środa, 15 sierpnia 2012

Rozdział 27


Nie wiem jak to się dzieje, ale to naprawdę miała być nauka jazdy. Tymczasem wyszło straszne zboczeństwo. Zresztą zobaczycie sami. Dzieci i wrażliwe dziewczynki jazda od monitora.

Była sobota, a ja kompletnie nie miałem nic do roboty. Wszyscy domownicy gdzieś się ulotnili nie mówiąc mi ani słowa. Kiedy rano zszedłem na śniadanie nie zastałem tam nikogo. Po posiłku przez chwilę plątałem się po domu, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. W pierwszej chwili pomyślałem o demonie, ale wiedziałem, że o tej porze na pewno go nie zastanę. Właściwie mógłbym przynajmniej skorzystać z jego biblioteki. Ostatnio wokół naszego miasteczka okropnie rozrósł się barszcz Sosnowskiego. Kilkoro dzieci zostało dotkliwie poparzonych. Nie jestem w stanie odnaleźć i wyplenić wszystkich chwastów, ale może znajdę dla nich jakiegoś naturalnego wroga. Ubrałem kurtkę i popędziłem do zamku Avgara. - Nie będę się plątać po pokojach. Skorzystam tylko z bogato zaopatrzonej biblioteki, więc chyba nie powinien się gniewać. - Miałem naprawdę dobre chęci, ale wszyscy wiemy, że właśnie nimi wybrukowane jest piekło. Tak było i tym razem. Kiedy dotarłem na miejsce nie mogłem się powstrzymać i skierowałem swoje kroki wprost do szklarni. Co prawda demon kilka dni wcześniej ostrzegał mnie , abym tam nie wchodził, bo czulistki znowu miały okres godowy, ale ja nie miałem zamiaru się narażać. Dobrze pamiętałem nasze poprzednie spotkanie. Zerknąłem tylko przesz oszklone drzwi do cieplarni. Zobaczyłem jak kwiaty, będące wysokości dorosłego człowieka przemierzają grządki w jakimś dziwnym skocznym tańcu. Jak tylko mnie zauważyły rzuciły się całą gromadą do drzwi. Gwałtownie się odsunąłem zaskoczony ich szybkością i zacząłem chichotać. – Aleście się napaliły ślicznotki. Nic z tego, hehe, nie jesteście w moim typie.
Poszedłem do biblioteki w doskonałym nastroju. Zacząłem myszkować po półkach. Długo to jednak nie trwało, bo moją uwagę przykuły czyjeś kroki na korytarzu. Zaciekawiony wyjrzałem na zewnątrz i krew od razu wzburzyła się w moich żyłach. Środeczkiem, pogwizdując wesolutko szedł nie kto inny, jak mój osobisty wróg. Kręcąc, trzeba przyznać zgrabnym tyłeczkiem, wlazł prosto do sypialni Avgara. – A to elfi syn! Jak on śmie tam wchodzić?! Muszę sprawdzić co ten niedorobiony Legolas kombinuje. – Zacząłem się za nim skradać. Włożyłem ostrożnie głowę do pokoju i zobaczyłem jak ten drań kładzie na łóżku niebieską różę i osłania ją jakimś zaklęciem. – Romansów się mu zachciało! Już ja go urządzę! – pomyślałem złośliwie, bo do głowy przyszedł mi paskudny pomysł.
- Ty, białasie! Co tu robisz? To prywatne pokoje – odezwałem się, patrząc na niego chmurnie. – Zabieraj stąd to zielsko!
- Odczep się maluchu! Wracaj do przedszkola, gdzie twoje miejsce. To prezent, a tobie nic do tego. Zajmij się swoimi zabawkami – spojrzał na mnie z góry, jak na niegrzeczne dziecko.
- Ten twój kwiatuszek jest do niczego, równie wybladły i pozbawiony kolorów jak ty. Zaraz przyniosę tutaj coś lepszego i zobaczymy czyj badylek przemówi lepiej do serca demona – spojrzałem na niego tryumfalnie i pomaszerowałem do szklarni. Oczywiście ten idiota polazł za mną, nie spuszczając mnie z oczu.
