, że tak. Przestań się głupio pytać i poświeć latarką. Jestem chyba w jakiejś studni – krzyknąłem w stronę majaczącego się u góry otworu.
- Dobra, umocujemy tylko linę i wchodzimy za tobą. Zostań tam i niczego nie kombinuj – odezwał się Sam. Przypomniało mi się, że w kieszeni mam zapalniczkę. Wyciągnąłem ją i poświeciłem dookoła. Faktycznie byłem w jakimś sporym, kamiennym szybie. Zacząłem opuszczać się na dół. Skoro już tu byłem, nie miałem zamiaru odpuścić. Wkrótce sięgnąłem dna. Było zupełnie sucho, nigdzie śladu wody. Zacząłem dokładnie oglądać  ściany wyglądające jakby wykuto je w litej skale. Na jednej z nich zobaczyłem kwadratowe pole w czarno-białą kratkę. – Hm, zupełnie jak szachownica. Niestety nie umiem grać w szachy.
- Ej, tam złaźcie tu szybko. Chyba coś znalazłem – krzyknąłem. Pierwszy na dół dotarł Artur i spojrzał na ścianę rozczarowany.
- Łee..Myślałem, że to coś ciekawego!
- Bo to jest coś ciekawego, tylko twój głupi mózg nie może tego pojąć – odezwał się Sam zeskakując z drabiny obok niego. – Spójrz tutaj, te ozdóbki są mocno zatarte, ale chyba widzę zarys końskich łbów. Wiecie jak porusza się konik szachowy? - zaczął naciskać poszczególne pola. Po którejś z kolei próbie usłyszeliśmy przeraźliwy zgrzyt i skała się przesunęła ukazując wejście. Znaleźliśmy się w niewielkiej jaskini. Mała sufit i ściany pokryte różnymi minerałami. Kiedy się na nie poświeciło mieniły się jak najprawdziwsze diamenty. Dokładnie pośrodku w kręgu z czarnych kamieni stał wielki, kamienny katafalk. Wyglądał jakby stanowił całość z podłożem. Wyryto na nim mnóstwo tajemniczych znaków i run. Podszedłem do niego i zacząłem wodzić ręką po wyżłobieniach.
- Luis, lepiej to zostaw, z twoim pechem może ci się udać to otworzyć i … - nie zdążył dokończyć Ostrowski, bo pokrywa odsunęła się i z hukiem spadła na posadzkę rozpadając się na kilka części.
- Cholera jasna! – zaklął Artur. – Mały nie podchodź bliżej. Nie wiadomo co tam jest. Może tak jak w piramidach będzie się ulatniał trujący gaz!
- No co wy! Tam na pewno jest ukryty skarb bezimiennego! – przechyliłem się przez krawędź i zajrzałem do środka. – Jaki piękny! Musicie to zobaczyć. W życiu nie widziałem kogoś takiego! Wygląda jakby spał.

środa, 15 sierpnia 2012

Rozdział 27


Nie wiem jak to się dzieje, ale to naprawdę miała być nauka jazdy. Tymczasem wyszło straszne zboczeństwo. Zresztą zobaczycie sami. Dzieci i wrażliwe dziewczynki jazda od monitora.

