wtorek, 16 października 2012

Rozdział 6

Hej ludziska! W tym rozdziale poniżej są dwie proste (chyba) zagadki i nikt się nie pokusił o rozwiązanie ich? Buuu...Chlip...

Adam

Rano ubrałem się wyjątkowo starannie w wielką szarą bluzę i spodnie mogące pomieścić ze dwie moje skromne osoby. Doszedłem do wniosku, że skoro Nissim jest prawdopodobnie gejem, to lepiej się mu za bardzo nie rzucać w oczy. Proste, workowate szatki powinny załatwić sprawę. Nasza umowa nadal obowiązywała i musiałem temu leniowi codziennie robić śniadanie. Z drugiej strony dzięki niemu mogłem zostać w Posoce i byłem mu za to niezmiennie wdzięczny. Zazwyczaj nie miałem takich oporów jak dzisiaj. Niestety to co się wczoraj stało spowodowało, że nie miałem odwagi spojrzeć mu w oczy. Nie chodziło mi wcale o jego pocałunek, wiedziałem, że ten drań zwyczajnie sobie ze mnie kpi. To moje zachowanie mnie tak przeraziło. Na samo wspomnienie bezwstydnego jęku, który z siebie wtedy wydałem, poczerwieniałem się cały jak burak. Miałem zamiar wślizgnąć się po cichutku do zamku, zrobić  śniadanko i ulotnić się po angielsku. Niestety nic z tego nie wyszło. Po wejściu do kuchni zastałem w niej jak zwykle nienagannie ubranego Nissima z włosami upiętym srebrną zapinką, mieszającego jakąś podejrzaną substancję w dużym słoju.
-Co to za paskudztwo? – zapytałem zaciekawiony. Na dźwięk mojego głosu poskoczył, chwycił się za serce i omal nie upuścił trzymanego w rękach pojemnika. – Nieczyste sumienie cię gryzie? – rzuciłem złośliwie.
- Adam, czy ty musisz się tak skradać we własnym domu? – pochylił się i otworzył w podłodze jakąś klapę. Wlał w nieduży otwór całą zawartość naczynia. – Pozbywam się nieudanego wywaru, a to jest najzwyklejsza rura ściekowa.
- Skoro nie ma w tym nic dziwnego, to dlaczego się tak przestraszyłeś? – patrzyłem na niego podejrzliwie. Jakoś ciężko mi było sobie wyobrazić, że temu pedantycznemu  łajdakowi nie udała się mikstura. Najwyraźniej coś kręcił. Zamknął otwór, wyprostował się i spojrzał na mnie z góry.
- Mucho, skurczyłeś się czy kupiłeś ciuchy o kilka rozmiarów za duże? Zupełnie zgubił się w nich twój mały tyłek. Widzę tylko twoją pustą głowę, a reszta gdzieś zniknęła – Podszedł bliżej i zaczął przyglądać mi się z uwagą. – Chyba powinienem jej poszukać. Mimo wszystko, to była twoja lepsza część – wyszczerzył do mnie zęby i zaczął bezczelnie obmacywać. Pisnąłem, zarumieniłem się widowiskowo i rzuciłem się w bok, jak najdalej od jego zwinnych rąk wkradających się właśnie pod moją bluzę.
- Śmiesz twierdzić, że mój tyłek jest dla ciebie ważniejszy niż moja głowa?! – warknąłem na niego i aż zagotowałem się ze złości. – Co z ciebie za opiekun od siedmiu boleści? Masz w tej łepetynie tylko same zboczeństwa!
- Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma – zacytował drań stare przysłowie. – Jakoś nikt inny się nie zgłosił, ale nie martw się mała muszko – klepnął mnie w plecy, aż się zatoczyłem – mam zamiar naprawdę dobrze cię pilnować. – Uśmiechnął się do mnie drapieżnie.
- Może lepiej zrobię ci śniadanie – Sprytnie zmieniłem niebezpieczny temat. Śmignąłem pod jego ramieniem i zacząłem wyciągać z lodówki potrzebne produkty. Posiłek upłynął w miarę spokojnej atmosferze, ale kiedy skończyliśmy pić kawę zauważyłem coś dziwnego.
- Nissim, czy farbowałeś może włosy. Mają zielonkawy połysk – zwróciłem się do opiekuna, przyglądając mu się uważnie.
- Głupi żart – machnął na mnie lekceważąco ręką mężczyzna. – Muszę zrobić małe zakupy. Odprowadzę cię do domu – wstał i ruszył do holu. Oczywiście podążyłem za nim nie odrywając oczu od jego głowy. Jego zwykle idealnie ułożona fryzura nabierała coraz bardziej zielonej barwy. Włożyliśmy kurtki i gdy przechodziliśmy koło lustra Nissim stanął ja wryty.
- Co to jest u pioruna?! Zrobiłeś mi jakiś kawał? – zapytał, patrząc z przerażeniem na swoje piękne niegdyś włosy teraz w wesołym, jadowicie zielonym kolorku.
- To nie ja! Spójrz na mnie! – wyglądałem zupełnie tak samo jak on. Miałem wrażenie, że z czaszki wyrasta mi młody, wiosenny szczypiorek. –  Ciekawe, czyja to sprawka?
- Pośpiesz się, pójdziemy do Soni, może ona coś wie – Już po chwili szybkim krokiem szliśmy przez ośnieżony las. Założyłem kaptur, żeby nie kłuć w oczy miejscowych swoją powierzchownością. Wkrótce jednak zaniechałem tych środków ostrożności.
- Nissim patrz, zielony kruk! – wskazałem ręką na pobliskie drzewo. Siedział na nim napuszony ptak i co chwilę trzepotał skrzydłami. Wyglądał na bardzo oburzonego barwą swoich piór.
- Chyba podziałało na całą okolicę. Jak dorwę tego idiotę, który bawił się w malarza, to mu nogi pourywam przy samej dupie – mruczał gniewnie mężczyzna. Obejrzałem się do tyłu czy jeszcze nie zobaczę czegoś dziwnego i włosy stanęły mi dęba. Natychmiast złapałem się najbliższej gałęzi i wdrapałem się na drzewo. Ulokowałem się wygodnie na szerokim konarze. Był niestety mocno oblodzony i musiałem się silnie trzymać, aby nie spaść na ziemię.
- Co ty wyprawiasz mucho? – zapytał zaskoczony opiekun.
- Eee… zzobaczaacz – wyjąkałem z trudem i wskazałem na ścieżkę po mojej lewej stronie. Wiedziałem, że prowadziła do zamku Avgara, ale teraz było ważniejsze coś innego. Całą szerokością leśnej dróżki szła niekończąca się armia szczurów, oczywiście wszystkie w radosnym, wiosennym kolorze. Długie , zimowe futerka upodobniły je do małych, puszystych kulek. Zaaferowane gryzonie wcale nie zwróciły na nas uwagi. Biegły, przebierając pracowicie małymi nóżkami w sobie tylko wiadomym kierunku. – Dlaczego się wyprowadzają? Czytałem, że takie ich zachowanie wróżyło rychłą katastrofę – wyszeptałem, patrząc niepewnie na Nissima. – Może coś się stało Avgarowi?
- Przestań się bawić w jasnowidza i złaź – odezwał się mężczyzna, z uśmieszkiem obserwując gryzonie.  - Pewnie im się znudziło w tej paskudnej norze i poszły szukać lepszego lokum.
- Nie ma mowy. Zostaję tutaj. Brzydzę się tych paskudnych wąsali – powiedziałem, starając się opanować drżenie w moim głosie, spojrzałem na niego z uporem i przylgnąłem mocniej do gałęzi.
- Adaś, nie wygłupiaj się zamarzniesz tutaj, termometr za oknem sypialni wskazywał piętnaście stopni mrozu – wyciągnął do mnie rękę. Odsunąłem się najdalej jak potrafiłem. – Oszaleję przez ciebie – jęknął Nissim i wdrapał się na ten sam konar, na którym siedziałem.
- Odczep się zostaję tutaj – naburmuszyłem się i wydąłem wargi.
- Aleś ty zawzięty – Mężczyzna nagle pochylił się i wpił niespodziewanie w moje usta. Przygarnął mnie do siebie i przytulił do twardego torsu. Mrucząc cicho całował mnie zaborczo nie pozwalając mi umknąć. Chciałem na niego krzyknąć i otworzyłem usta. Natychmiast skorzystał z tego i wdarł się do środka. Jego język gładził ciepłe wnętrze uspokajająco, pieścił delikatnie policzki i dziąsła. Z sekundy na sekundę robiło mi się coraz goręcej. Nie zdziwiłbym się, gdyby śnieg wokół nas zaczął topnieć od żaru jaki mnie ogarnął. Zaczął trącać mój język swoim zapraszając mnie do zabawy. Gładził łagodnie moje plecy jakby się bał, że mnie przestraszy. Tymczasem ja płonąłem, roztapiałem się w ogniu jego pocałunków. W tej chwili mógł ze mną zrobić co chciał. Byłem w jego dłoniach zupełnie jak rozgrzany wosk. Miękki i podatny na każdą sugestię. Dryfowałem pośród różowych obłoczków pojękując cichutko. Nagle całe ciepło gdzieś zniknęło i zostałem zupełnie sam na ośnieżonej gałęzi. Zachwiałem się i runąłem w dół prosto w śnieżną zaspę.
- Aaa…! – wydałem z siebie przeraźliwy pisk, kiedy moje rozgrzane ciało zetknęło się z lodowatym podłożem. Na szczęście w Nissimie kołatały się jeszcze jakieś resztki człowieczeństwa. Wyciągnął mnie stamtąd zanim zacząłem powtórnie wrzeszczeć.
- No już - Otrzepał mnie z białego pyłu. – Spadłeś z tego drzewa zupełnie jak dojrzałe jabłuszko – zachichotał, zerkając na moje zarumienione policzki. – Było ci dobrze, prawda?
- Nie wyobrażaj sobie niczego dziwnego. Mam wrażliwą skórę i na mrozie zawsze się tak czerwieni – prychnąłem na niego wyniośle i pomaszerowałem przodem, nie oglądając się ani razu na tego łobuza, który z ogromnie zadowoloną miną podążał za mną.
…………………………………………………………

Luis
Spałem w najlepsze, kiedy zaczęła dzwonić moja komórka. Otworzyłem jedno oko, łypnąłem na nią groźnie i z powrotem przytuliłem się do mojej żywej podusi. Muskularny tors Avgara był wprost idealny do spania. Jego potężne ciało pasowało do mojego jakby było specjalnie dla niego stworzone. Przytuliłem policzek do ciepłej, pachnącej piżmem skóry i westchnąłem z zadowoleniem. Uchyliłem powieki i przed samym swoim nosem zobaczyłem ciemny sutek. Wyglądał bardzo zachęcająco, zupełnie jak mała rodzynka. Nie mogłem się powstrzymać i delikatnie go ukąsiłem. Ręka jak zaczarowana sama popełzła w kierunku drugiego. Zaczęła ściskać go i skręcać, aż z ust śpiącego mężczyzny wyrwał się gardłowy pomruk aprobaty.
-Bzz..bzzz – komórka nie dawała za wygraną. Z jękiem podniosłem się z łóżka i sięgnąłem po upierdliwy aparat. Zobaczyłem wyświetlaczu numer Soni i bezmyślnie przycisnąłem zestaw głośno mówiący.
- Wracaj natychmiast do domy ty mała cholero! Zabierz ze sobą swój skretyniały materac! – wściekły wrzask ciotki przyprawił mnie o palpitacje serca. – Mamy tutaj prawdziwe piekło i mogę się założyć, że to twoja sprawka bałwanie.
- Już pędzę – pisnąłem cieniutko i natychmiast wyłączyłem telefon w obawie przed następnym atakiem rozeźlonej Soni. W uszach nadal mi dzwoniło. Spod kołdry wystrzeliły nagle dwa nagie, muskularne ramiona i przyciągnęły mnie do siebie.
- Czego chciała ta wiedźma? Ma okres, że się tak pruje od rana? – zapytał Avgar, unosząc do góry jedną czarną brew. – Niech poczeka, teraz jest czas na moją ulubioną porcję słodyczy – ugryzł mnie w szyję, powarkując cicho z zadowolenia.