- Zobacz – wskazałem na drzwi – są piękne prawda. Kolor ich płatków przypomina niebo o świcie. Poza tym są aksamitne w dotyku i wspaniale pachną. – stwierdziłem zarozumiale. - Kretyn, kompletnie nie zajarzył, jak mogę dać w podarunku Avgarowi coś , co i tak należy do niego. A mawiają, hi hi, że elfy to wyższa rasa. – przekręciłem klucz i sięgnąłem do klamki uśmiechając się do niego złośliwie. Nie zdążyłem jej nacisnąć kiedy mężczyzna zwinie mnie wyminął, wyciągnął z zamka klucz. Wparował do środka i zamknął się w cieplarni z radosnym uśmiechem na durnej gębie. – Ho ho robaczku. Za chwilę zaśpiewasz inaczej. Czulitki lubią takich przystojniaków. – Pomachałem mu beztrosko, co skwitował podniesieniem wysoko brwi w geście zdziwienia i jakby niepokoju. Wróciłem do biblioteki i po kilku sekundach usłyszałem pierwszy pisk. Zamknąłem staranie drzwi, chcąc odizolować się od jego wrzasków. Zacząłem przeglądać starożytne woluminy i zupełnie straciłem poczucie czasu. Udało mi się znaleźć parę istotnych informacji mogących mi pomóc w walce z barszczem. Ocknąłem się dopiero, kiedy ktoś gwałtownie potrząsnął mnie za ramię. Odwróciłem głowę i moje oczy napotkały lśniące, szkarłatne źrenice.
- Luis, co się dzieje w szklarni? Dochodzą stamtąd jakieś przeraźliwe wrzaski – zapytał wpatrując się we mnie groźnie.
- O kurczę, musimy go ratować! Legolas się tam zamknął! – pobiegłem przestraszony do cieplarni. – Bogowie, niech tylko nic mu nie będzie! Całkiem o nim zapomniałem!
- Zaczekaj, najpierw musimy się zabezpieczyć, bo nam też dobiorą się do skóry – Avgar prysnął na mnie jakimś sprayem. Wyrwał z zawisów szklane drzwi nie bawiąc się w subtelności. Moim zafascynowanym oczom ukazał się taki oto obrazek. Elf leżał na świeżo skopanej ziemi nagusieńki, cały pokryty lepkim śluzem i wił się, chichocząc jak szalony. Czuliski otaczały go ciasnym kręgiem. Każda z nich dzierżyła kawałek garderoby mężczyzny. Najwidoczniej dobierając się do niego potargały ją na strzępy. Lizały go długimi czarnym języczkami i głaskały zielonymi witkami, kiedy któraś trafiła na bardziej strategiczne miejsce Legolas skomlał i piszczał, nie mając już siły krzyczeć. Jego płaski brzuch i wszystko wokół skropione było obficie jego spermą.
- O kurcze, myślisz, że można umrzeć z rozkoszy? – zwróciłem się do coraz bardziej wkurzonego demona. Nie mogłem oderwać oczu od niesamowitego zjawiska. Elf był już tak słaby, że tylko cichutko pojękiwał.
- Rusz się mały! –wrzasnął na mnie wyraźnie zirytowany. – Weź grabie i przegoń te napalone cholery do sąsiedniego pomieszczenia. Ja zajmę się tym biedakiem. -  Znalazłem w kącie narzędzie zagłady i zamachnąłem się nim na kwiaty. Wyraźnie zaniepokojone zaczęły się wycofywać. Pochowały witki i grzecznie potruchtały do następnego pokoju. Tam włożyły korzenie do ziemi i znieruchomiały. Widocznie cała akcja też kosztowała je sporo energii. Zamknąłem tam kwiaty, aby czasem się nie wymknęły na wolność.
- Pośpiesz się Lui - demon wziął Legolasa na ręce i podążył z nim do swojej sypialni. Ułożył go ostrożnie na łóżku i nakrył kocykiem. Na widok róży westchnął głośno i spojrzał na mnie z niebezpiecznym błyskiem w oku. Znałem go doskonale, wiedziałem, że domyśla się prawdy i muszę się natychmiast ewakuować. Skoczyłem na równe nogi i rzuciłem się na korytarz. Pobiłem chyba wszystkie swoje rekordy szybkości.
- Luis, ty cholerny szkodniku, jeszcze cię dopadnę! – usłyszałem z oddali jego krzyk. – Phi – pomyślałem biegnąć przez las i widząc w oddali migoczące światła mojego ukochanego domku – przecież nie będzie mnie gonił. Musi zając się tym wymoczkiem. A do jutra złość mu trochę przejdzie – nieco się uspokoiłem. – Mogę ich spokojnie razem zostawić. Blondas jeszcze długo nie będzie zdatny do niczego. To wszystko jego wina. Jakby się tak nie wymądrzał, to by teraz nie miał kłopotów.
.........................................................................................................