Była sobota, a ja kompletnie nie miałem nic do roboty. Wszyscy domownicy gdzieś się ulotnili nie mówiąc mi ani słowa. Kiedy rano zszedłem na śniadanie nie zastałem tam nikogo. Po posiłku przez chwilę plątałem się po domu, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. W pierwszej chwili pomyślałem o demonie, ale wiedziałem, że o tej porze na pewno go nie zastanę. Właściwie mógłbym przynajmniej skorzystać z jego biblioteki. Ostatnio wokół naszego miasteczka okropnie rozrósł się barszcz Sosnowskiego. Kilkoro dzieci zostało dotkliwie poparzonych. Nie jestem w stanie odnaleźć i wyplenić wszystkich chwastów, ale może znajdę dla nich jakiegoś naturalnego wroga. Ubrałem kurtkę i popędziłem do zamku Avgara. - Nie będę się plątać po pokojach. Skorzystam tylko z bogato zaopatrzonej biblioteki, więc chyba nie powinien się gniewać. - Miałem naprawdę dobre chęci, ale wszyscy wiemy, że właśnie nimi wybrukowane jest piekło. Tak było i tym razem. Kiedy dotarłem na miejsce nie mogłem się powstrzymać i skierowałem swoje kroki wprost do szklarni. Co prawda demon kilka dni wcześniej ostrzegał mnie , abym tam nie wchodził, bo czulistki znowu miały okres godowy, ale ja nie miałem zamiaru się narażać. Dobrze pamiętałem nasze poprzednie spotkanie. Zerknąłem tylko przesz oszklone drzwi do cieplarni. Zobaczyłem jak kwiaty, będące wysokości dorosłego człowieka przemierzają grządki w jakimś dziwnym skocznym tańcu. Jak tylko mnie zauważyły rzuciły się całą gromadą do drzwi. Gwałtownie się odsunąłem zaskoczony ich szybkością i zacząłem chichotać. – Aleście się napaliły ślicznotki. Nic z tego, hehe, nie jesteście w moim typie.
Poszedłem do biblioteki w doskonałym nastroju. Zacząłem myszkować po półkach. Długo to jednak nie trwało, bo moją uwagę przykuły czyjeś kroki na korytarzu. Zaciekawiony wyjrzałem na zewnątrz i krew od razu wzburzyła się w moich żyłach. Środeczkiem, pogwizdując wesolutko szedł nie kto inny, jak mój osobisty wróg. Kręcąc, trzeba przyznać zgrabnym tyłeczkiem, wlazł prosto do sypialni Avgara. – A to elfi syn! Jak on śmie tam wchodzić?! Muszę sprawdzić co ten niedorobiony Legolas kombinuje. – Zacząłem się za nim skradać. Włożyłem ostrożnie głowę do pokoju i zobaczyłem jak ten drań kładzie na łóżku niebieską różę i osłania ją jakimś zaklęciem. – Romansów się mu zachciało! Już ja go urządzę! – pomyślałem złośliwie, bo do głowy przyszedł mi paskudny pomysł.
- Ty, białasie! Co tu robisz? To prywatne pokoje – odezwałem się, patrząc na niego chmurnie. – Zabieraj stąd to zielsko!
- Odczep się maluchu! Wracaj do przedszkola, gdzie twoje miejsce. To prezent, a tobie nic do tego. Zajmij się swoimi zabawkami – spojrzał na mnie z góry, jak na niegrzeczne dziecko.
- Ten twój kwiatuszek jest do niczego, równie wybladły i pozbawiony kolorów jak ty. Zaraz przyniosę tutaj coś lepszego i zobaczymy czyj badylek przemówi lepiej do serca demona – spojrzałem na niego tryumfalnie i pomaszerowałem do szklarni. Oczywiście ten idiota polazł za mną, nie spuszczając mnie z oczu.
- Zobacz – wskazałem na drzwi – są piękne prawda. Kolor ich płatków przypomina niebo o świcie. Poza tym są aksamitne w dotyku i wspaniale pachną. – stwierdziłem zarozumiale. - Kretyn, kompletnie nie zajarzył, jak mogę dać w podarunku Avgarowi coś , co i tak należy do niego. A mawiają, hi hi, że elfy to wyższa rasa. – przekręciłem klucz i sięgnąłem do klamki uśmiechając się do niego złośliwie. Nie zdążyłem jej nacisnąć kiedy mężczyzna zwinie mnie wyminął, wyciągnął z zamka klucz. Wparował do środka i zamknął się w cieplarni z radosnym uśmiechem na durnej gębie. – Ho ho robaczku. Za chwilę zaśpiewasz inaczej. Czulitki lubią takich przystojniaków. – Pomachałem mu beztrosko, co skwitował podniesieniem wysoko brwi w geście zdziwienia i jakby niepokoju. Wróciłem do biblioteki i po kilku sekundach usłyszałem pierwszy pisk. Zamknąłem staranie drzwi, chcąc odizolować się od jego wrzasków. Zacząłem przeglądać starożytne woluminy i zupełnie straciłem poczucie czasu. Udało mi się znaleźć parę istotnych informacji mogących mi pomóc w walce z barszczem. Ocknąłem się dopiero, kiedy ktoś gwałtownie potrząsnął mnie za ramię. Odwróciłem głowę i moje oczy napotkały lśniące, szkarłatne źrenice.
- Luis, co się dzieje w szklarni? Dochodzą stamtąd jakieś przeraźliwe wrzaski – zapytał wpatrując się we mnie groźnie.
- O kurczę, musimy go ratować! Legolas się tam zamknął! – pobiegłem przestraszony do cieplarni. – Bogowie, niech tylko nic mu nie będzie! Całkiem o nim zapomniałem!
- Zaczekaj, najpierw musimy się zabezpieczyć, bo nam też dobiorą się do skóry – Avgar prysnął na mnie jakimś sprayem. Wyrwał z zawisów szklane drzwi nie bawiąc się w subtelności. Moim zafascynowanym oczom ukazał się taki oto obrazek. Elf leżał na świeżo skopanej ziemi nagusieńki, cały pokryty lepkim śluzem i wił się, chichocząc jak szalony. Czuliski otaczały go ciasnym kręgiem. Każda z nich dzierżyła kawałek garderoby mężczyzny. Najwidoczniej dobierając się do niego potargały ją na strzępy. Lizały go długimi czarnym języczkami i głaskały zielonymi witkami, kiedy któraś trafiła na bardziej strategiczne miejsce Legolas skomlał i piszczał, nie mając już siły krzyczeć. Jego płaski brzuch i wszystko wokół skropione było obficie jego spermą.
- O kurcze, myślisz, że można umrzeć z rozkoszy? – zwróciłem się do coraz bardziej wkurzonego demona. Nie mogłem oderwać oczu od niesamowitego zjawiska. Elf był już tak słaby, że tylko cichutko pojękiwał.
- Rusz się mały! –wrzasnął na mnie wyraźnie zirytowany. – Weź grabie i przegoń te napalone cholery do sąsiedniego pomieszczenia. Ja zajmę się tym biedakiem. -  Znalazłem w kącie narzędzie zagłady i zamachnąłem się nim na kwiaty. Wyraźnie zaniepokojone zaczęły się wycofywać. Pochowały witki i grzecznie potruchtały do następnego pokoju. Tam włożyły korzenie do ziemi i znieruchomiały. Widocznie cała akcja też kosztowała je sporo energii. Zamknąłem tam kwiaty, aby czasem się nie wymknęły na wolność.
- Pośpiesz się Lui - demon wziął Legolasa na ręce i podążył z nim do swojej sypialni. Ułożył go ostrożnie na łóżku i nakrył kocykiem. Na widok róży westchnął głośno i spojrzał na mnie z niebezpiecznym błyskiem w oku. Znałem go doskonale, wiedziałem, że domyśla się prawdy i muszę się natychmiast ewakuować. Skoczyłem na równe nogi i rzuciłem się na korytarz. Pobiłem chyba wszystkie swoje rekordy szybkości.
- Luis, ty cholerny szkodniku, jeszcze cię dopadnę! – usłyszałem z oddali jego krzyk. – Phi – pomyślałem biegnąć przez las i widząc w oddali migoczące światła mojego ukochanego domku – przecież nie będzie mnie gonił. Musi zając się tym wymoczkiem. A do jutra złość mu trochę przejdzie – nieco się uspokoiłem. – Mogę ich spokojnie razem zostawić. Blondas jeszcze długo nie będzie zdatny do niczego. To wszystko jego wina. Jakby się tak nie wymądrzał, to by teraz nie miał kłopotów.
.........................................................................................................