- Zachowuj się, musimy iść natychmiast. Chyba stało się coś naprawdę niedobrego – odepchnąłem go z całej siły, co było niestety równoznaczne z próbą podniesienia przeze mnie ciężarówki. Nie drgnął nawet o centymetr. – Avgar, wstań wreszcie nie wygłupiaj się – fuknąłem na niego rozeźlony.
- Nie mam siły – przylgnął do moich pleców jak pijawka – bez porannej dawki białka nigdzie się nie ruszam. Odpowiednia ilość paliwa jest mi niezbędna do przetrwania – wyszczerzył się do mnie bezczelnie – zwłaszcza, że w domu czeka na nas ta plująca jadem jędza. - Włożył ręce pod kołdrę i złapał za Wacusia. Jęknąłem bezradnie odchylając się do tyłu. Jego dotyk działał na mnie jak narkotyk. Zaczął delikatnie pieścić mojego penisa, jednocześnie całując napięty ze zdenerwowania kark i ramiona aż zupełnie się rozluźniłem. Podniósł mnie do góry i przekręcił nasze ciała tak, że znalazłem się pod nim. Powoli zsuwał się w dół liżąc i podgryzając wszystko co napotkał po drodze. Moje chętne i uległe ciało natychmiast zapłonęło jak pochodnia. Jęczałem i wiłem się pod nim rozsuwając szeroko uda, aby mógł swobodnie się miedzy nimi ułożyć. Dotarł w najwrażliwsze rejony i chuchnął na mojego członka. Wziął go głęboko do ust, a ja zawyłem z rozkoszy. Zassał się na nim mocno powodując, że resztki rozsądku jakie jeszcze kołatały się po mojej głowie uleciały za morza. Poddałem się mu całkowicie, drapiąc jedwabne prześcieradła i kwiląc jak małe szczenię. Wkrótce doprowadził mnie na szczyt i wytrysnąłem wprost w jego spragnione wargi. Wczołgał się na górę z powrotem i przytulił do mojego boku. Leżałem cicho posapując kompletnie pozbawiony siły. Pocałował mnie czule i uśmiechnął się łobuzersko.
- Nie ma to jak odrobinę świeżego mleczka prosto ze źródełka – zachichotał, przeciągając się jak duży kocur. – Mogę teraz stawiać czoło całemu światu Skrzaciku.
…………………………………………………………

Pół godziny później byliśmy już w drodze do mojego domu. Minęliśmy kilka jadowicie zielonych zwierzątek. Coraz bardziej się denerwowałem. Uzmysłowiłem sobie, że problem ma o wiele szerszą skalę niż myślałem, tym bardziej, że włosy demona też zaczęły przybierać jakiś dziwny odcień. Zacząłem bać się co mnie czeka na miejscu i szedłem najwolniej jak potrafiłem. Pod lasem zobaczyłem kilku nieznajomych mężczyzn, wyglądających na dziennikarzy, palących ognisko i popijających grzańca. Przez ramiona przewieszone mieli profesjonalne aparaty fotograficzne. Na nasz widok wyraźnie się ożywili.
- Panowie miejscowi? – zagadnął nas najodważniejszy z nich, ubrany w wielką puchatą kurtkę z której ledwie go było widać.
- Najlepiej będzie jak jeszcze dzisiaj wrócicie do domu – warknął do nich nieprzyjaźnie Avgar. – Te lasy nie są zbyt przyjazne dla obcych, zwłaszcza po zmierzchu.
- Grozi nam pan? – zapytał inny pismak.
- Daję tylko dobrą radę, wasza sprawa czy z niej skorzystacie – rzucił chłodno do zbitych w niespokojne stadko, zaniepokojonych jego postawą mężczyzn. Jeden z nich miał jeszcze zamiar o coś zapytać, ale został przywołany do porządku przez stojącego obok kolegę.
- Uspokój się Krzychu, facet jest zbudowany jak niedźwiedź. Nie potrzebujemy awantury tylko informacji. Może w sklepiku czegoś się dowiemy o tej zielonej pladze.
- Radziłbym też skorzystać lustra. Pani Kasia na pewno ma jakieś na zapleczu – pomachałem do nich odrobinę przestraszony, widząc jak na moich oczach ich brwi i rzęsy zmieniają kolor.