Minął tydzień. Nie wiem czy wam mówiłem, że zapisałem się na prawo jazdy. Od kilku tygodni miałem lekcje. Niestety  chyba nie miałem do tego talentu. Ciężko mi szło. Mój instruktor kupił sobie nawet buteleczkę jakiś kropelek na uspokojenie. Podczas jazdy ze mną zawsze miał ją przy sobie i co chwila sobie dawkował. Już za dwa dni miałem mieć egzamin końcowy i nikt nie chciał mi pomóc. Każde z moich przyjaciół po godzinie spędzonej ze mną w samochodzie wiało przede mną gdzie pieprz rośnie. Nie miałem z kim poćwiczyć. Było sobotnie popołudnie. Siedzieliśmy wszyscy  w ogródku i piekliśmy kiełbaski na grillu. Patrzyłem na tych drani błagalnie, a oni udawali, że mnie nie widzą. Ilona obracała mięsko. Ala gapiła się na zamyśloną Sonię, a Artur jak zwykle kleił się do opędzającego się od niego Sama.
- Świnie jesteście nie przyjaciele – jęczałem nieustannie. – Jak ja zdam, jak nikt nie chce ze mną pojeździć.
- Luis, nie bądź niesprawiedliwy – odezwała się Sonia. – Wszyscy usiłowaliśmy cię czegoś nauczyć. Nie nasza wina, że jesteś taki tępy.
- Sam, nie bądź taki –zawyłem w stronę Ostrowskiego- jesteś przecież świetnym kierowcą.
- Niestety jazda z tobą jest zbyt ekstremalnym przeżyciem dla moich słabych nerwów. Drugi raz mnie zabije, a chyba nie chciałbyś iść na pogrzeb swojego najlepszego kumpla? – uśmiechnął się do mnie i schował za plecami Artura.
- Ej Lui, czy ty nadal nie odróżniasz prawej strony od lewej? – zachichotała Anka.
- Ja cię nauczę, ale nie za darmo – rozległ się za mną niespodziewanie niski głos Avgara.
- Jesteś pewny? Lui naprawdę jest beznadziejnym przypadkiem. Jeszcze spowodujecie jakiś wypadek – Ciotka wcale nie była zbyt zadowolona z jego oferty.
- Nie martw się. Przysięgam, że będę na niego uważał – uśmiechnął się demon zaglądając mi w oczy z niewinną miną. Ta jego nagła chęć pomocy wydała mi się wyjątkowo podejrzana. Nie mówiąc już o tym, że ostatnio mu trochę podpadłem. Niestety nikt inny jednak się nie zaofiarował czegoś mnie nauczyć, a mnie bardzo zależało na zdaniu tego egzaminu.
- No chodź skrzacie, wsiadaj do mojego jeepa i zaczynamy – popchnął mnie w stronę bramki. – No chyba, że się boisz – pokpiwał sobie ze mnie.
- Dobra, ale ile byś chciał? Wiesz, jestem jeszcze biednym studentem.
- Nie przejmuj się tym, potem pogadamy. Trzy godziny powinny wystarczyć, żeby wbić coś do tej twardej główki – popukał mnie w czoło wyszczerzając kły. Wsiedliśmy do samochodu. Chciałem zapalić silnik, ale mnie powstrzymał. – Chwileczkę, najpierw teoria. Pamiętasz co mi kiedyś obiecałeś? Jak nie zdasz tego egzaminu, to będziesz musiał spełnić trzy moje życzenia. Przyłóż się do nauki kruszyno, albo już teraz zacznę wymyślać dla ciebie zadania. Kieruj się prosto na tę nieuczęszczaną drogę do hotelu – oblizał się lubieżnie, a we mnie zadrżała moja niewinna duszyczka.
- Jeny, zupełnie o tym zapomniałem – jęknąłem przestraszony, co też ten piekielnik może wymyślić.
- Nie wzdychaj tak tylko słuchaj uważnie. Ja ścisnę twój prawy pośladek, to jedziesz w prawo, a jak uszczypnę lewy, to w lewo. Wszystko jasne? – puścił do mnie oczko.
- W co ja się wpakowałem? – zaskomlałem udręczony i zapaliłem silnik. Drań zrobił tak jak powiedział i świetnie się przy tym bawił. W pierwszej chwili tak mnie rozproszył, że o mało nie wjechałem w płot. Ale jak tylko pomyślałem o jego groźbie, rozsądek natychmiast wrócił na swoje miejsce. Udało mi się skupić na prowadzaniu samochodu jak nigdy przedtem. Jeździliśmy chyba z godzinę za pomocą komend wydawanych przez niego ręcznie, a ja zaczynałem o dziwo coś kapować. Niestety mój tyłek był już cały obolały, a ja miałem na twarzy ogniste rumieńce.
- Już nie mogę – zatrzymałem w końcu auto.
- No dobra, znaj moje dobre serce. Zmieniamy koncepcję – Avgar z szerokim bananem na gębie zaczął rozpinać moją koszulę.