Minął tydzień. Nie wiem czy wam mówiłem, że zapisałem się na prawo jazdy. Od kilku tygodni miałem lekcje. Niestety  chyba nie miałem do tego talentu. Ciężko mi szło. Mój instruktor kupił sobie nawet buteleczkę jakiś kropelek na uspokojenie. Podczas jazdy ze mną zawsze miał ją przy sobie i co chwila sobie dawkował. Już za dwa dni miałem mieć egzamin końcowy i nikt nie chciał mi pomóc. Każde z moich przyjaciół po godzinie spędzonej ze mną w samochodzie wiało przede mną gdzie pieprz rośnie. Nie miałem z kim poćwiczyć. Było sobotnie popołudnie. Siedzieliśmy wszyscy  w ogródku i piekliśmy kiełbaski na grillu. Patrzyłem na tych drani błagalnie, a oni udawali, że mnie nie widzą. Ilona obracała mięsko. Ala gapiła się na zamyśloną Sonię, a Artur jak zwykle kleił się do opędzającego się od niego Sama.
- Świnie jesteście nie przyjaciele – jęczałem nieustannie. – Jak ja zdam, jak nikt nie chce ze mną pojeździć.
- Luis, nie bądź niesprawiedliwy – odezwała się Sonia. – Wszyscy usiłowaliśmy cię czegoś nauczyć. Nie nasza wina, że jesteś taki tępy.
- Sam, nie bądź taki –zawyłem w stronę Ostrowskiego- jesteś przecież świetnym kierowcą.
- Niestety jazda z tobą jest zbyt ekstremalnym przeżyciem dla moich słabych nerwów. Drugi raz mnie zabije, a chyba nie chciałbyś iść na pogrzeb swojego najlepszego kumpla? – uśmiechnął się do mnie i schował za plecami Artura.
- Ej Lui, czy ty nadal nie odróżniasz prawej strony od lewej? – zachichotała Anka.
- Ja cię nauczę, ale nie za darmo – rozległ się za mną niespodziewanie niski głos Avgara.
- Jesteś pewny? Lui naprawdę jest beznadziejnym przypadkiem. Jeszcze spowodujecie jakiś wypadek – Ciotka wcale nie była zbyt zadowolona z jego oferty.
- Nie martw się. Przysięgam, że będę na niego uważał – uśmiechnął się demon zaglądając mi w oczy z niewinną miną. Ta jego nagła chęć pomocy wydała mi się wyjątkowo podejrzana. Nie mówiąc już o tym, że ostatnio mu trochę podpadłem. Niestety nikt inny jednak się nie zaofiarował czegoś mnie nauczyć, a mnie bardzo zależało na zdaniu tego egzaminu.
- No chodź skrzacie, wsiadaj do mojego jeepa i zaczynamy – popchnął mnie w stronę bramki. – No chyba, że się boisz – pokpiwał sobie ze mnie.
- Dobra, ale ile byś chciał? Wiesz, jestem jeszcze biednym studentem.
- Nie przejmuj się tym, potem pogadamy. Trzy godziny powinny wystarczyć, żeby wbić coś do tej twardej główki – popukał mnie w czoło wyszczerzając kły. Wsiedliśmy do samochodu. Chciałem zapalić silnik, ale mnie powstrzymał. – Chwileczkę, najpierw teoria. Pamiętasz co mi kiedyś obiecałeś? Jak nie zdasz tego egzaminu, to będziesz musiał spełnić trzy moje życzenia. Przyłóż się do nauki kruszyno, albo już teraz zacznę wymyślać dla ciebie zadania. Kieruj się prosto na tę nieuczęszczaną drogę do hotelu – oblizał się lubieżnie, a we mnie zadrżała moja niewinna duszyczka.
- Jeny, zupełnie o tym zapomniałem – jęknąłem przestraszony, co też ten piekielnik może wymyślić.
- Nie wzdychaj tak tylko słuchaj uważnie. Ja ścisnę twój prawy pośladek, to jedziesz w prawo, a jak uszczypnę lewy, to w lewo. Wszystko jasne? – puścił do mnie oczko.
- W co ja się wpakowałem? – zaskomlałem udręczony i zapaliłem silnik. Drań zrobił tak jak powiedział i świetnie się przy tym bawił. W pierwszej chwili tak mnie rozproszył, że o mało nie wjechałem w płot. Ale jak tylko pomyślałem o jego groźbie, rozsądek natychmiast wrócił na swoje miejsce. Udało mi się skupić na prowadzaniu samochodu jak nigdy przedtem. Jeździliśmy chyba z godzinę za pomocą komend wydawanych przez niego ręcznie, a ja zaczynałem o dziwo coś kapować. Niestety mój tyłek był już cały obolały, a ja miałem na twarzy ogniste rumieńce.
- Już nie mogę – zatrzymałem w końcu auto.
- No dobra, znaj moje dobre serce. Zmieniamy koncepcję – Avgar z szerokim bananem na gębie zaczął rozpinać moją koszulę.
- Co robisz? Jak świecenie gołą klatą ma mi pomóc w jeździe? – zapytałem zaskoczony drżąc pod jego dotykiem.
- Teraz jak się pomylisz kierunki, to dotknę twojego sutka w zależności od tego, w którą stronę źle skręciłeś. – To było jeszcze bardzie rozpraszające i przyznaję podniecające, ale sobie poradziłem. Byłem z siebie dumny. Coraz rzadziej się myliłem. Drażnił, pocierał i naciskał moje piersi kciukiem powodując, że oddychałem coraz szybciej. Po godzinie byłem spocony jak ruda mysz, a moje ciało rozgrzane i podatne na wszelkie sugestie ze strony demona.
- Lui, świetnie ci idzie. Teraz tylko powtórka materiału. Za każdy dobrze wykonany manewr będzie nagroda – ze słodkim uśmieszkiem włożył rękę między moje uda. – Odpalaj dzieciaku.
- Avgar, zabierz tą łapę, bo się rozwalimy – powiedziałem słabym głosikiem.
- Wierzę w ciebie mały. Jeśli uda ci się w ten sposób zaparkować i wykonać inne manewry, egzamin masz zdany na sto procent – poczerwieniałem jeszcze mocniej i zapaliłem silnik. Po każdej udanej akcji demon głaskał Wacusia, a on prężył się i rósł w siłę zadowolony z okazywanego mu zainteresowania. Tymczasem ja popiskiwałem cichutko, a serce o mało nie wyskoczyło mi z piersi. Po kilkunastu minutach takich rozkosznych tortur Avgar uznał, że wystarczy tej nauki na dzisiaj. – Bogowie, chyba na zawsze zapamiętam tą lekcję. W życiu już nie pomylę lewej strony z prawą.
- Jedź do mojego domu i zaparkuj w garażu. Musimy jeszcze się rozliczyć – demon w wyjątkowo dobrym humorku obserwował moje reakcje. Wierzcie lub nie, ale udało mi się wprowadzić auto przez stosunkowo wąską bramę do środka za pierwszym razem. Kiedy wysiedliśmy, mężczyzna objął mnie ramionami i wyszeptał do ucha.
- Powiedz, ile godzin musiałbyś wykupić gdybyś nie zdał? – zapytał.
- Przynajmniej z dziesięć – odparłem, nie wiedząc do czego zmierza.
- Lui, od ciebie pobieram opłaty tylko w naturze. Przez najbliższe dziesięć godzin należysz do mnie – wziął mnie na ręce i teleportował się ze mną wprost do sypialni. Jednym warknięciem spowodował, że nasze ubrania zniknęły. Bez słowa ułożył mnie na brzuchu i rozchylił mi pośladki. Kiedy poczułem jego język w pobliżu mojego wejścia, zacząłem głośno jęczeć wijąc się w pościeli. Zacisnąłem palce na prześcieradle wypinając się mocno do tyłu. Byłem już w takim stanie, że pragnąłem tylko, aby kochanek uwolnił mnie w końcu od palącego moje ciało pragnienia. Zaczął masować mi rytmicznie pośladki pieszcząc moją dziurkę, która stała się niesamowicie wrażliwa na dotyk. Wreszcie włożył mi do środka pierwszy palec pokryty jakimś żelem, rozciągając na boki zaciśnięte mięśnie. Wkrótce dodał następne. Widać było, że i on jest na skraju i kończy mu się cierpliwość. Oddychał chrapliwie całując i kąsając mój tyłeczek.
- Lui, przygotuj się – mruknął i pchnął mocno, od razu wchodząc do końca i uderzając w prostatę. Jedną dłonią objął mojego penisa, a drugą złapał za biodro narzucając ostre tempo. Wkrótce obaj doszliśmy krzycząc nawzajem swoje imiona.
- Rany, ty jesteś naprawdę szalony. Nie mam siły nawet przykryć się kołderką – wymamrotałem niewyraźnie po kwadransie.
- Ależ maluszku, to dopiero wstęp. Minęło dopiero pół godziny. Daj mi jeszcze minutkę i możemy zaczynać drugą rundę. Pokażę ci, że z rozkoszy umrzeć bynajmniej nie można, ale sam się przekonasz, że ta zabawa wymaga sporo wysiłku – wyszczerzył się do mnie i ugryzł mnie w brzuch.
- Ty naprawdę chcesz się bzykać przez tyle godzin? – zapytałem z powątpiewaniem. – Nie dasz rady głupku. Padniesz już po pierwszej z wyczerpania – wymądrzałem się jak idiota, strzelając sobie samobója. Dopiero widok jego miny przywrócił mi rozsądek, ale niestety było już za późno na odwrót. Demon z głuchym pomrukiem rzucił się na mnie liżąc i podgryzając wszystko czego mógł dosięgnąć.

wtorek, 7 sierpnia 2012

Rozdział 26


To rozdział dla wszystkich zboczuszków. W szczególności dedykuję go Sol. Te wszystkie głupoty powstały w mojej pokręconej głowie z powodu jej wzmianki o czerwonej wstążeczce.


Była sobota i miałem nadzieję na słodkie lenistwo przed telewizorem. Niestety ledwo zdążyłem zjeść śniadanie rozdzwonił się mój telefon. Pogryzając tosta z marmoladką z naszych truskaweczek odebrałem, mamrocząc niezbyt uprzejme powitanie.
- Czego? – warknąłem.
- Luis jesteś mi potrzebny, więc się zbieraj. Będę po ciebie za pół godziny – usłyszałem głos Artura. Nie czekając na moją odpowiedź drań się wyłączył. Co on sobie myśli? Jestem jego służącym czy co? Przyjechał o dziwo punktualnie.
- Hej pospiesz się młody, bo nam sklepy pozamykają – popychał mnie niecierpliwie do wyjścia.
- A właściwie po co jedziemy do Krakowa? Co masz zamiar kupić? – zapytałem. Do czego jestem właściwie ci potrzebny?
- Znasz to miasto lepiej ode mnie – otworzył przede mną drzwi do swojego jeepa – a mnie potrzebne jest parę drobiazgów. Wiesz, gdzie można dostać obrożę dla psa i taką elegancką smycz z łańcuszka?
- Masz pieska? Pokażesz? – podskoczyłem na siedzeniu.
- Niezupełnie. Luis, nie musisz wszystkiego wiedzieć! – ze zdumieniem stwierdziłem, że lekko się zaczerwienił.
- A może chcesz zrobić komuś prezent? – dopytywałem się natarczywie, coraz bardziej zaciekawiony tajemniczością mężczyzny.
- Tak, prezent – zgodził się nieco zbyt szybko. – Jeszcze zaprowadź mnie do grawera i do sklepu, gdzie można nabyć czerwoną kokardę.
- Chcesz przekupić Sama prawda? Trzeba było tak od razu – kiedy tylko przybyliśmy na miejsce najpierw zaciągnąłem go do pasmanterii. Kupiliśmy słodką czerwoną kokardę w pulchne, różowe serduszka. Potem jeszcze skórzaną obrożę na bardzo dużego psa i długą smycz. Co dziwne do grawera nie pozwolił mi ze sobą iść. Dał mi na lody jak jakiemuś dzieciakowi i kazał zaczekać w parku. Rozpalił tym moją wyobraźnię do czerwoności. Muszę przyznać, że bardzo szybko wrócił z powrotem z wielce zadowoloną miną.
- Możemy już wracać. Dzięki za pomoc Luis – uśmiechnął się do mnie szeroko, a w jego oczach pierwszy raz od wielu tygodni zobaczyłem psotne iskierki. Cokolwiek ten facet robi to cieszę się, że wreszcie wraca do formy. Ostatnio jego mina przypominała dojrzałego nieboszczyka. Wsiedliśmy do samochodu. Chciałem ukradkiem zerknąć do tajemniczej paczuszki, ale Artur przezornie położył ją z dala ode mnie. Bogowie jednak mi sprzyjali. W autku zaczęło coś pyrkać i Futrzarski ze zgrozą stwierdził, że zapomniał zatankować paliwa. Podjechaliśmy do najbliższej stacji benzynowej. Jak tylko mężczyzna zniknął mi z horyzontu rzuciłem się na torebeczkę jak jastrząb. Ostrożnie odwiązałem sznureczki i zobaczyłem małą srebrną tabliczkę z napisem.

Jestem zwierzakiem Samuela Ostrowskiego

On chyba rzeczywiście kupił mu psa, tylko dlaczego nie chciał mi go pokazać? Może to jakaś niezwykła rasa. Zamiast się uspokoić byłem zaintrygowany jeszcze bardziej. Też mi przyjaciel. Robić ze zwykłego prezentu taki sekret. Muszę to zbadać dokładniej. Jak tylko dojechaliśmy do domu pomachałem zamyślonemu Arturowi na pożegnanie i pobiegłem wprost do Anki. Na szczęście była w swoim pokoju. Zrelacjonowałem jej całe zajście ze szczegółami.
- To rzeczywiście podejrzane! Co ten typek knuje? – Kręciła głową dziewczyna. Wiedziałem, że w niej znajdę przyjazną duszę.
- Pójdziemy za nim gdziekolwiek się uda. Wchodzisz w to? – zapytałem właściwie niepotrzebnie. Czarne oczy Anki zabłysły jak najprawdziwsze latarenki. – Będziemy na zmiany obserwować przez lornetkę jego dom. Jak tylko wyjdzie, będziemy go śledzić.
-Detektywie Luis.
- Detektywie Ann – podaliśmy sobie ręce jak prawdziwi zawodowcy.
………………………………………………………………………

Wieczorem, gdzieś koło dwudziestej pierwszej zaczęliśmy już tracić nadzieję. W domu Artura nic ciekawego się nie działo. Zrobiło się całkowicie ciemno i coraz trudniej było coś wypatrzyć. Nagle Anka zerwała się na równe nogi.
- Chodź Lui. Artur właśnie wyszedł, ale wiesz, nie ma ze sobą żadnego psa. – W czarnych bluzach z kapturami, uzbrojeni w latarki zaczęliśmy skradać się za Futrzarskim w bezpiecznej odległości. Oczywiście, tak jak przypuszczałem poszedł do willi Sama. Zapukał grzecznie do drzwi, a my schowaliśmy się w pobliskich krzakach. Jako, że zabraliśmy też lornetki mieliśmy całkiem niezły widok na całą akcję. Sam otworzył, ale na widok Artura natychmiast się nadął.
- Co ty tutaj robisz o tej porze? – zapytał chłodno.
- Mam dla ciebie propozycję. Pozwól mi tylko wyjaśnić – tłumaczył się łagodnie mężczyzna.
- Masz pięć minut i wypad – warknął do niego Sam.
- Ostatnio się między nami nie układa. Mówisz ciągle. że straciłeś do mnie zaufanie. Powiedziałeś nawet, że jestem jak kundel, który poleci na każde ładne futerko. W takim razie proszę. Będziesz mógł mnie kontrolować i tresować do woli – ściągną kurtkę i naszym zdumionym oczom ukazała się zapięta na szyi skórzana obroża ze znajomym mi napisem.