- Co robisz? Jak świecenie gołą klatą ma mi pomóc w jeździe? – zapytałem zaskoczony drżąc pod jego dotykiem.
- Teraz jak się pomylisz kierunki, to dotknę twojego sutka w zależności od tego, w którą stronę źle skręciłeś. – To było jeszcze bardzie rozpraszające i przyznaję podniecające, ale sobie poradziłem. Byłem z siebie dumny. Coraz rzadziej się myliłem. Drażnił, pocierał i naciskał moje piersi kciukiem powodując, że oddychałem coraz szybciej. Po godzinie byłem spocony jak ruda mysz, a moje ciało rozgrzane i podatne na wszelkie sugestie ze strony demona.
- Lui, świetnie ci idzie. Teraz tylko powtórka materiału. Za każdy dobrze wykonany manewr będzie nagroda – ze słodkim uśmieszkiem włożył rękę między moje uda. – Odpalaj dzieciaku.
- Avgar, zabierz tą łapę, bo się rozwalimy – powiedziałem słabym głosikiem.
- Wierzę w ciebie mały. Jeśli uda ci się w ten sposób zaparkować i wykonać inne manewry, egzamin masz zdany na sto procent – poczerwieniałem jeszcze mocniej i zapaliłem silnik. Po każdej udanej akcji demon głaskał Wacusia, a on prężył się i rósł w siłę zadowolony z okazywanego mu zainteresowania. Tymczasem ja popiskiwałem cichutko, a serce o mało nie wyskoczyło mi z piersi. Po kilkunastu minutach takich rozkosznych tortur Avgar uznał, że wystarczy tej nauki na dzisiaj. – Bogowie, chyba na zawsze zapamiętam tą lekcję. W życiu już nie pomylę lewej strony z prawą.
- Jedź do mojego domu i zaparkuj w garażu. Musimy jeszcze się rozliczyć – demon w wyjątkowo dobrym humorku obserwował moje reakcje. Wierzcie lub nie, ale udało mi się wprowadzić auto przez stosunkowo wąską bramę do środka za pierwszym razem. Kiedy wysiedliśmy, mężczyzna objął mnie ramionami i wyszeptał do ucha.
- Powiedz, ile godzin musiałbyś wykupić gdybyś nie zdał? – zapytał.
- Przynajmniej z dziesięć – odparłem, nie wiedząc do czego zmierza.
- Lui, od ciebie pobieram opłaty tylko w naturze. Przez najbliższe dziesięć godzin należysz do mnie – wziął mnie na ręce i teleportował się ze mną wprost do sypialni. Jednym warknięciem spowodował, że nasze ubrania zniknęły. Bez słowa ułożył mnie na brzuchu i rozchylił mi pośladki. Kiedy poczułem jego język w pobliżu mojego wejścia, zacząłem głośno jęczeć wijąc się w pościeli. Zacisnąłem palce na prześcieradle wypinając się mocno do tyłu. Byłem już w takim stanie, że pragnąłem tylko, aby kochanek uwolnił mnie w końcu od palącego moje ciało pragnienia. Zaczął masować mi rytmicznie pośladki pieszcząc moją dziurkę, która stała się niesamowicie wrażliwa na dotyk. Wreszcie włożył mi do środka pierwszy palec pokryty jakimś żelem, rozciągając na boki zaciśnięte mięśnie. Wkrótce dodał następne. Widać było, że i on jest na skraju i kończy mu się cierpliwość. Oddychał chrapliwie całując i kąsając mój tyłeczek.
- Lui, przygotuj się – mruknął i pchnął mocno, od razu wchodząc do końca i uderzając w prostatę. Jedną dłonią objął mojego penisa, a drugą złapał za biodro narzucając ostre tempo. Wkrótce obaj doszliśmy krzycząc nawzajem swoje imiona.
- Rany, ty jesteś naprawdę szalony. Nie mam siły nawet przykryć się kołderką – wymamrotałem niewyraźnie po kwadransie.
- Ależ maluszku, to dopiero wstęp. Minęło dopiero pół godziny. Daj mi jeszcze minutkę i możemy zaczynać drugą rundę. Pokażę ci, że z rozkoszy umrzeć bynajmniej nie można, ale sam się przekonasz, że ta zabawa wymaga sporo wysiłku – wyszczerzył się do mnie i ugryzł mnie w brzuch.
- Ty naprawdę chcesz się bzykać przez tyle godzin? – zapytałem z powątpiewaniem. – Nie dasz rady głupku. Padniesz już po pierwszej z wyczerpania – wymądrzałem się jak idiota, strzelając sobie samobója. Dopiero widok jego miny przywrócił mi rozsądek, ale niestety było już za późno na odwrót. Demon z głuchym pomrukiem rzucił się na mnie liżąc i podgryzając wszystko czego mógł dosięgnąć.