Jestem zwierzakiem Samuela Ostrowskiego

Przypiął do niej smycz i jej koniec wręczył oniemiałemu Samowi mrugającemu z niedowierzaniem oczami. Chyba biedaczek myślał, że to jakieś zwidy czy fatamorgana.
- Kochanie zacznij oddychać, bo będę musiał ci zrobić sztuczne oddychanie – odezwał się z uśmiechem Futrzarski.
- Chciałbyś!  Do nogi draniu! – mężczyzna szarpnął za łańcuszek i pociągnął go do salonu. Usiadł na kanapie i wziął do ręki drinka.
- A ja? – nieśmiało odezwał się Artur.
- Leżeć i milczeć! – wskazał mu miejsce na dywanie u swoich stóp. Ułożył się wygodnie i włączył jakiś program muzyczny. A my przyczołgaliśmy się bliżej, aby nie uronić ani jednego słówka. Futrzarski siedział przez chwilę grzecznie, kręcił się i wiercił patrząc błagalnie na mężczyznę, ale ten zupełnie nie zwracał na niego uwagi. Zaczął więc popiskiwać jak najprawdziwszy szczeniak, a kiedy i to nie pomogło lizną go w rękę. Szczęśliwy, że Sam mu jej nie wyrwał dobrał się do niej na całego. Szczypał ją i kąsał zębami coraz śmielej. Ssał po kolei smukłe palce biorąc je głęboko do gardła. Mruczał przy tym z zachwytu i mrużył z ekscytacji lśniące oczy. Ostrowski siedział jak zaczarowany, usiłując wyglądać na całkowicie obojętnego. Zdradzały go jednak coraz ciemniejsze rumieńce wykwitające na bladych policzkach i przyśpieszony oddech. Najwyraźniej jego urażona duma  zaczynała przegrywać z wyposzczonym ciałem. Dłonie Artura zaczęły poczynać sobie coraz śmielej. Masowały posuwając się w górę najpierw łydki potem uda mężczyzny. Klęcząc  przed przyjacielem, powoli, starając się go nie spłoszyć rozsunął mu nogi. Kiedy jego ręce dotarły do stwardniałego krocza pochylił się, polizał je przez spodnie i zaskomlił.
- Ty zupełnie oszalałeś! Chcesz, żebym zwariował razem z tobą? – stwierdził nieco zachrypniętym głosem Sam. Futrzarski tylko warknął tryumfalnie i zaczął zębami rozpinać spodnie kochanka.
- Anka - szepnąłem do ucha dziewczynie – chyba powinniśmy już iść. Robimy tu właśnie za podglądaczy.
- Jeszcze chwila, nie widzieliśmy przecież prezentu. Do czego mu była potrzebna ta kokardka? – chwyciła mnie mocno w pasie i zatrzymała na miejscu. – Poza tym trochę doświadczenia ci się przyda. Jak tam twój wianuszek?
- Zwiądł, a tyłek do dzisiaj mnie boli. Może rzeczywiście powinienem popatrzyć – zacząłem się na serio zastanawiać. Dostałem nagle w łeb od Anki.
- Ty mała cholero, dlaczego nic mi nie powiedziałeś? Ładny z ciebie przyjaciel – uszczypnęła mnie w policzek. – Siedź cicho, bo się zorientują. – Spojrzałem przez okno i stwierdziłem, że akcja posunęła się dalej. Sam w rozpiętej koszuli leżał na kanapie, a na nim Artur z zapałem całujący jego klatkę piersiową i ssający  nabrzmiałe sutki.
- Wwłaściwie to powinieneś przynieść mmi jakiś ppodarunek. Wykpiłeś się tanim kosztem – wyjąkał Ostrowski, wyginając się w łuk pod wpływem pieszczot przyjaciela.
- Mam dla ciebie niespodziankę. Dam ci mój najcenniejszy skarb – stwierdził Artur z zagadkowym uśmieszkiem. - Usiądź sobie wygodnie, a ja ci go zaprezentuję. Wstał i podszedł do radia. Nastawił spokojną, zmysłową muzykę. Odwrócił się do Ostrowskiego i poruszając się w rytm melodii zaczął najprawdziwszy striptiz. Najpierw zrzucił koszulę, a potem odwrócił się do mężczyzny tyłem, kołysząc lekko biodrami zsunął z siebie jeansy wraz z bielizną.
- Przestań się ze mną droczyć i chodź do mnie – jęknął Sam cały czerwony na twarzy.
- Oczywiście kochanie. Musisz tylko jeszcze odpakować swój prezent – wykonał obrót, wyprostował się dumnie i zaprezentował zafascynowanemu mężczyźnie swojego stojącego na baczność, sporego penisa przystrojonego czerwoną kokardą. Różowe serduszka zamigotały radośnie do po raz drugi pozbawionego dzisiejszego wieczora oddechu, Ostrowskiego. Artur sięgnął do ozdóbki pragnąc ją ściągnąć, ale dostał natychmiast po łapach.
- Ani się waż. To moje. Nikt cię nie nauczył, że nie należy dobierać się do cudzych zabawek! – mężczyzna chichocząc, delikatnie zaczął rozwiązywać wstążeczkę czule muskając opuszkami palców delikatną skórkę. Po czym niespodziewanie sięgnął po swoją komórkę i zrobił zażenowanemu mężczyźnie kilka zdjęć. – To na wypadek, gdyby jeszcze przyszło ci do głowy szukać szczęścia gdzie indziej. Słowo daję, że jak cię zobaczę z innym facetem to opublikuję to w Internecie. A teraz mój ty zwierzaczku przestań się gapić i włóż go tam gdzie jego miejsce, zanim wybuchnie. - Sam zwinnie zsunął spodnie, położył się na brzuchu i wypiął zachęcająco tyłeczek do mężczyzny. Artur rzucił się na niego jak wygłodniały lew na ofiarę. Jednym płynnym ruchem wbił się aż do końca.
- Aaaa – krzyknęli obaj od razu łapiąc wspólny rytm. Ciało uderzało o ciało , skóra pocierała o skórę, drażnili  i pobudzali nawzajem swoje punkty erogenne. Nie minęło wiele czasu jak przemienili się w jedną wielką, płonącą kulę pożądania. Lśnili od potu, drżeli od niezaspokojonego pragnienia chcąc jeszcze mocniej, szybciej i więcej. W końcu wybuchli w ekstazie, a lepka sperma pokryła wszystko dookoła.
- Kocham cię wariacie – wyszeptał cicho Sam – bardzo za tobą tęskniłem.
-  No pewnie, że tak. Gdzie znalazłbyś równie dobrze wyszkolonego psa? Inteligentnego, przystojnego i wykonującego bez mrugnięcia okiem wszystkie rozkazy – uśmiechną się do niego zawadiacko Artur czule przytulając go do siebie.

sobota, 4 sierpnia 2012

Rozdział 25


Na wszystkich bogów co ja teraz mam zrobić? – przerażony nie na żarty miotałem się po kuchni. – Sonia strasznie się wściekła i może rzeczywiście coś mu zrobić. W dodatku ten biedaczek jest niewinny. Niestety to ja jestem tym napalonym zboczuchem i w chwili kompletnego zaćmienia umysłu pierwszy się na niego rzuciłem. Pokażcie mi faceta, który odepchnąłby takie darmowe mięsko samo pchające mu się do pyska. Muszę go uratować. Uczepiłem się tej myśli i wyjrzałem przez okno. Na podwórku stał nieco zabytkowy motor Anki.
- Na co czekasz?! Odpalaj tego grata. Musimy złapać Sonię zanim obetnie mojemu facetowi jedną z ważniejszych części ciała – chwyciłem przyjaciółkę za rękę i pociągnąłem na zewnątrz.
- No dobra, ale wisisz mi przysługę. Zresztą liczę na niezłe kino. Wsiadaj chłopie, brygada RR rusza na ratunek – odpaliła maszynę. Wskoczyłem za nią na siodełko, objąłem ją mocno w pasie i pognaliśmy w las. Kiedy dotarliśmy na miejsce w moje oczy rzuciła się tradycyjnie rozwalona brama do domu Avgara.
- Czy twoja ciotka nigdy nie nauczy się pukać? Hehe. Ma dziewczyna niezły zamach – Anka z wielkim zainteresowaniem oglądała dziury, jakie w dębowych drzwiach zrobił tasak Soni i najwyraźniej dobrze się przy tym bawiła. Mnie tymczasem wcale nie było do śmiechu, tym bardziej, że z daleka dobiegały mnie odgłosy ostrej kłótni i trzask rozwalanych mebli.
- Gdzie oni do cholery są? – pobiegłem korytarzem w stronę hałasów. Zastałem ich w szklarni, którą ciotka właśnie z zapałem dewastowała w wolnych chwilach rzucając tasakiem w Avgara. O dziwo ostra jak brzytwa siekiera za każdym razem wracała do swojej właścicielki jak australijski bumerang. Trzeba przyznać, że demon był niesamowicie szybki. Biegał wokoło niewielkiej, kamiennej fontanny jak młody jeleń co chwila zwinnie uskakując, a rzucony z wielką wprawą tasak przelatywał mu ze świstem obok ucha. Na ten widok włosy zjeżyły się mi na głowie, a przerażone serce podeszło do gardła. Wystarczy jeden błąd ze strony któregoś z nich, a ta zabawa skończy się krwawą rzeźnią. Ogromnie przestraszony, nie myśląc nad tym co robię rzuciłem się do przodu usiłując schwytać lecącą siekierę i zasłonić sobą demona. I wiecie co? Udało się! Po kilku sekundach leżałem na brzuchu, z nosem w świeżo skopanej ziemi, przygniatając swoim ciałem szarpiące się narzędzie zagłady. Sięgnąłem pod siebie i ze zdziwieniem poczułem na palcach coś lepkiego.
-Luis, ty świrnięty samobójco, coś ty najlepszego zrobił? – Sonia dopadła mnie pierwsza. Zaklęciem unieruchomiła tasak. Podniosła mnie za ramiona do pozycji siedzącej, a mnie niespodziewanie zakręciło się w głowie. Nie czułem żadnego bólu. Kompletnie nic.Chyba byłem w szoku. Krew obficie pociekła z mojego zranionego brzucha.
- Ty zdziczała blondynko, zobacz co narobiłaś?! – Avgar odepchnął ją na bok i wziął mnie na ręce. – Szybko, w sypialni mam eliksiry! – I to by było na tyle, bo ja przytulony do szerokiej piersi demona zacząłem zapadać w ciemność. Jak to się mówi - urwał mi się film.
…………………………………………………………………………

- Kochanie, obudź się – dobiegł mnie wysoki, histeryczny kobiecy głos. Poczułem jak ktoś potrząsa mną delikatnie za ramię. Do mojego nosa dotarł zapach różanych perfum Soni. Nie mogłem otworzyć oczu. Próbowałem usiąść, ale czyjeś silne dłonie zatrzymały mnie na miejscu. - Na pewno je znam – myślałem nieco zamroczony – takie duże i ciepłe. Dotykały mojego ciała nie po raz pierwszy. – W końcu udało mi się uchylić powieki i rozejrzeć się po pokoju. Tak jak przypuszczałem byłem w sypialni Avgara. Leżałem na jego wielkim łożu. Możecie mi nie wierzyć, ale jak tylko zorientowałem się gdzie jestem, natychmiast zapomniałem o tym, że zostałem ranny. Cała awantura w szklarni ulotniła się z mojej głowy jak dym. Natomiast walnięty mózg pokazał na co go stać nawet w najbardziej ekstremalnych sytuacjach. Zaczął mi radośnie podsuwać obrazy tego, co tu wczoraj wyprawialiśmy. - Chyba powinienem zacząć się leczyć? A może to wina tego okropnego demona i jego feromonów? – Dyskretnie zeznąłem na boki. Po prawej stronie łóżka klęczała ciotka co chwila załamując w desperacji ręce. Po lewej siedział Avgar obserwując mnie uważnie.
- Lui, czy coś cię boli? Zrobiłeś się strasznie czerwony na twarzy. Pewnie masz gorączkę. Zaraz przyniosę termometr – wstała i pobiegła do sąsiedniego pokoju.
- Ee..gorączkę? – zapytałem demona, patrząc na niego zaskoczony tokiem rozumowania mojej ciotki i jeszcze mocniej się spłoniłem.
- Luis, przyznaj się co się zalęgło w twojej roztrzepanej główce? Te eliksiry działają dość szybko więc rany już się zagoiły. Możesz odczuwać jeszcze dyskomfort i osłabienie, ale to do jutra minie. Skąd więc te słodkie rumieńce? -Avgar był niestety bardziej spostrzegawczy od Soni.
- To chyba z nadmiaru przeżyć - odpowiedziałem ostrożnie nie patrząc mu w oczy. Złapałem za brzeg puszystej kołderki i podciągnąłem ją wyżej starając się zakryć strategiczne miejsca. Ubrany byłem tylko w spodnie od piżamy, więc wcale nie było to łatwe. Na brzuchu miałem spory, fachowo zrobiony opatrunek. Mężczyzna nie spuszczał ze mnie wzroku, wodząc podejrzanie lśniącymi oczami po mojej odsłoniętej klatce piersiowej. Z przewrotnym uśmieszkiem zatrzymał się na nabrzmiewających sutkach.
- Czy mi się wydaje, czy masz ochotę na niegrzeczną zabawę? – złapał między palce wrażliwy gruzełek i delikatnie ścisnął.
- Oooh! Co robisz zboczuchu? Za ścianą jest moja ciotka – pisnąłem zażenowany, ale bynajmniej się nie odsunąłem. –Chcesz wykorzystać bezbronnego, rannego faceta! Nie wstyd ci?
- Sonia będzie tam zajęta co najmniej przez kilkanaście minut, więc nie masz się czym przejmować. Wiesz dobrze, że jak robi jakiś eliksir to zupełnie odpływa - przesunął rękę na drugi sutek, a ja wygiąłem się w łuk z przyjemności.
- Nie krępujesz się? A jak nas usłyszy? – zapytałem cichutko, czując jak rozkoszne ciepełko rozchodzi się po całym ciele.
- To milcz, tyle chyba potrafisz – kpiąco uśmiechnął się demon i polizał mnie po szyi.
- Aaa..Ty przewrotny diable – wyjęczałem głośno.  Przestraszony natychmiast wpakowałem sobie pięść do ust chcąc stłumić wszelkie odgłosy.
- Co wy tam wyprawiacie? Avgar jak się czuje Luis? – dobiegł nas zatroskany głos Soni, a ja o mało nie spadłem z łóżka.
- Ma chyba trochę gorączki. Robię mu właśnie okłady na najgorętsze miejsca. Nie martw się poradzę sobie. Spokojnie rób ten eliksir, nie musisz się śpieszyć – odparł grzecznie Avgar i przyssał się z zapałem do mojej szyi robiąc mi sporą malinkę. Odwróciłem głowę na bok dając mu lepszy dostęp. Z ogromnym trudem hamowałem się by nie krzyknąć z przyjemności. Mruczałem tylko jak zadowolony kot i nastawiałem do pocałunków coraz to inną część ciała. Mężczyzna zaczął się zsuwać coraz niżej staranie omijając zranione miejsca. Odsunął na bok kołderkę i zafascynowany spojrzał w dół.
- Lui, twój mały przyjaciel chyba potrzebuje pomocy? – jednym ruchem zdjął ze mnie spodnie. Ujął w dłoń mojego stwardniałego penisa i uścisnął przyglądając mu się z komiczną powagą.
- Uuuch… zabiję cię… miałeś być ostrożny – wysyczałem wijąc się pod jego dotykiem.
- Wiesz, myślę że w tym miejscu masz najwyższą temperaturę. Muszę to dokładnie zbadać – Avgar włożył głowę między moje uda i szeroko je rozchylił.
- Oszalałeś draniu?!! Ona w każdej chwili może tu wejść! – usiłowałem zewrzeć nogi.
- Robię to co kazała mi twoja ciotka. Zajmę się rozpalonym Wacusiem jak potrafię najlepiej. Najpierw go wymasuję, potem dokładnie wyliżę, by wreszcie pobrać próbkę materiału do badania  – odparł z perwersyjnym uśmiechem i dotknął językiem sączącej dziurki.
- Eeee…? Nawet nie próbuj, zakazuję ci? – stawiałem niezbyt przekonujący opór. Poczułem na całym ciele drobniutkie dreszcze i mój penis nabrzmiał jeszcze bardziej. Drań zrobił jak powiedział. Zrealizował swój plan punkt po punkcie. Pieścił dłońmi moje jądra i co chwilę naciskał wrażliwy punkt za nimi, a ja gryzłem róg kołdry by nie krzyczeć z ogarniającego mnie szaleństwa.
- Szkoda, że nie możemy dzisiaj dłużej i ostrzej się zabawić. Niestety jesteś na to zbyt słaby, a twój tyłeczek na pewno jeszcze nie wrócił do normy. Ale możemy zrobić to – wziął głęboko do ust mojego członka i zaczął go mocno ssać. Oczy dosłownie wyszły mi z orbit. Nie mogłem wrzeszczeć, więc łkałem tylko bezradnie od ogarniającej mnie obezwładniającej rozkoszy. Biodra same wychodziły naprzeciw utalentowanym wargom. Demon zaczął cicho warczeć posyłając do mojego członka słodkie wibracje. Tego było już chyba dla Wacusia za wiele. Postanowił chyba znokautować dręczyciela. Wystrzelił potężnym strumieniem spermy w usta Avgara. Oddał tak kilka salw usiłując zabić drania na miejscu. Nie może piekielny łajdak narzekać, że poskąpiłem mu materiału do badań.
- Aaa….- krzyknąłem na całe gardło zupełnie zapominając o danej obietnicy. Opadłem na poduszki kompletnie pozbawiony sił. Avgar dość szybko ocknął się z zamroczenia i jednym zaklęciem usunął dowody zbrodni. Ledwo zdążył naciągnął mi spodnie a do pokoju wkroczyła zaniepokojona Sonia.
- Biedne dziecko - pogłaskała mnie po głowie. - To wszystko twoja wina – uszczypnęła mocno Avgara w bok. – Zaraz dam ci lekarstwo i juto będziesz jak nowy. Zobacz jaki jest czerwony i jak szybko oddycha. Jak mu się coś stanie, to nawet sam władca piekieł ci nie pomoże.
- Soniu, daj mu spokój, to była wyłącznie moja wina. Miałem dziwne skutki uboczne po tych lekach na mutacje, jakie mi zaaplikowaliście – szeptałem zbolałym głosem – i w dodatku te feromony. Avgar nic nie mógł na to poradzić. To ja się na niego rzuciłem- jęknąłem na koniec boleśnie, teatralnie wywracając oczami.
- Avgar, o czym on bredzi? Chyba zaczyna majaczyć? Musimy szybko wlać w niego ten eliksir na gorączkę, bo chyba wdała się infekcja – ciotka ułożyła mnie delikatnie na poduszkach i okryła po samą szyję pierzynką. Kiedy odwróciła się, by nalać do kubka wody wykrzywiłem się paskudnie do demona i pokazałem mu język.
-Nie waż się z czymś wygadać, bo zginiesz w strasznych mękach! – wyszeptałem bezgłośnie do wyjątkowo zadowolonego z siebie mężczyzny. Najwidoczniej dobrze mnie zrozumiał, bo posłał mi kpiący uśmieszek i wymownie zatrzymał wzrok w miejscu, gdzie pod kołderką ukrywał się Wacuś.