8 komentarzy:

  1. Lu to chyba straci przytomność z rozkoszy. Nieźle załatwił elfa ale cóż, w końcu to mały zazdrośnik.
    Cudna notka

    OdpowiedzUsuń
  2. no taka nauka jazdy to mi się podoba hehe ^^
    chociaż ciekawi mnie co by wymyślił Avgar jakby Luis nie zdał xd

    OdpowiedzUsuń
  3. Kyaa!! Maru ma wypieki,, czemu nie jestem facetem i nikt mnie nie uczył tak jeździć jak ja miałam egzamin? >_< haha
    Wspaniały rozdział:)
    Nie mogę się doczekać kolejnej notki :)
    Twoja Maru;3

    OdpowiedzUsuń
  4. czy gdybym poprosiła o opisanie tych 10h to byłoby to do zrobienia? *o*

    OdpowiedzUsuń
  5. MartwyDzemik jesteś nie możliwa >_< hahaha. Eto też bym oto prosiła jakby można. Też chce takiego instruktora. :-P Rozdział był jak to określiła Maru kyaa! -VeeVenea

    OdpowiedzUsuń
  6. No taka nauka jazdy to coś wspaniałego:) A właśnie to racja może chociaż opiszesz 2 godziny z tych 10 to też byłoby wspaniałe:) Idę czytać jeszcze raz:) Dużo weny:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetne! Tylko żeby ten napalony Avgar nie skrzywdził przypadkiem Luisa. Jak go już dorwie w swe łapska, to za każdym razem wymęczy!
    Pisz szybko:)
    http://death-note-love-yaoi.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Hejeczka,
    wspaniale, pięknie Lui załatwił tego elfa, mam nadzieję, że zda egzamin bo Avgar och... czasami lepiej żeby nic nie mówił...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń