piątek, 28 września 2012

Rozdział 5


Adam

To miał być mój pierwszy dzień w nowej szkole. Wystroiłem się w ciuszki, które wczoraj przygotowały dla mnie Anka z Iloną. Pierwsze wrażenie jest takie ważne. Chciałem pokazać się od jak najlepszej strony i pozyskać kilku przyjaciół. Poznać fajną dziewczynę. W domu niby było pełno ludzi, ale każdy z nich zajęty swoimi sprawami niewiele miał dla mnie czasu. Szkoda, że nie ma Nissima. Sprawdziłbym na nim czy dobrze wyglądam. Właściwie miałem jeszcze sporo czasu do odjazdu. Szybko włożyłem kurtkę i buty i pognałem do mojego opiekuna. Odrobinę bałem się jego reakcji po wczorajszym śniadaniu, ale ciekawość przeważyła. Jak tylko znalazłem się w holu stanąłem przed ogromnym lustrem i zacząłem się przed nim wyginać. Napiąłem mięśnie klatki piersiowej, potem odwróciłem się tyłem i wyeksponowałem nieco pupę.
- Chyba nie jest najgorzej – mruknąłem do siebie z zadowoleniem.
- O tak, w sam raz do przedszkola – odezwał się złośliwie stojący za mną Nissim. Odwróciłem się gwałtownie, nieco przestraszony jego nagłym pojawieniem się. Nie powinienem był tego robić, bo stanąłem oko w oko z zbudowanym jak Apollo facetem ubranym w same tylko spodnie. Rozpuszczone jasne włosy sięgały mu aż do zgrabnych pośladków. Mrużył swoje kocie oczy i zerkał na mnie kpiąco. Stałem tam jak to przysłowiowe ciele. Gapiłem się na niego z otwartą buzią i wytrzeszczonymi oczami niezdolny do żadnego rozsądnego ruchu. – No dzieciaku – poklepał mnie lekko po policzku – zapowietrzyłeś się czy co? – Odwrócił mnie z powrotem do lustra. – Widzisz różnicę? Tu masz przystojnego mężczyznę – wskazał na siebie – a tu małe, skrzydlate cosik – roześmiał się i pstryknął mnie w nos.
- Bogowie naprawdę strasznie się pomylili – odezwałem się, kiedy tylko odzyskałem rozum i zdolność reagowania, sparaliżowane wcześniej jego przerażającą, anielską urodą – włożyli taką paskudną duszyczkę w wyjątkowo porządne opakowanie. Co za marnotrawstwo! – wykrzywiłem się do niego. Rozłożyłem skrzydła i zanim zdążył zrobić cokolwiek wzbiłem się w powietrze. Przez najbliższe okno wypadłem na zewnątrz i poszybowałem do domu. Ten sposób przemieszczania się był o wiele szybszy. Szkoda, że nie mogę wykorzystywać go na co dzień. Zdążyłem jeszcze zjeść spokojnie śniadanie. Oczywiście zostałem odwieziony do szkoły jeepem przez studenciaków. Bezceremonialnie wywalili mnie przed bramą kiwając na pożegnanie głowami. Co gorsze powiedzieli, że po lekcjach odbierze mnie sam Wielki Opiekun. Na szczęście teraz nie miałem nerwów do tego, żeby myśleć co mi zrobi w drodze powrotnej. W szkole poszło mi lepiej niż przypuszczałem. Poznałem bliźniaczki Renię i Martę oraz śliczną Kasię, która siedziała przede mną w klasie i od razu wpadła mi w oko. Interesowała się rysunkiem tak jak ja. Postanowiliśmy, że we czwórkę pójdziemy na pizzę, a potem do kina. Miałem zamiar wrócić do domu busem. Zapatrzony w brązowe oczy dziewczyny zupełnie zapomniałem, że po lekcjach będzie czekał na mnie Nissim. Po skończonych zajęciach szliśmy nieśpiesznie w kierunku bramy.
- Adam – zaszczebiotała Renia – czy ten niesamowity facet nie czeka czasem na ciebie? - Wskazała na mężczyznę opierającego się o elegancką limuzynę i pogrążonego w lekturze jakiejś gazety. Nie znałem się na samochodach dla mnie auto służyło do przemieszczania się. Miało mieć cztery koła i kierownicę.
- Kto to jest? Brat, kuzyn ? Przedstaw nas,  jest jakimś modelem? – błagała mnie Marta ciągnąc mnie za rękę.
- Dajcie mu spokój – odezwała się cicho Kasia. – Co będzie kinem? – poprawiła mi pod szyją szalik i uśmiechnęła się do mnie.
- Powiem mu, że wrócę później – mruknąłem zażenowany jej gestem. Byłem taki szczęśliwy, że już pierwszego dnia wyhaczyłem taką słodką dziewczynę. Podszedłem do Nissima i zapukałem w gazetę.
- Możesz już jechać, ja zostaję z nimi – machnąłem ręką w kierunku nowych znajomych. – Widzisz tą brunetkę? Świetna prawda? Może uda się mi ją dzisiaj poderwać – tłumaczyłem mu entuzjastycznie. Niestety w jego oczach nie widziałem zrozumienia. Patrzył na mnie coraz chmurniej. Moje towarzyszki chyba niezbyt przypadły mu do gustu.
- Adam, wracamy do domu – powiedział chłodno.
- No coś ty, nie ma mowy! – zrobiłem krok w tył. Złapał mnie za ramię i zacisnął na nim rękę.
- Nie mam zamiaru z tobą dyskutować – otworzył drzwi od strony pasażera, podniósł mnie do góry i wrzucił do środka jak zbuntowane dziecko. Zapiął pas bezpieczeństwa tak, że nie mogłem się ruszyć. Wsiadł z drugiej strony i spojrzał na mnie wyniośle. Ruszył z piskiem opon, a ja zdążyłem jeszcze tylko zauważyć zaskoczone miny moich koleżanek.
- To terroryzm – wrzasnąłem do niego mocno wkurzony.
- Jestem twoim opiekunem mucho, a ty masz się uczyć, a nie włóczyć z jakimiś podejrzanymi dziewuszyskami po mieście – rzucił mi nieprzyjazne spojrzenie.
- Mieliśmy iść do kina, co w tym niestosownego? Kasia to najładniejsza dziewczyna w klasie i sam do mnie podeszła. Widocznie jestem atrakcyjniejszy niż myślałeś  – warknąłem równie niegrzecznie.
- Jesteś jeszcze za młody, żeby chodzić na randki. Nie wydaje ci się to podejrzane , że tak od razu się do ciebie przykleiła. Przecież wcale cię nie zna – stwierdził poważnie.
- Ty jesteś gorszy od mojej matki! Mam siedzieć w domu i po całych dniach zakuwać? Nie będę słuchał twoich dziwnych spiskowych teorii! – zacząłem na niego krzyczeć, bo puściły mi nerwy.
- No widzisz, wystarczyło chwilę się zastanowić i od razu wpadłeś na właściwe rozwiązanie, a o moich teoriach to ja ci jeszcze przypomnę we właściwym czasie – posłał mi koci uśmieszek. – Poza tym dziewczyny nie są dla ciebie.
- Co przez to rozumiesz? –samochód zatrzymał się na poboczu. Było już całkiem ciemno. Na prawo las, na lewo las, a przed nami ośnieżona droga. – Dlaczego nie jedziemy? Ty chyba nie myślisz, że jestem podobny do ciebie? – popukałem się palcem po głowie w wymownym geście. Nissim wysiadł bez słowa z samochodu i otworzył drzwiczki po mojej stronie. Wyciągnął mnie na zewnątrz i oparł o maskę. Przycisnął mnie do lodowatej blachy swoim ciałem tak, że nie mogłem nawet drgnąć. Jego piękne oczy lśniły groźnie w świetle księżyca. Ściągnął mi z głowy czapkę i rzucił ją na ziemię. Stał tak blisko, że czułem na twarzy jego oddech.
- A więc uważasz muszko, że nie masz nic wspólnego z takim odmieńcem jak ja? – zatonąłem w jego spojrzeniu. Ogarnęła mnie jakaś dziwna niemoc. Bałem się nawet drgnąć. Coś nieznanego budziło się w moim wnętrzu. – Zaraz sprawdzimy jak bardzo się różnimy. – Pogłaskał mnie delikatnie po policzku opuszkami palców. Wodził nimi przez chwilę po mojej twarzy jakby uczył się jej na pamięć. Wydawało mi się, że każde jego dotknięcie zostawia ogniste ślady na moich policzkach. – Masz taką aksamitną skórę, miękką i ciepłą w dotyku – szeptał mi do ucha wibrującym głosem. Jego usta znalazły się tak blisko. Moje kolana zaczęły się dziwnie zachowywać. Z trudem utrzymywały ciężar ciała. – Teraz cię pocałuję, a ty udowodnisz mi jak bardzo mnie nie cierpisz – musnął mnie  wargami. – Pokaż, że jesteś odważny i rozchyl trochę usta – dotarł do mnie jego cichy, pełen nieznanych mi obietnic  głos. – Nie bój się kruszyno. – Oblałem się rumieńcem i zrobiłem o co prosił. Nie chciałem wyjść na tchórza. Zaczął mnie subtelnie pieścić, badając swoimi gorącymi wargami moje drżące usta. Zamknąłem oczy. Miałem wrażenie, że dotykają mnie motyle skrzydła, rozgrzewając całe moje ciało i wzbudzając w nim rozkoszne wibracje. Zaczęło kręcić mi się w głowie z nadmiaru wrażeń. Podałem się tym emocją i jęknąłem głośno z doznawanej przyjemności. Ten dźwięk rozszedł się w ciszy nocy jak wystrzał armatni i natychmiast przywrócił mi rozsądek. Nissim, wyczuwając zmianę mojego nastroju odsunął się ode mnie, a ja opadłem bezwładnie na śnieg jak szmaciana kukła.
- Wstawaj muszko, bo się przeziębisz – wyciągnął do mnie rękę. – Pierwszy raz ktoś padł jak rażony gromem po moim pocałunku – roześmiał się ten łajdak i podniósł mnie do pionu. – Chyba zrobiłem na tobie piorunujące wrażenie. – Wsiadłem do limuzyny automatycznie, wepchnięty przez przyglądającego się mi z rozbawieniem mężczyznę. Byłem jak zaklęty. Resztę drogi siedzieliśmy w zupełnej ciszy. Wysiadłem pod swoim domem i nie żegnając się z nim ruszyłem do drzwi. Zgromadzona w kuchni cała rodzinka próbowała się mnie wypytywać o pierwszy dzień w liceum, ale kręciłem tylko głową i odpowiadałem półsłówkami. Nie byłem w stanie wydusić z siebie ani słowa. Szybko się więc zniechęcili i pozwolili mi odejść. W swoim pokoju zwaliłem się na łóżko jak kłoda. Nadal nie mogłem pozbierać myśli. Rozpierzchły się na wszystkie strony jak stado wystraszonych ptaków. Dotknąłem swoich ust i westchnąłem z niechęciom. – Ten drań chyba mnie jakoś zaczarował! Tak, to na pewno było to! Odprawił nade mną jakieś hokus pokus i zmusił mnie do uległości. Moje ogłupiałe ciało reagowało po prostu na jego magię. Kto wie jakimi mocami włada ten czarnopióry anioł!  To niemożliwe, żebym był gejem! Chłopcy nigdy mi się nie podobali! – Te rozważania nieco mnie uspokoiły. Zabrałem cieplutki, stary dres i ręcznik i powlokłem się do łazienki. Zepchnąłem na samo dno duszy to drżące coś, które niebacznie się obudziło. – To pewnie z głodu mam jakieś majaki! Najwyższy czas na dobrą kolacyjkę! – Tłumaczyłem sobie swoje zachowanie najlepiej jak umiałem, ale gdzieś tam zawsze pozostawały jakieś wątpliwości. Chodziłem przecież z kilkoma dziewczynami. Co prawda krótko i nie były to poważne związki, ale to chyba o czymś świadczy prawda? Z niektórymi się nawet pocałowałem. Żadna z tych sympatii nie przerodziła się jednak w płomienną miłość o jakiej czytałem w książkach. Ostatnio zacząłem nawet podejrzewać, że coś takiego wcale nie istnieje.
………………………………………………………………………

Luis

Avgar kazał mi się uczyć. Pozwolił korzystać ze swojej biblioteki kiedy tylko miałem na to ochotę. Musiałem się podszkolić. Kłopot w tym, że nie znałem ani jednej osoby, która miałby podobne moce do moich. Nie było nikogo, kto mógłby być moim nauczycielem. Jeśli mam zostać towarzyszem demona to przede wszystkim muszę dowiedzieć jak wykorzystać swoje wrodzone umiejętności do obrony siebie i moich bliskich. Wiedziałem, że mam dobrą łączność z naturą. Z roślinami i zwierzętami rozumiałem się bez słów. Do tej pory to one broniły mnie w chwilach zagrożenia. Przychodziło to jednak spontanicznie i nie umiałem tym kierować. Zacząłem się wgłębiać w mity i podania o celtyckich druidach. To co przeczytałem o ich umiejętnościach było chyba mi najbliższe. Niestety, gdzie ja miałem znaleźć w południowej Polsce dziwaka gadającego z drzewami ze starożytnej Brytanii. Wyciągnąłem jakąś małą, wyglądającą na dość starą książeczkę traktującą i wodnych stworzeniach. Najobszerniej były opisanie te, które zamieszkiwały nasze leśne jeziora. Opisane były metody nawiązania z nimi kontaktu. Postanowiłem je wypróbować. - Może uda mi się pogadać z jakimś tutejszym utopcem. He He. - Pobiegłem nad nasze miejscowe jezioro. Jeśli wierzyć miejscowym legendom było bardzo głębokie i kryło niejedną tajemnicę. Śnieg był bardzo głęboki. Zapadałem się w nim po uda. Z trudem dobrnąłem do brzegu. Zobaczyłem w pobliżu sporą kłodę drzewa. Rzuciłem na nią taszczony ze sobą kocyk. Umościłem się na nim wygodnie i zacząłem medytację. Miałem ogromną ochotę zajrzeć na samo dno. Podobno leżała tam niejedna skrzynia ze skarbami. Po chwili udało mi się coś dojrzeć. Niestety ani utopca ani żadnych skrzyń z interesującą zawartością. Wszystko jakieś szaro bure, jakby pogrążone we  śnie. - Nie ma się co dziwić, że nikt nie chce tutaj nurkować. Nie ma na czym zawiesić oka. Strasznie tu ponuro, żadnych żywych kolorków. Gdyby tak tego karpika przemalować na złoto, tamtego suma na niebiesko, a splątane zielsko obok tego kamienia na czerwono. – Oczyma wyobraźni zobaczyłem barwne dno jeziora, przypominające nieco rafę koralową jaką widziałem w telewizji. Wyglądało naprawdę pięknie. Trzasnęła jakaś gałązka i w tym momencie wizja się urwała. Poczułem przenikliwe zimno. Nie miałem pojęcia jak długo siedziałem nad zamarzniętym brzegiem jeziora. Zerwałem się z miejsca i zacząłem przytupywać. Złapałem do ręki kocyk i opatuliłem się nim od stóp do głów.  Pobiegłem szybko w kierunku domu Avgara. Po kilkunastu minutach byłem na miejscu. Wpadłem pędem do salonu i zatrzymałem się przed płonącym kominkiem. Wyciągnąłem posiniałe z zimna ręce do trzaskającego wesoło ognia próbując choć odrobinę się rozgrzać.
- A cóż to takiego? – usłyszałem za sobą rozbawiony głos demona. – Rozbierz się z tych mokrych łachów, szybciej się rozgrzejesz. Napij się herbaty – wskazał na parujące filiżanki na stoliku. Rzuciłem się łapczywie na gorący napój. Avgar pił powoli przyglądając mi się z coraz większym zainteresowaniem. W końcu odłożył kubek i podszedł do mnie. Zaczął powoli ściągać ze mnie kolejne warstwy ubrania. Kiedy zdjął moją czapkę kąciki jego ust nieznacznie drgnęły. – Luis, czym ty się znowu bawiłeś? Teraz wystarczy ci tylko szpiczasty kapelusik i możesz grać leśnego skrzata w bajkach. Kiedy już zostałem tylko w koszulce i spodniach wziął mnie za rękę i zaprowadził do stojącego w kącie lustra. – Zobacz jak wyglądasz! – Na takie stwierdzenie odruchowo zamknąłem oczy. Pamiętałem co się działo jak pomieszałem ze sobą wszystkie żele i balsamy demona. Nie miałem odwagi spojrzeć w szklaną taflę.
- Nie chcę – stwierdziłem z oślim uporem i założyłem ręce na piersi.
- Ale z ciebie głuptas – podszedł do mnie z tyłu i objął mnie ramionami. – Nie przejmuj się skarbie i tak mi się podobasz –cmoknął mnie w kark cicho chichocząc. Powoli uchyliłem powieki. Nie miałem pojęcia co mogę zobaczyć. Rogi, ogonek, skrzydła, dwie głowy opcji były tysiące. To cholerne miasteczko było jak czapka dżina. Nigdy nie wiedziałeś co z niego wyskoczy żeby cię załatwić na amen. Zerknąłem w lustro i odetchnąłem z ulgą.
- Zielone włosy, brwi i rzęsy faktycznie upodobniły mnie do leśnego elfa. Prawie rok mieszkania w Posoce uodpornił mnie jednak na takie psikusy natury. Jakoś się zmyje prawda? – rzuciłem beztrosko do Avgara.
- Chyba tak. Myślisz, że tam też masz taki kolorek? – Demon powędrował wzrokiem w dół i zatrzymał się w wiadomym miejscu. Złapał za spodnie i pociągnął je lekko. Miał drań rację. Tam też byłem zielony. Włożył mi rękę do majtek i wyciągnął z nich już na wpół stwardniałego członka. Sapnąłem czując wędrującą między moje uda wzburzoną falę gorącej krwi. Próbowałem wyrwać się z uścisku, ale tylko mocniej wbiłem się w jego twarde ciało. Pośladkami wyczułem jak bardzo jest podniecony.
- Wiesz Lui, Wacusiowi do twarzy w tych szmaragdowych loczkach. Zobacz jaki jest zadowolony. Rośnie jak drożdżach – śmiał się w najlepsze zachwycony najwidoczniej moją przemianą Avgar.

czwartek, 20 września 2012

Rozdział 4


Adam
Po takim wyjaśnieniu nie miałem ochoty z nim więcej rozmawiać. Nadąłem się i pomaszerowałem do kuchni. Poczułem się niemile dotknięty. Byłem hetero, ale przecież nie jestem jakimś strasznym brzydalem. Nie chodzi o to, że chciałbym mu się podobać, ale byłem zaskoczony jego oceną. Naprawdę jestem aż tak nieatrakcyjny dla geja? Poza tym już za dwa miesiące kończę osiemnaście lat, więc jak on śmiał nazwać mnie dzieckiem? Im dłużej o tym myślałem tym bardziej byłem wkurzony. Mój opiekun potraktował mnie jak smarkacza z podstawówki. Może powinienem mu zrobić małego psikusa? Spojrzałem na parapet okienny i doznałem olśnienia. W sporej podłużnej doniczce rosły wszelakie przyprawy i zioła najczęściej wykorzystywane w kuchni. Zebrałem trochę kruszyny pospolitej. Na upartego jej liście przypominają odrobinę szczypiorek. Zrobiłem więc naleśniczki i dobrze je nadziałem sałatą, szynką i ziołami. Posypałem parmezanem i zapiekłem. Pięknie się prezentowały na ciemnozielonym półmisku. Pachniały też zachęcająco. Elegancko nakryłem do stołu i posłałem jeden z plątających się po pomieszczeniu ogników po Nissima.
- Och, wspaniale to wygląda. Nie spodziewałem się, że jesteś tak dobrym kucharzem – pochwalił mnie opiekun i z uśmiechem zasiadł do śniadania. – Nie jesz?
- Oczywiście, że tak – sięgnąłem po najmniejszy naleśnik, wcześniej przygotowany specjalnie dla mnie. Zrobiłem herbatkę i podałem mu, niewinnie trzepocząc rzęsami. -    - Skoro na niego nie działam, to co mi szkodzi wypróbować kilka niemądrych sztuczek, jakie podpatrzyłem u siostry. Będzie świetnym obiektem eksperymentów. No bo taki gej, to prawie jak dziewczyna prawda? W dodatku starszy ode mnie i doświadczony, więc nie złapie się łatwo na takie popisy. Od poniedziałku idę do nowej szkoły i mam szansę poznać kogoś, kto ożywi moje samotne serce. Będę ją zabierał do kina i na długie, romantyczne spacery. Sprawię, że mnie pokocha i zostanie ze mną na zawsze. Jestem strasznie nieśmiały i takie ćwiczenia w podrywaniu bardzo mi się przydadzą. Muszę nabrać pewności siebie. Przy Nissimie moja bojaźliwość jakoś znikała. Facet mnie drażnił nawet jak głośniej oddychał. Denerwował na każdym kroku. Był taki dumny i zarozumiały. Okazywał swoją wyższość przy każdej okazji, więc takie małe podchody nie powinny mu zaszkodzić. - Moje fascynujące rozmyślania przerwał dziwny, bulgoczący dźwięk dochodzący z brzucha mężczyzny.
- Bulp, bruuu, bulp… - zobaczyłem zaskoczenie na jego przystojnej twarzy. Odsunął gwałtownie talerz. Skrzywił się i zerwał od stołu.
- Adam, co ty zawinąłeś do tego naleśnika?! Mój brzuch zamienił się w gejzer! – Jęknął i zwinął się w pół.
- Ja? – zrobiłem wielkie oczy. – Same dobre rzeczy. Szyneczkę, sałatę i szczypiorek. Witaminki. Jednym słowem dbam o twoje zdrowie.
- Skąd ty paskudna mucho wziąłeś szczypiorek? Niczego takiego tutaj nie ma! – wyjęczał spoglądając na parapet.
- Jak to nie – wskazałem na korę kruszyny – zobacz tutaj, jaki śliczny. Taki zieloniutki – szczebiotałem jak bezmózgie dziewczę.
- Zbiję cię! – ryknął mężczyzna. –Napasłeś mnie ziołami na przeczyszczenie! – ruszył w moją stronę z mordem w oczach. Po kilku krokach jednak jakby zmienił zdanie. Złapał się za tyłek i rzucił się biegiem w stronę najbliższej łazienki.
- Hm, chyba coś mu zaszkodziło – wyszeptałem z uśmieszkiem do siebie. Wzruszyłem lekko ramionami i poszedłem za nim. Moja misja nie dobiegła jeszcze końca. Musiałem zdobyć złotą kartę za wszelką cenę. Przyłożyłem ucho do dziurki od klucza. Moja ofiara postękiwała cichutko. Zastukałem grzecznie do drzwi.
- Nissim, jak się czujesz? Może potrzebujesz pomocy? – zapytałem troskliwie. Wsadziłem głowę do środka i natychmiast zatkałem nos. Biedak siedział tam strasznie blady i spocony. Może jednak przesadziłem? Zrobiło mi się go trochę żal.
- Spieprzaj stąd, bo jak cię dopadnę, to posiekam na kawałki twój mały tyłek! – udało mu się wrzasnąć na mnie mimo bólu.
- Może potrzebujesz papieru, albo jakieś lekarstwo? – zapytałem cichutko.
- Co mam zrobić żebyś się wreszcie wyniósł i zostawił mnie w spokoju? – warknął na mnie niegrzecznie.
- Wiesz, właściwie miałem iść dzisiaj na zakupy. Skoro jednak ty jesteś chory, a ja nie mam karty płatniczej, to zostanę i się tobą zaopiekuję – widziałem jak jego twarz robi się niewiadomo dlaczego jeszcze bielsza. Zaczął grzebać w kieszeniach i rzucił we mnie portfelem.
- Wynocha! Żebym cię tu dzisiaj więcej nie widział okropny dzieciaku! Zamknij w końcu te cholerne drzwi i daj mi się wys… hm.. w spokoju – Zwinnie złapałem saszetkę i zrobiłem jak kazał. Miałem już wszystko czego potrzebowałem. Pora ruszyć w miasto. Kiedy wróciłem do domu czekała na mnie cała ekipa. Anka, Ilona i Luis przebierali niecierpliwie nogami.
- Gdzieś ty był do tej pory? – zapytała Sonia machając na mnie ścierką.
- Miałem małe problemy, ale udało mi się wszystko załatwić – uśmiechnąłem się do niej. – Nissim chyba potrzebuje twojej pomocy. Zjadł coś paskudnego i ma sraczkę. Może masz jakieś lekarstwo? Chyba trochę boli go brzuch.
- Wy już idźcie. Ja zajmę się chorym – Sonia wyciągnęła z szafki małą apteczkę. wyglądało na to, że wie co mówi, ma przecież sklep ze zdrową żywnością. Wyrzuty sumienia zupełnie mnie opuściły. Założyłem kurtkę i pobiegłem do samochodu za resztą domowników.
…………………………………………………………………

Luis
Do wieczora biegaliśmy po sklepach. Nakupiliśmy tyle ciuchów, że nie mogliśmy potem domknąć bagażnika. Ciekawe o ile uszczupliliśmy konto Nissima? Mam nadzieję, że pozostawi Adama przy życiu, jak zobaczy rachunek. Po powrocie do domu wszyscy porozkładali się w salonie po kanapach z minami męczenników. Najwidoczniej byli wykończeni. Ja po piętnastu minutach wylegiwania odzyskałem wigor. Najwyższy czas odwiedzić mojego faceta. Nie widzieliśmy się od dwóch dni zaczynałem za nim tęsknić. Chciałem mu zadać jedno ważne pytanie. Nie pozwolę, żeby tym razem wykręcił się od odpowiedzi. Ubrałem się ciepło i pobiegłem przez ośnieżony las. Co chwilę zapadałem się po kolana w miękkim puchu. Szybko dotarłem na miejsce. Avgar oczywiście siedział w salonie przed kominkiem, w swoim ulubionym fotelu i czytał jakąś starą księgę. Podkradłem się do niego cichutko. Usiadłem okrakiem na jego kolanach.
- Lui, co ty tu robisz o tej porze? Jutro masz zajęcia – objął mnie w pasie i przyciągnął bliżej. Otoczył mnie jego zapach. Czułem ciepło bijące z ciała mężczyzny. Na chwilę zamieszało mi to w głowie. Otarłem się o niego z kocim pomrukiem.
- Powiedz dlaczego ty w ogóle ze mną jesteś? Przecież bez trudu znalazłbyś kogoś atrakcyjniejszego – zapytałem, patrząc prosto w jego szkarłatne oczy.
- Chyba jestem masochistą. Lubię jak się znęca nade mną takie małe stworzonko i muszę go ciągle wyciągać z jakiś tarapatów – odpowiedział, miziając mnie nosem po szyi. Zadrżałem. Dawno się nie kochaliśmy i byłem bardzo spragniony jego pieszczot.- Oh jak on mnie dobrze zna! Pogrywa ze mną i odciąga uwagę od pytania! Nie mogę mu na to pozwolić – Odsunąłem się od niego, przesuwając nieco do tyłu. Spojrzał na mnie zdziwiony, ale nic nie powiedział.
- Czy ty mnie kochasz? – bezwiednie wstrzymałem na chwilę oddech. Bardzo zależało mi na szczerej odpowiedzi. – Ja cię kocham z każdym dniem coraz bardziej, ale boję się, że dla ciebie jestem tylko jednym z wielu kochanków, jacy przewinęli się przez twoje łóżko. Czasami mam wrażenie, że gdyby tu był na przykład Legolas nie sprawiłoby ci to wielkiej różnicy – ująłem jego śniadą twarz w dłonie. – Jeśli nie jesteś w stanie odwzajemnić moich uczuć powiedz prawdę. Jesteśmy z sobą na tyle długo, że powinieneś to wiedzieć. Nie chcę się pewnego dnia obudzić i stwierdzić, że spędziłem życie z kimś dla kogo nie jestem całym światem.
- Jest nam ze sobą dobrze, dlaczego tak nagle przestało ci to wystarczać? – odezwał się niskim, aksamitnym głosem, znowu przyciągając mnie do siebie. Delikatnie przygryzł moje ucho i polizał wrażliwą skórę tuż za nim. Moje ciało pragnęło go tak rozpaczliwie, że to aż powodowało cierpienie. Tak bardzo chciałem rzucić się teraz w jego szerokie ramiona. Zagryzłem usta, starając się z całych sił, aby nie udało się mu mnie rozproszyć.
- Posłuchaj mnie uważnie. Znajduję się w tej chwili blisko niebezpiecznej granicy. Jeśli ją przekroczę nie będzie dla mnie odwrotu. W chwili kiedy staniesz się dla mnie niezbędny jak powietrze nie będę mógł się już wycofać. Nie będę potrafił bez ciebie żyć. W tej chwili mam jeszcze szansę odejść i poukładać sobie świat na nowo, więc przestań kręcić. Zadałem ci proste pytanie i oczekuję, że na nie opowiesz tak, jak ci dyktuje serce.
- Lui, nie mogę zostać twoim towarzyszem. Nasze światy zbyt się od siebie różnią. Moja miłość byłaby dla ciebie ogromnym zagrożeniem. Dla mojego gatunku to jakby rzucone w przestrzeń zaproszenie do polowania. Skoro ja mam coś cennego, to świetną zabawą byłoby dla nich mi to odebrać. Jesteś zbyt słaby by stanąć u mojego boku – tłumaczył mi łagodnie, gładząc po policzku.
- Rozumiem. Dobrze, że porozmawialiśmy – poderwałem się z jego kolan, czując jak w moją pierś przygniata jakiś straszny ciężar. – Jestem człowiekiem, więc nie jestem godny twojego serca. - Chyba nie mamy już o czym więcej rozmawiać – na uginających się nogach wyszedłem z pokoju i oparłem się o ścianę w korytarzu. Zrobiło mi się słabo. Kamień w klatce piersiowej dosłownie przygniatał mnie do ziemi. Miałem wrażenie, że zaraz się uduszę. Zebrałem wszystkie swoje siły i ruszyłem powrotem do domu. - Nie zemdleję tutaj. Nie dam mu tej satysfakcji. Będzie mógł wrócić teraz do swojego elfika. Ale ze mnie głupiec! Ten przeklęty demon nawet nie próbował mnie zatrzymać. Łudziłem się, że jestem dla niego czymś więcej jak seks zabawką! Samuel miał rację. Nie powinienem nigdy się do niego zbliżać! – Wędrowałem zasypaną ścieżką przez pogrążony w ciszy las. Robiło się coraz ciemniej. Świat dookoła stawał się równie mroczny i ponury jak moja dusza. Było strasznie zimno. Wszystko aż skrzyło się od mrozu. Śnieg pod nogami chrzęścił i chrupał. - Muszę się wziąć w garść. Lepiej, żeby Sonia nie zobaczyła mnie w takim stanie. – Szedłem powoli ze spuszczoną głową. Schowałem dłonie w kieszeniach. Zatrzymałem się pod znajomym dębem w pobliżu domu. Przytuliłem policzek do jego szorstkiej kory. Zamknąłem oczy. Dostojny olbrzym drzemał. Śnił o lecie, ciepłych promieniach słońca, ptakach uganiających się między jego gałęziami. Poczułem jak udziela mi się jego spokój. Oderwałem się od jego pnia i pobiegłem do domu. W korytarzy wpadłem na Sonię.
- Luis, jak ty wyglądasz! Cały przemarznięty i blady jak duch. Co wyście tam wyprawiali z tym Avgarem? Nie mógł odwieźć cię do domu? – Zdenerwowała się ciotka.
- Nie ma już nas! Zerwałem z nim! – krzyknąłem do niej z rozpaczą, wprawiając ją w osłupienie. Nie czekając, aż odzyska mowę ruszyłem na górę po schodach. Zamknąłem się w swoim pokoju na klucz. Walnąłem kurtkę i buty na podłogę i rzuciłem się na łóżko wyjąc jak opętany. Słyszałem jak rodzinka dobija się do pokoju, ale nie miałem zamiaru nikomu otwierać. Chciałem umrzeć. Najlepiej zaraz. Właśnie wyrwałem z piersi połowę mojego serca. Bolało jak cholera. Nie wiem jak długo tak leżałem, ale w którymś momencie dotarł do mnie dochodzący jakby z holu głos Avgara. – Boże, dopiero od kilku godzin go nie widzę, a już mam halucynacje. Co będzie jak rozłąka potrwa parę dni, tygodni, miesięcy? Na pewno zwariuję! – wstałem z łóżka i podszedłem do drzwi. Usłyszałem zawziętą kłótnię pomiędzy Sonią a demonem. Zdenerwowana ciotka nie chciała go wpuścić na górę. Musiał ją jednak czymś przekonać, bo na schodach rozległy się po chwili jego kroki.
- Otwieraj natychmiast! – ryknął wściekły demon. Zaskoczony tym niespodziewanym atakiem odskoczyłem do tyłu, o mało się nie przewracając.
- Spadaj do Legolasa! – wychlipałem pociągając nosem.
- Łup..! – Avgar jednym kopnięciem wyważył zamek, a drugim zamknął drzwi. Złapał mnie za kark, potrząsnął jak psiakiem i przyparł mnie do desek. Klamka wbiła mi się w pośladek.
- Z kim ty sobie mała cholero chcesz układać świat?! Masz jakiegoś kandydata na oku?! – warczał mi do ucha kompletnie nad sobą nie panując. – Należysz do mnie!! – Złapał mnie za tyłek i owinął sobie moje nogi wokół swojej talii. Widziałem jak jego szkarłatne oczy płoną w mroku pokoju. Wbił się ustami w moje drżące jeszcze od płaczu wargi. Ugryzłem go zaciskając mocno zęby. Popłynęła krew. Kompletnie się tym nie przejął. Chyba go to nawet bardziej podnieciło. Wdarł się brutalnie językiem do środka, drażniąc umiejętnie wilgotne wnętrze. Przycisnął mnie mocniej do drzwi i zaczął się o mnie pożądliwie ocierać. Wbrew mojej woli spragnione czułości ciało zaczęło mu chętnie odpowiadać. Fala gorąca popłynęła wartko w dół między moje uda.
- Spieprzaj! Nie dotykaj mnie!– zacząłem się szarpać, co tylko jeszcze bardziej go pobudziło do działania. Jego duże dłonie ugniatały miarowo moją pupę, a kciuk zaczął się skradać do ciasnego wejścia. Czułem jak nasze erekcje masują się wzajemnie zwiększając w zawrotnym tempie swoje rozmiary. – Odczep się, przeleć kogoś swojego pokroju, debilu! – wychrypiałem.
- Właśnie to robię. Będę cię pieprzył aż zawyjesz z rozkoszy! – zaklęciem pozbawił nas ubrań i nawilżył moje wejście. Zarzuciłem mu ręce na szyję tylko po to, by zaraz zsunąć je na jego plecy drapiąc go bez litości. – W ten sposób chcesz się bawić? Nie wiedziałem, że lubisz takie ostre jazdy! Proszę bardzo! – uniósł mnie do góry i wszedł we mnie swoim wielkim penisem bez przygotowania.
- Aaaa… ty draniu! – wrzasnąłem z bólu i podniecenia równocześnie. Miał łajdak cela. Trafił za pierwszym razem od razu w prostatę. – Ooch…- zacząłem bezwstydnie jęczeć przy każdym pchnięciu. Rozsunąłem szerzej uda i przysunąłem się bliżej dając mu łatwiejszy dostęp. Piszczałem i kwiliłem oddając mu się całkowicie.
- O tak, lubię jak jesteś taki chętny i uległy – wymruczał mężczyzna do mojego ucha. – Nie ma takiej drugiej dupci jak twoja. Dla niej wyduszę całą Radę Starszych jak będzie trzeba. Dla niej i dla Wacusia. He He… - przyśpieszył tempo a ja wiłem się w jego ramionach i wyłem z doznawanej przyjemności na cały głos. Kompletnie się zatraciłem w rozkoszy. W końcu poczułem skurcz i rozlałem się na jego umięśniony brzuch. Natychmiast dołączył do mnie kąsając mnie raz po raz w szyję. Wygiąłem się w łuk. Pierwszy raz zrobiliśmy to tak brutalnie. Zupełnie jak dwoje parzących się zwierząt. Opuściłem nogi na ziemię. Przytrzymał mnie mocno, bo były dziwnie słabe i drżące.
- Ej tam! – rozległo się zza drzwi – Żyjecie?! Wyliście tak głośno, że nawet psy pochowały się w budach. Następnym razem idźcie się bzykać gdzie indziej. To nie burdel tylko przyzwoity dom! – krzyknęła do nas Sonia. Zaczerwieniłem się mocno i schowałem twarz na piersi Avgara.
- Naprawdę byliśmy tak głośno? – wyszeptałem ogromnie zażenowany.
- Nie przejmuj się. Ta stara panna po prostu nam zazdrości. Pewnie od lat z nikim się nie ściskała – zachichotał demon. Pocałował mnie delikatnie w spuchnięte usta i spojrzał mi głęboko w oczy. - Chyba musimy porozmawiać, ale nie w tej chwili. Teraz skończymy to co zaczęliśmy - jednym pstryknięciem palców przeniósł nas do swojej sypialni.

sobota, 15 września 2012

Rozdział 3


Siedziałem na łóżku i cały trzęsłem się z nerwów. Za chwilę mieli przyjechać moi rodzice. Wykręcałem sobie palce aż strzelało w stawach. Przebierałem się już ze cztery razy. Ogromnie bałem się reakcji ojca. Ten człowiek był kompletnie nieobliczalny i miał sporo znajomości w elitach. Był zdolny do każdej podłości żeby postawić na swoim. Nie chciałem, żeby nowi znajomi mieli przeze mnie kłopoty. Usłyszałem jak drzwi się otwierają i zobaczyłem w nich głowę Soni.
- Chodź, już są. Postaraj się uspokoić, bo masz taką minę jakbyś miał zemdleć. Nie bój się wezwałam posiłki. Hi hi – zarechotała beztrosko. – Schowaj skrzydła, lepiej go nie straszyć tak od razu.- Zobaczyłem, że jest ubrana w długą czarną suknię i kolorową chustę, którą się szczelnie otuliła zasłaniając dekolt i ramiona. Weszliśmy do salonu. Na kanapie siedział sztywno ojciec z wielce niezadowoloną, nadętą miną. Zawsze tak wyglądał, jak chciał komuś według niego niższemu pozycją od siebie, okazać swoją pogardę i lekceważenie. Matka usadowiła się w fotelu stojącym w pobliżu kominka. Ona nie była bynajmniej pewna siebie. Rozglądała się dookoła niepewnie. Na jej twarzy zobaczyłem słabo skrywany strach. Nie spuszczała swoich wielkich oczu z Soni.
- Na co czekamy? Pakuj się niewdzięczny smarkaczu! – rzucił władczo w moją stronę ojciec.
- Widzę, że się nie dogadamy – odezwała się spokojnie ciotka Luisa. Zsunęła z ramion chustę i pozostała w samej sukni. Wyglądała naprawdę imponująco z grzywą rozpuszczonych jasnych włosów i podniesionym dumnie czołem. Na szyi miała duży, błękitny amulet na długim złotym łańcuszku. Moja matka na jego widok zbladła gwałtownie i chwyciła się za serce.
- Kochanie – zwróciła się drżącym nieco głosem do męża – może jednak posłuchamy, co pani ma nam do powiedzenia – najwyraźniej o wiele lepiej od niego orientowała się w sytuacji. On jednak kompletnie ją zignorował.
- Od kiedy to ty decydujesz co jest odpowiednie dla naszej rodziny? – mężczyzna obrzucił ją zimnym spojrzeniem pod wpływem którego natychmiast zamilkła.
- Proszę państwa o chwilę cierpliwości. Zaraz będą tu przyjaciele domu i pomogą rozstrzygnąć nam ten spór – powiedziała cicho, stanowczym głosem Sonia.
- Nie mam zamiaru dłużej tracić tu czasu i czekać na pani wiejskich sąsiadów – wykrzywił się obraźliwie ojciec. – Albo pani pozwoli nam w spokoju opuścić ten dom razem z synem, albo dzwonię na policję – wyciągnął z kieszeni komórkę.
- Myślę, że to ci się do niczego nie przyda – usłyszałem od drzwi niski, męski głos i telefon jak żywy wyrwał się z dłoni ojca i wpadł do płonącego kominka.
- Co do cholery! – zaklął zaskoczony adwokat. Zobaczyłem jak do pokoju wchodzi Avgar razem z Nissimem i z miną udzielnych książąt rozsiadają się na najbliższych fotelach. Matka na ich widok ukryła twarz w dłoniach i zaczęła wydawać dziwne, cienkie piski przerażenia.
- Widzę, że przyszliśmy w samą porę – odezwał się czarnowłosy demon szczerząc szpiczaste zęby w paskudnym uśmiechu i rozkładając błoniaste skrzydła.
- Nie mów wiedźmo, że potrzebujesz pomocy, aby pozbyć się tego kmiota – Nissim przyglądał się z niesmakiem mężczyźnie, oglądając z zimnym uśmieszkiem długie, ostre szpony, które właśnie wysunęły się z jego wypielęgnowanych dłoni.
- To mój syn. W dodatku nieletni. Nie macie prawa go tutaj przetrzymywać – odezwał się niepewnie pobladły adwokat.
- Prawo to my – rzucił zimno Avgar i zaczął zbliżać się do niego powoli – a czy to na pewno twój syn zaraz się okaże.- Złapał trzęsącą się rękę ojca i drapną ją pazurem. Kiedy pojawiły się pierwsze krople krwi zlizał je z kpiącym uśmieszkiem. – Tak myślałem. Nie należy do ciebie.
- Co z tego, w każdej chwili mogę zostać jego prawnym opiekunem! – spojrzał na niego tryumfalnie. - Załatwię to w kilka godzin.
- W takim razie my zakończymy to natychmiast – wyszczerzył się do niego złośliwie Avgar. – Ja nie mogę, Sonia też, ale ty jesteś czysty jak noworodek – zwrócił się do Nissima.
- Hm, no cóż – jasnowłosy zerknął na mnie rozbawiony – właściwie taki mały cukiereczek nie powinien mi sprawić chyba zbyt wielu kłopotów. Mogę zostać jego mentorem. Jak będzie rozrabiał, to mu się wymyśli jakąś stosowną karę – zmrużył swoje szare oczy z drapieżnym uśmiechem. Pstryknął palcami, a w jego ręce pojawiły się stosowne dokumenty.
- Soniu ratuj, dlaczego to musi być on? To prawdziwy diabeł w anielskiej skórze – wyjęczałem zaskoczony i zrozpaczony obrotem sprawy.
- To załatwione! Adam będzie tutaj mieszkał i chodził do pobliskiego liceum. Państwo mogą już wrócić do domu. Chłopak będzie w dobrych rękach – posłała mi słodziuteńki uśmieszek. – Nie zapomnijcie się tylko podpisać. Oczywiście własną krwią, żeby tradycji stało się zadość. Wtedy kontrakt będzie ważny po obu stronach.
- Nie zostawię tak tego! – odgrażał się adwokat, cofając się przezornie do tyłu. – Wszyscy zgnijecie w więzieniu przeklęte dziwolągi.
- A kto panu w to uwierzy? – machnęła na niego lekceważąco dziewczyna. – Jak chce pan wylądować w szpitalu dla psychicznie chorych, to proszę bardzo.
- Nie dostaniecie ani złotówki! Ciekawe jak utrzymacie tego darmozjada? – krzyknął już od drzwi ojciec. Zawsze musiał mieć ostanie słowo.
- Czy ja panu wyglądam na biedaka? – zwrócił się do niego wyniośle Nissim od stóp do głów ubrany w drogie, markowe rzeczy. Trzeba przyznać ze miał drań dobry gust i nie szczędził kasy na swój image. – Pieniążki możecie wpłacać dzieciakowi na konto. Przydadzą mu się na jakieś drobne wydatki. – Ojciec już nic się więcej nie odezwał. Nie wyglądało też, że całkowicie zrezygnował. Widać było jak kalkuluje. Podpisał bez dalszych ceregieli papiery i podał je matce. Ona bez słowa zrobiła to samo. Po czy wyszli nawet się nie oglądając za siebie. Nie pożegnali się ze mną. Nawet na mnie nie spojrzeli. Jak tylko zamknęły się za nimi drzwi rozryczałem się jak dziecko i umknąłem do swojego pokoju.
– Czym ja sobie zasłużyłem na taką rodzinę? Dobrze, że chociaż siostrę mam normalną! – wyłem w poduszkę. – Po co mi to wszystko było.Ten zimny skurczybyk będzie się teraz nade mną znęcał!
- Przestań płakać głupolku – usłyszałem ciepły głos Ani. Podniosła mnie i przytuliła mocno do siebie. – Jestem tutaj i nie pozwolę cię skrzywdzić. Otaczają cię teraz sami dobrzy ludzie. Zobaczysz, że będziesz tu szczęśliwy.
- Pieprzysz – spojrzałem na nią zamglonym wzrokiem. – Ten cały Nissim to kawał złośliwego łajdaka. Co będzie jak okaże się gorszy od ojca? – chlipałem jej w rękaw.
- Nie ma na świecie większej szui od starego Warskiego! – powiedziała zdecydowanie siostra. – A z blondasem sobie poradzimy. Skoro Luis jakoś dogaduje się z Avgarem, to ty możesz zrobić to samo z Nissimem. – Pogłaskała mnie czule po głowie. – Zamiast się nad sobą użalać, to przygotuj się lepiej do pierwszego dnia w nowej szkole. To już za dwa dni.
- Ale ja nie mam co na siebie włożyć! Nie zabrałem ze sobą żadnych ciuchów! – jęknąłem. –Cały czas pożyczam od Luisa.
- W takim razie idziemy jutro na zakupy. Najpierw musimy tylko wyciągnąć kaskę od twojego sponsora. He he – zarechotała dziewczyna. – Właściwie to mógłbyś zacząć od razu. Oni nadal siedzą w salonie i popijają drinki. Sonia robi piekielnie mocne, więc powinni być już lekko zawiani. – Usiadłem na łóżku i odgarnąłem włosy z twarzy.
- Masz rację. Pokażę na co mnie stać. Muszę iść do łazienki doprowadzić się do porządku – Pobiegłem na górę. Obmyłem się zimną wodą, aby zetrzeć ślady łez. Po kilku minutach byłem gotowy żeby pokazać się w salonie. Zerknąłem najpierw przez uchylone drzwi. Anka miała rację. Nadal tam siedzieli śmiejąc się i dyskutując omawiali dalsze kroki względem mojego ojca. Wślizgnąłem się cichutko. Podszedłem do Nissima i spojrzałem na niego nieśmiało.
- Mów co się stało mała muszko – mężczyzna jak zwykle żartował sobie ze mnie.
- E… no więc…. yyy – stękałem, nie mogąc sklecić poprawnego zdania.
- Jeśli potrzebujesz skorzystać z łazienki, to chyba wiesz gdzie jest – odezwał się rozbawiony mężczyzna, lustrując uważnie moją sylwetkę i zatrzymując wzrok dłużej na moim tyłku. Poczerwieniałem ze złości. Ja tu próbuję się wywnętrzyć, a on sobie ze mnie jaja robi.
- Chciałem tylko powiedzieć, że potrzebuję kilku rzeczy, ale nie wezmę ich od ciebie za darmo – warknąłem do niego.
- Ścielenie łóżeczka i naleśniczki na śniadanie. Nie patrz tak na mnie, to moja oferta. Jak będziesz grzeczny dostaniesz to – pomachał przede mną złotą kartą. - Zaczynasz od jutra – Odprawił mnie wielkopańskim ruchem ręki, jak jakiegoś służącego. Nie chciałem z nim zadzierać. Nikt mnie nie potrafił wkurzyć tak jak on. Poszedłem do swojego pokoju zgrzytając zębami.
………………………………………………………………

Następnego dnia wstałem o świcie. Pobiegłem na ścieżkę, gdzie widziałem dziwaczną windę do domu Nissima. Zerknąłem w niebo. Niczego tam ciekawego nie było widać. Pełno ciężkich, ciemnych chmur i tyle. Pewnie ma jakiś sposób, aby ukryć przed ciekawskimi swoją posiadłość. Stanąłem na znajomym kamieniu, podskoczyłem na nim parę razy i nic. – Kurcze, jak to działa? Musi być jakiś sposób!
- Jazda - wrzasnąłem, dalej nic – w górę. – Kamień gwałtownie poszybował. W ostatniej chwili udało mi się złapać jego krańca, żeby nie spaść. Spojrzałem przed siebie i aż złapałem się za głowę. – Jakie to szczęście, że nie zaproponowałem mu usług sprzątaczki. To ogromne zamczysko potrzebuje armii pokojówek, a nie takiego słabeusza jak ja. Jak można mieszkać w takim muzeum. Pewnie pełno tam nietoperzy i karaluchów. – Kręcąc głową oglądałem imponującą budowlę. Szedłem główną aleją obsadzoną pięknymi, starymi kasztanami. – Jak zakwitną na wiosnę musi to wspaniale wyglądać. – Oczywiście drzwi były zamknięte, ale z boku zauważyłem maleńką furtkę, którą bez problemu wszedłem do środka. – Ciekawe, gdzie jest sypialnia pana domu?- Rozejrzałem się po ogromnym holu. - Można się tu zgubić na amen. Jak tu czysto. Wszystko błyszczy i lśni. Z tej podłogi można by dosłownie jeść posiłki. Ktokolwiek tu sprząta powinien dostać medal. – Nagle przede mną pojawiło się niewielkie okrągłe światełko. Kręciło się w kółko jakby na coś czekając. Podrapałem się po brodzie nie wiedząc co począć dalej. Nagle przyszła mi na myśl jedna ze starych bajek.
- Zaprowadź mnie do swojego pana – rzuciłem do kołyszącego się w powietrzu ognika. Zawirował i pomknął na górę po schodach. Pobiegłem za nim ledwo nadążając. Zatrzymał się pod pięknie rzeźbionymi drzwiami. – Dziękuję. Jesteś wspaniałym przewodnikiem – uśmiechnąłem się do światełka które w tym momencie znikło. Zapukałem kilka razy ale nikt mi nie odpowiadał. Wszedłem więc cichutko do pokoju skradając się na paluszkach. Podszedłem do ogromnego, królewskiego łoża z baldachimem. – Zupełnie jak na starych filmach – zachichotałem. Wyciągnąłem szyję chcąc dostrzec wśród pościeli Nissima, ale mi się nie udało. Podszedłem bliżej i przepadłem przez leżącą na ziemi poduszkę. Poślizgnąłem się i z przeraźliwym kwikiem runąłem ja długi na materac. Pierzyna się poruszyła i wychyliła się spod niej zaspana twarz mojego opiekuna.
- Adam? – w jego niezbyt przytomnych oczach odmalowało się ogromne zdumienie – Co ty tutaj o tej porze robisz? Idź spać do cholery – nakrył mnie kołdrą, objął mnie w tali i przyciągnął do siebie – cieplutka podusia – zamruczał zadowolony. Zamknął oczy i zasnął kamiennym snem. Zacząłem się kręcić usiłując się uwolnić z uścisku. Wymamrotał coś niezrozumiałego i położył na mnie swoją długą nogę przygniatając mnie mocniej do łóżka. Teraz nie mogłem nawet drgnąć. Jego usta znajdowały się zbyt blisko mojego karku. Czułem jego oddech na szyi i zrobiło mi się nagle bardzo gorąco. Znajdowałem się w strasznie niezręcznej sytuacji. Poczerwieniałem na twarzy.
- Dusisz mnie! – wrzasnąłem desperacko.
- Cicho mała muszko! Chcesz żeby mój mózg eksplodował! – usiadł gwałtownie i przetarł oczy.
- Nie trzeba było tyle pić! – odgryzłem się zrywając się na równe nogi, jak tylko poczułem, że mnie puścił.
- Idę do łazienki, a ty tu zrób porządek – wstał i przeciągając się jak duży kot poszedł do łazienki. Zobaczyłem jego idealnie zbudowaną klatkę piersiową, wspaniałe mięśnie przesuwające się pod gładką, jasną skórą i jęknąłem w duszy z zazdrości. – Jakie to niesprawiedliwe. Ten dupek dostał na starcie najlepszą pulę genów. Teraz nie musi nawet kiwnąć palcem żeby rewelacyjnie wyglądać. Tymczasem ja wychodzę z siebie by wyhodować kaloryferek i nic. Przez te głupie ćwiczenia schudłem tylko jeszcze bardziej, jakby to było mi do czegoś potrzebne. Los jest niesprawiedliwy. – Zacząłem ścielić łóżko ciężko wzdychając. Udało mi się to zrobić w miarę równo. Wiedziałem, że takiemu pedantowi jak Nissim niełatwo będzie dogodzić. Chciałem wyprostować jakąś fałdkę, ale nie mogłem jej dosięgnąć. Stanąłem w nogach mebla i pochyliłem się do przodu. Niespodziewanie moja głowa przeszła między drewnianymi szczeblami ramy łóżka. Poprawiłem nakrycie. Teraz wyglądało idealnie. Chciałem się wycofać i tu spotkała mnie przykra niespodzianka. Utknąłem. Stałem tam z wypiętym tyłkiem i nosem tuż nad materacem. Usiłowałem delikatnie manewrować upartą łepetyną ale ta, albo urosła, albo co bardziej prawdopodobne, ja byłem kompletnym kretynem i nie umiałem jej wyciągnąć. – No teraz to już koniec. Jak on zobaczy jakim jestem nieudacznikiem, to natychmiast zrezygnuje z funkcji mojego opiekuna. – Szarpnąłem mocniej i kwiknąłem z bólu.
- Adam, co ty znowu wyprawiasz? – usłyszałem za plecami niski, aksamitny głos mężczyzny. – He he, ale się załatwiłeś. Z tej perspektywy twój mały tyłek wygląda niezwykle pociągająco. Okrągłe, jędrne pośladki, długie, smukłe nogi - całkiem nieźle jak na taką małą muszkę.
- Przestań się ze mnie nabijać. Musisz być strasznie wyposzczony, jak faceci zaczynają ci się podobać – pysknąłem do niego, zapominając o swojej niedogodnej pozycji.
- Głuptasku, mnie podobają się wyłącznie mężczyźni, ale tutaj nie widzę nikogo takiego.  Możesz być spokojny o swoją cnotę. Nie zadaję się z dziećmi – odpowiedział kpiąco i ostrożnie mną obracając, uwolnił mnie z pułapki. Idź lepiej już robić to śniadanie. Ja muszę jeszcze na chwilę do łazienki. Tylko mi nie spal kuchni.

sobota, 8 września 2012

Rozdział 2


Wpadłem do domu cały zziajany ledwo trzymając się na nogach. Nieznajomy napędził mi niezłego stracha. Rzadko zbieram się na odwagę, żeby się komuś postawić. Nie mam pojęcia co mnie podkusiło, aby zachować się tak niegrzecznie. Osunąłem się po ścianie w korytarzu i pacnąłem na ziemię. Z kuchni wybiegła zaniepokojona Sonia.
- Adaś, coś się stało? – przyglądała mi się uważnie.
- Nic takiego – machnąłem ręką lekceważąco – spotkałem jakiegoś dziwnego typka i trochę się go przestraszyłem.
- Jak wyglądał?
- Wysoki, jasnowłosy, złośliwy i porywczy – odparłem nadal ciężko dysząc.
- Aa, to nasz sąsiad Nissim. Staraj się go unikać, to dość niebezpieczny typek. Naraziłeś się czymś? – wbiła we mnie niebieskie oczy.
- Ee… no wiesz… właściwie, to już za późno na ostrzeżenia – wierciłem się pod jej oskarżycielskim wzrokiem.  – Pokpiwał sobie ze mnie, więc go pacnąłem błotem w gębę i uciekłem – zrobiłem słodką mordkę skrzywdzonej niewinności.
- Bogowie, mało było jednego psotnego łobuza, teraz będę mieć dwóch do upilnowania – westchnęła ciężko dziewczyna. – Chodź, pokażę ci twój pokój. Weszliśmy do kuchni, a stamtąd do malutkiej sypialni. Takiej trzy na trzy. Miała ściany pomalowane na kremowy kolor i duże okno wychodzące na drogę. Do tego bielusieńkie firaneczki i czekoladowe zasłony. Jedną ścianę zajmowała wielka wnękowa szafa. Pod drugą stało łóżeczko w starym stylu. Z miedzianymi, pięknie wygiętymi ramami i narzutą w jesienne, rdzawe liście. Pod oknem umieszczono piękne, zabytkowe biurko wraz z wygodnym skórzanym  fotelem. Wystroju dopełniało spore lustro, także w miedzianej oprawie. Na podłodze leżał puszysty dywanik o wzorze podobnym do tego na nakryciu.
- Piękny i taki cieplutki – westchnąłem zachwycony.
- Cieszę się, że ci się podoba. Jest trochę mały, a łazienkę będziesz dzielił z Luisem – uśmiechnęła się do mnie Sonia zadowolona z mojej reakcji. – Będziemy musieli jeszcze załatwić sprawę szkoły. To już półrocze i oceny masz chyba wystawione. Mógłbyś dojeżdżać ze wszystkimi do Krakowa. Tam cię zapiszemy do liceum. Trochę to niezręczne przenosić cię w klasie maturalnej, ale co tam.
- Soniu, moi rodzice nigdy się na to nie zgodzą – odezwałem się przygnębiony.
- Nie martw się, już rozmawiałam o tym z twoją matką. Jutro tutaj przyjedzie wraz z ojcem. Na pewno się dogadamy. Uwierz w moją siłę perswazji – poklepała mnie uspokajająco po ramieniu. – Teraz się rozpakuj. Resztę twoich rzeczy mają dostarczyć później. – Zostałem sam z niewesołymi myślami. Zauważyłem, że Sonia jest niesamowicie energiczną i silną kobietą, ale nie wierzyłem, że ma jakiekolwiek szanse z moim ojcem. On był typem tyrana, który zawsze ma rację i idącego po trupach do celu. Nic nie było w stanie zmienić jego zdania jeśli coś sobie wbił do głowy. Jaka szkoda, że nie będę tu mógł zostać. Wszyscy są tu tacy mili, no oczywiście oprócz tego wrednego anioła. Może  nawet zaprzyjaźniłbym się z Luisem. Czuję z nim jakieś dziwne pokrewieństwo. Jakby nasze dusze miały jakiś wspólny mianownik.
…………………………………………………………………

Siedzieliśmy Z Luisem przy śniadaniu i wcinaliśmy naleśniczki. Chłopak jest naprawdę wspaniałym kucharzem. Ja przypalam nawet wodę na herbatę. Opowiadałem mu właśnie ten dziwny sen o tańcu przy świetle księżyca i widmowych postaciach. Kiedy zacząłem opisywać mu polankę zobaczyłem błysk w jego oku.
- Adaś, żryj szybciej. Idziemy na wycieczkę. Tylko ubierz się ciepło, bo spadł śnieg – uśmiechnął się do mnie tajemniczo.
- Dokąd mnie zabierzesz? – zapytałem nieśmiało nieznacznie się rumieniąc.
- Człowieku, jak będziesz robił takie miny, to w szkole jeszcze ktoś cię pożre żywcem. Wyglądasz jak żywe ciastko z kremem. He He -   chłopak złapał mnie za ramię i pociągnął do przedpokoju. Narzuciliśmy kurtki i wysokie buty i już po chwili biegliśmy przez ośnieżony las wesoło chichocząc. Po jakimś kwadransie weszliśmy na rozległą polankę. Wyglądała jak ta z mojego snu tylko zamiast miękkiej , falującej trawy wszystko pokrywał biały puch. Kamienny krąg był identyczny. Znaki na potężnych, skalnych blokach lśniły czerwienią. Podniosłem głowę i oniemiałem z zachwytu. Stojący pośrodku dąb był zielony jakby była pełnia lata. Dumnie wznosił do nieba liściastą koronę. Ziemię wokół niego pokrywała soczysta szmaragdowa murawa.
- Luis, czy to mi się śni? – wyszeptałem zdumiony i zachwycony jednocześnie.
- Uszczypnąć cię? – podpowiedział uprzejmie. – Mówiłem ci, że Posoka to niezwykłe miasteczko, zwłaszcza okolice Krasnej Góry. Dotkniemy go? – Chłopak beztrosko wbiegł do kręgu i przytulił policzek do szorstkiej kory.
- Nie boisz się? To miejsce jest trochę straszne? – zapytałem niepewnym głosem.
- Chodź, posłuchaj jak gada – wyciągnął do mnie rękę i wciągną do wewnątrz. Usiedliśmy pod drzewem trzymając się za ręce. Oparliśmy się plecami o pień.
- Zamknij oczy i wsłuchaj się w szum liści. Słyszysz to? – wyszeptał Luis.
- Tak, coś jakby muzyka. Piękna, uwodzicielska zmuszająca nogi do tańca – uchyliłem powieki chcąc sprawdzić skąd dobiegała. Wstałem i zacząłem kolejno dotykać szkarłatnych znaków. Zaczęły lśnić jeden po drugim, a mnie ogarnęło dziwne podniecenie. Powietrze wokół mnie stało się gęste. Zacząłem nogą wystukiwać rytm. Zrobiłem najpierw jeden, potem drugi posuwisty krok, okręciłem się w kółko i nie mogłem już przestać. Wirowałem lekko jak spadający liść zatracając się coraz mocniej. Zanurzałem się coraz bardziej i bardziej w niezwykły świat, który mnie otaczał. Wydawało mi się, że unoszę się w powietrzu, a może naprawdę się unosiłem. Jeśli istnieje jakieś niebo to chyba właśnie tak musi wyglądać. Zalała mnie fala szczęścia. Było mi tak ciepło i radośnie  na sercu jak nigdy przedtem.
- Ja pieprzę! – dotarł do mnie okrzyk Luisa. Był dziwnie stłumiony jakby dobiegał spod wody. To mnie otrzeźwiło. Muzyka ucichła.
- Bum..! - spadłem na ziemię boleśnie tłukąc sobie kolana. – Czego się drzesz? – burknąłem do niego nieprzyjaźnie. Wstałem krzywiąc się z bólu i zacząłem otrzepywać spodnie. Zerknąłem na chłopaka. Nadal stał nieruchomo, gapiąc się na mnie jak na trójgłowego psa. Poruszał bezgłośnie ustami.
- Luis, ocknij się. Dodałeś do tych naleśników jakiejś trawy czy coś. Przez chwilę miałem wrażenie, że latam – uśmiechnąłem się do niego niepewnie.
- Aaadaś – wyjąkał – możesz nimi pomachać?
- Czym mam machać? Co się z tobą dzieje? – zaczynałem się poważnie niepokoić. Chłopak był najwyraźniej blady i bardzo przejęty. Może źle się poczuł? Podszedł do mnie powoli i wziął moją dłoń.
- Dotknij – skierował ją na moje plecy. Coś było wyraźnie nie tak. Moje palce złapały jakąś miękką materią, cieniutką i delikatną. Pociągnąłem i straciłem równowagę. Klapnąłem teraz na tyłek.
- Gadaj, co ja mam na plecach? Zrobiłeś mi jakiś kawał? – spojrzałem na niego groźnie.
- Hm, trudno to wyjaśnić. Zresztą i tak mi nie uwierzysz. Chodź, pokażę ci – wyszliśmy z kręgu. W pobliżu był niewielki stawek z kryształowo czystą wodą. – Stań bokiem i spójrz – odezwał się chłopak. Zrobiłem jak kazał.
- Jasny gwint! Skrzydła?! To jakiś kiepski żart! – wydarłem się w niebogłosy. – Rudy, zielonooki, niski, a teraz jeszcze pieprzone skrzydła! Który to kurwa bóg wymyślił niech ma odwagę się tu zjawić, żebym mógł mu dać w mordę!! – cały trzęsłem się z wściekłości.
- Adaś, spokojnie. Oddychaj. To nie jest przecież nic złego! – Luis usiłował mnie bezskutecznie uspokoić. – Ja musiałem robić prawko, a ty będziesz miał transport za darmochę – próbował mnie niezręcznie pocieszyć.
- Pierdolę taki transport! Jak ja się z tym w szkole pokażę. Może od razu lepiej wstąpię do cyrku! Poza tym one się nie ruszają, może są tylko na ozdobę? – w głowie dosłownie mi szumiało. Nie mogłem pozbierać myśli. Byłem przerażony tym co się stało.
- Spróbuj!
- Jak? – spiąłem mięsnie i niespodziewanie wystrzeliłem jak korek z butelki. Popędziłem jak pocisk rakietowy wzdłuż ścieżki z trudem manewrując między drzewami. – Aaa… uwagaaa…! –darłem się na całe gardło. Wyciągnąłem przed siebie ręce mając nadzieję, że uda mi się czegoś złapać. – Ratunku, jak to się wyłącza! Gdzie są cholerne hamulce?! – zamknąłem oczy ze strachu, widząc jakąś postać na ścieżce
- Łup! – walnąłem w kogoś zbijając go z nóg. Obaj wyrżnęliśmy z impetem o ziemię. Z tym, że ja wylądowałem na nim więc nie mogłem się skarżyć. Chciałem wstać, ale coś trzymało mnie za skrzydła. Szarpnąłem się i poczułem niesamowity ból.
- Aaa…! – krzyknąłem zaskoczony, a łzy popłynęły mi po twarzy. Zrobiło mi się słabo i pociemniało mi w oczach. – Ppszepraszam – wyjąkałem cichutko.
- To znowu ty? Mogłem się domyślić! Jesteś chyba jakąś plagą zesłaną na mnie z nieba, co? – jasnowłosy mężczyzna usiadł trzymając się za krzyże. – Czego się mażesz, przecież jeszcze nic ci nie zrobiłem? – przyjrzał mi się zaciekawiony.
- Bboli – wyjąkałem. Dotknąłem prawego skrzydła. Namacałem sporą dziurę. – Rany, ledwo je dostałem, a już są zepsute. Jestem okropną niezdarą – rozbeczałem się na dobre nie bacząc, że siedzę nadal na udach nieznajomego. Wziął mnie na ręce i podniósł się razem ze mną.
- Nie becz jak dzieciak, naprawimy ci te śliczne skrzydełka. Wskakuj mi na plecy i złap się mocno. Zaniosę cię do domu, ty upierdliwa muszkoo – pokpiwał ze mnie mężczyzna. Złapałem go za szyję i objąłem nogami w pasie.
- Nie jestem żadnym robalem ty paskudny draniu – wrzasnąłem mu do ucha oburzony. – Jestem, jestem ..eee.. – Kłopot w tym, że nie wiedziałem czym jestem. Rozryczałem się od nowa.
- Widzę, że masz poważny dylemat. A może ty jesteś ważką? Skrzydełka macie podobne – żartował sobie ze mnie w najlepsze, nic sobie nie robiąc z płynących szerokim strumieniem po mojej twarzy, łez. – Jestem Nissim. To tak żebyś wiedział, kto cię w końcu kiedyś zamorduje.
- Adaś – wymamrotałem nieśmiało.
- Uspokój się. Zaraz będziesz w domu – powiedział nadspodziewanie łagodnie. Zdumiony stwierdziłem, że właśnie przekraczaliśmy bramkę. Mężczyzna złapał za kołatkę i mocno nią załomotał. – Otwieraj wiedźmo, mam tu coś, co należy chyba do ciebie. – Drzwi się otwarły i stanęła w nich rozeźlona Sonia.
- Może grzecznie panie sąsiedzie! – warknęła do niego. – Co tam chowasz za plecami?
- Złaź mały! – usiłował pozbyć się mnie potrząsając ciałem. Wczepiłem się w niego jak rzep. W tej chwili bardziej się bałem naburmuszonej Soni. Już wystarczająco narozrabiałem. Co będzie jak się wkurzy i wyrzuci mnie z domu? – Adaś, co znowu się stało? Przecież tutaj mieszkasz! –zapytał zaskoczony moim zachowaniem Nissim.
- Wejdź, w domu go odczepimy – dziewczyna wpuściła nas do środka. Mężczyzna wszedł ze mną do salonu. Delikatnie odczepił moje ręce od siebie i posadził mnie na kanapie.
- On jest ranny, nie miałem pojęcia jak mu pomóc – wskazał na uszkodzone skrzydło. Oboje pochylili się nade mną z troską.
- Przestańcie szeptać za moimi plecami. Soniu, czy można się ich jakoś pozbyć? – zapytałem wpatrując się przestraszony w jej oczy.
- A po jaką cholerę? Naprawimy je, a potem zwyczajnie je schowasz – dziewczyna popatrzyła na mnie jak na wariata.
- Nie uważasz, że wyglądam z nimi nieco dziwnie? – zacząłem niepewnie.
- A co w nich takiego wyjątkowego? – spojrzała na mnie jakbym się urwał z choinki. – Skrzydła i tyle. Nawet ładne.
- Czarownico, bierz się do roboty, bo chłopak cierpi. Skończ te pogaduszki – Nissim obrzucił ją chłodnym spojrzeniem. – Jak nie chcesz smarkacza, to możesz mi go dać. Jest mi coś winien – uśmiechnął się do mnie drapieżnie.

poniedziałek, 3 września 2012

Rozdział 1 TOM II ADAŚ


Dzisiaj chcę wam przedstawić kogoś nowego. Będzie on na zmianę z Luisem opowiadał o wydarzeniach rozgrywających się w Posoce. Mam nadzieję, że go polubicie.


Nazywam się Adaś Starski, mam siedemnaście lat i właśnie uciekłem z domu. Pokłóciłem się kolejny raz z ojcem o profil moich studiów. On już zaplanował całą moją przyszłość nie pytając mnie o zgodę. Jest wziętym adwokatem. Miałem skończyć studia i odziedziczyć jego kancelarię. Kompletnie nie wziął pod uwagę tego czego chcę ja, ani moich wrodzonych predyspozycji. Jestem ogromnie nieśmiały. Kiedy znajduję się w obcym środowisku ledwo mam odwagę otworzyć usta. Prawnik powinien być przecież wygadany i przebojowy. Tymczasem ja, kiedy miałem wystąpić na akademii rzygałem przez dwa dni ze strachu. Ojciec uważa, że robię to specjalnie żeby go zdenerwować. Dzisiaj nie tylko darł się na mnie prawie przez godzinę, ale też znowu mnie uderzył. Robił to zawsze tak sprytnie by nie pozostawiać śladów. Matka była tak zdominowana przez niego, że zaraz na początku awantury po prostu wyszła z domu. Przerażony, obolały i tak zaryczany, że ledwie widziałem co się dookoła dzieje złapałem plecak. Wrzuciłem do niego mojego laptopa, sweter (jestem zmarzluchem) i bezmyślnie wybiegłem na zewnątrz ubrany tylko w cienką kurteczkę. Dopiero w parku zorientowałem się, że nie mam przy sobie komórki. Nie miałem jak zadzwonić do siostry. Wiedziałem, że mieszka w jakimś małym, o dziwnej nazwie miasteczku w pobliżu Krakowa. Nigdy tam nie byłem i za żadne skarby nie mogłem przypomnieć sobie adresu. Rodzice w życiu nie pozwolili by mi jechać do Anki. Była buntowniczką i dzięki babci, która przekazała jej sporą sumę studiowała swoją ukochaną farmację. Zrobiło się strasznie zimno. Był już koniec listopada i zaczął padać pierwszy w tym roku śnieg. Cały dzień plątałem się po galeriach, a noc spędziłem w  sobie tylko znanej kryjówce w miejskim parku. Stała tam taka szopka na narzędzia ogrodnicze. Wszedłem tam przez obluzowaną deskę. Strasznie zamarzłem, ale przynajmniej miałem dach nad głową. Następnego dnia wpadłem na pomysł, aby iść na uczelnię siostry. W sekretariacie nie chciano mi jednak nic powiedzieć. Głupia sekretarka zasłoniła się ustawą o ochronie danych osobowych. W dodatku okazało się, że Anka nie ma dzisiaj wykładów. Dopiero jedna ze spotkanych studentek, najwyraźniej jakaś kumpela dała mi na nią namiar. Niestety następny bus do dziury w której mieszkała był dopiero wieczorem. Ciekawe jak ona dojeżdża do szkoły? Było już zupełnie ciemno kiedy wysiadłem na przystanku w Posoce. Szedłem ulicą oświetloną rzadko rozstawionymi latarniami. Nigdzie żywego ducha. Maleńkie miasteczko wyglądało jak z sennego koszmaru. Tylko w nielicznych oknach paliły się światła. Zaczęła opadać gęsta mgła mocno ograniczając widoczność. Pod jedną z lamp stał wysoki, jasnowłosy mężczyzna. Klnąc szpetnie naciskał na coraz to inny przycisk w komórce. Najwidoczniej niezbyt dobrze umiał ją obsługiwać. W końcu telefon wyślizgnął mu się z dłoni i upadł na ziemię. Plastikowa pokrywa otworzyła się i bateria wypadła na zewnątrz. Schyliłem się i podniosłem urządzonko, włożyłem na właściwe miejsce baterię i z uśmiechem podałem nieznajomemu.
- Proszę – odezwałem się nieśmiało. Spojrzałem w jego twarz i dosłownie oniemiałem. Żadne słowa nie byłyby w stanie wyrazić jej uroku. Zupełnie jakby z nieba zstąpił anioł żeby radować nasze oczy swoim pięknem. - Chyba mam gorączkę i zaczynam majaczyć. Ktoś taki nie może istnieć naprawdę.- Bałem się nawet głośniej odetchnąć. Wydawało mi się, że jak się poruszę, to mężczyzna natychmiast zniknie, rozwieje się w powietrzu jak dym.
- Szukasz kogoś? – zapytał melodyjnym głosem. Muszę przyznać, że patrzył na mnie z równą ekscytacją jak ja na niego. Pewnie nigdy w życiu nie widział takiej sponiewieranej sieroty. Byłem brudny i na pewno śmierdzący, bo od dwóch dni się nie myłem. Trzęsłem się z zimna jak galareta. Dodajcie do tego zielone oczy, burzę rudozłotych loczków i niewielki wzrost. Jednym słowem obraz nędzy i rozpaczy. Nie śmiałbym się odezwać do tak doskonałej istoty. Nie mogąc z siebie wykrztusić ani słowa podałem mu kartkę z adresem.
- Dąbrowska? To ostatni dom przy tej ulicy - wskazał mi kierunek smukłą, wypielęgnowaną dłonią. – Ho ho! Skąd się w tej dziurze wziął taki wymuskany paniczyk? Na kilometr czuć od niego grubszą forsę. Może ma tu jakiś domek letniskowy? – skinąłem mu głową na pożegnanie i ruszyłem przed siebie, nadal mocno oszołomiony niecodziennym spotkaniem. Kiedy po chwili się odwróciłem, mężczyzny już nie było. – A może to wszystko mi się wydawało? Jestem już taki zmęczony i głodny. Ostatnio jadłem wczoraj jakąś zapiekankę, bo oczywiście nie pomyślałem aby wziąć jakąś kasę z domu. – Z trudem dotarłem do małej, drewnianej willi. Bramka była otwarta, więc wszedłem bez problemów. Na dziwnych, okutych żelazem drzwiach wyryte były nieznane mi znaki. Nigdzie dzwonka, tylko starodawna kołatka w kształcie podkowy. Miałem coraz większe wrażenie nierealności. Jakbym wkraczając do tego miasteczka przekroczył bramę do innego świata. Zastukałem i wrota natychmiast się otwarły wpuszczając mnie do środka. W przedpokoju zebrała się chyba cała rodzinka. Dwie blondynki jedna koło trzydziestki, druga w wieku mojej siostry oraz drobny, nieco starszy ode mnie  chłopak. Nagle usłyszałem tupot i moja szalona siostra skoczywszy z połowy schodów zawisła mi na szyi z przeraźliwym piskiem.
- Adaś!! Jak dobrze że jesteś! Strasznie się martwiłam – ścisnęła mnie, aż oczy wyszły mi z orbit.
- Anka, zostaw tego biedaka! On ledwo trzyma się na nogach – Starsza z blondynek zdarła ze mnie siostrę i zaprowadziła mnie do salonu. Usadziła na kanapie i przykryła puchatym kocykiem. W kominku płonął wesoło ogień ogrzewając moje skostniałe z zimna nogi. Po chwili wróciła do mnie z miseczką rosołku i jakimś syropkiem.
- Wcinaj, a my przygotujemy dla ciebie wygodne łóżeczko. Aha, zapomniałabym ja jestem Sonia, właścicielka tego domu, ta mała ma na imię Ilona. Rozczochrany smarkacz pod szafą, to Luis, mój bratanek. Niczym się nie martw. Jesteśmy jak brygada RR i supermen w jednym. Żadne kłopoty nie są nam straszne. - Wszyscy się wynieśli oprócz Anki, która usiadła obok i gładziła mnie delikatnie po plecach.
- Dzisiaj sobie odpocznij, a jutro pogadamy. Znajdziemy dla ciebie jakiś kącik, żebyś nie musiał wracać do domu.
- Aniu, wiesz jaki jest ojciec. Jak się dowie gdzie jestem, to tu wtargnie z policją i karczemną awanturą. Nie chcę sprawiać twojej gospodyni kłopotów – chlipnąłem i pociągnąłem nieelegancko nosem.
- Nie przejmuj się nim za bardzo. Zobaczysz, że Sonia coś wymyśli. Mam tutaj wielu niezwykłych przyjaciół, którym nawet ojciec nie odważy się stawić czoła – uśmiechnęła się do mnie pocieszająco. Odwróciłem głowę i zobaczyłem całą miejscową ekipę wracającą z bananami na ustach.
- Chłopie – walnął mnie w ramię Luis – dzisiaj śpisz u mnie. Jutro wyszykujemy ci pokoik. Będzie co prawda nieduży i bez łazienki, ale za to blisko kuchni - wziął mnie za rękę i pociągnął po schodach. W ciągu dwudziestu minut byłem już wykąpany, przebrany w  piżamkę i zapakowany do łóżka. Chłopak uśmiechnął się, zaświecił obok mnie lampkę nocną i wyszedł z pokoju. Westchnąłem ciężko i nakryłem się kołdrą. Zrobiło mi się ciepło i przyjemnie. W ciągu kilku minut film mi się urwał i miałem bardzo dziwny sen.
,, Biegłem nocą przez ciemny las, jakże inny od tych, które do tej pory przemierzałem. Moją drogę oświetlały tylko gwiazdy i księżyc. To była puszcza, stara, niezmierzona pełna tajemniczych odgłosów. Taka w jakiej w słowiańskich czasach musieli polować nasi przodkowie. Nagle drzewa się skończyły i wszedłem na rozległą polanę. Pośrodku niej stał potężny dąb otoczony szerokim kamiennym kręgiem. Na skałach wyryte były jakieś znaki. Lśniły szkarłatem w rozproszonym srebrnym świetle. Czy to krew? Dotknąłem jednego z nich i zapłoną niczym żywy. Wtem na polanę wbiegły widmowe, skrzydlate postacie. Chłopcy i dziewczęta ubrani w białe, powłóczyste szaty zaczęli wirować wkoło w rytm cichej muzyki. Nie miałem pojęcia skąd dobiegała. To tak jakby samo powietrze zaczęło drgać i wydawać słodkie, skoczne dźwięki. Ukryłem się za jednym z kamieni i zafascynowany obserwowałem niezwykłe widowisko. Zostałem jednak szybko odkryty. Jeden z chłopców wyciągnął do mnie rękę.
- Chodź  i zatańcz z nami. Mamy dzisiaj uroczystość – zabrzmiał jego melodyjny głos.
- Święto? A z jakiej okazji? – zapytałem zaciekawiony.
- Nasz długo oczekiwany braciszek wrócił wreszcie do domu – pochylił się i pocałował mnie w czoło – witaj w domu srebrnoskrzydły.’
Usiadłem gwałtownie na łóżku i zamrugałem oczami. Obraz znikł. Miałem niesamowite wrażenie jakbym tkwił jednocześnie w dwóch światach. Włosy ze strachu stanęły mi dęba. – Nigdy więcej nie będę oglądał ani czytał horrorów – przysiągłem sobie solennie. – Mama miała rację. Zrobiły mi z mózgu sieczkę. Zaczynam gadać sam do siebie i mam zwidy. Może zwariowałem?
- Dlaczego nie śpisz? – usłyszałem z kanapy zaspany głos Luisa.
- Miałem dziwny sen i teraz boję się zasnąć – wyszeptałem zawstydzony. Ten chłopak wzbudzał we mnie zaufanie. Może dlatego, że był niewiele wyższy ode mnie i miał taki miły uśmiech.
- Pewnie za bardzo się martwisz cała ta sytuacją i stąd koszmary. Uwierz, że potrafimy zaradzić twoim kłopotom. Ania jest naszą dobrą przyjaciółką, więc i ty należysz do rodziny.
- Luis, to nie był koszmar. W życiu nie miałem tak realnego snu. Ale masz rację powinniśmy się jeszcze położyć.
- Wiesz Adasiu, Posoka nie jest takim zwykłym miasteczkiem. Jeśli tu zostaniesz szybko się o tym przekonasz. Myślę, że trafiłeś tu z jakiegoś ważnego powodu. Nie ma sensu teraz nad tym rozmyślać – zamknąłem oczy słuchając tego co mówił. Wkrótce Morfeusz ponownie  wziął mnie w swoje objęcia, lecz tym razem obyło się bez sensacji.
…………………………………………………………………………

Następnego dnia siedzieliśmy przy śniadanku, a Sonia jak prawdziwa królowa wydawała rozkazy. Miała zamiar z komórki obok kuchni zrobić dla mnie pokoik. Powyznaczała wszystkim zadania. Mnie z Luisem wypędziła na zakupy. Lodóweczka była pustawa. Dostaliśmy listę sprawunków i kluczyki do samochodu. Trzeba przyznać, że szybko nam poszło. W pobliskim supermarkecie zaopatrzyliśmy się we wszystko co potrzeba. Wracaliśmy właśnie do domu, kiedy na środku ulicy stanął wysoki mężczyzna.
- Uważaj Luis, jeszcze zabijesz tego kretyna! – krzyknąłem przestraszony. – Samobójca czy pijaczyna jakiś? – Tymczasem chłopak gwałtownie zahamował i wyskoczył z auta.
- Avgar, ty idioto! Przez ciebie poharatałbym ukochanego jeepa Soni. – Darł się na cały głos, waląc faceta pięściami w klatę. Ten stał jak skała, szczerząc zęby i nic sobie nie robiąc z gniewu Luisa. Nagle złapał go w talii, podniósł do góry i wpił łapczywie w jego usta. Blondynek nie zdążył nawet pisnąć. Nie wyglądał zresztą jakby miał coś przeciwko.
- Nie będę tu siedział jak bałwan i patrzył jak oni się liżą. Swoją droga jak można się całować z facetem? – Nie żebym miał jakieś doświadczenie w tych sprawach. W moim środowisku homoseksualizm uchodził za chorobę. Takich ludzi rodziny wysyłały na przymusowe leczenie. Zarzuciłem na siebie kurtkę i ruszyłem na piechotę do domu. Chyba jednak skręciłem w złą ścieżkę, bo się zwyczajnie zgubiłem. Zacząłem rozglądać się za jakimś tubylcem. Jak zwykle w takich wypadkach, ani śladu życia w okolicy.
- Łup! – coś wylądowało z hukiem po mojej lewej stronie. Zobaczyłem znajomego jasnowłosego mężczyznę ze skrzywioną miną siedzącego w trawie i rozcierającego tyłek. – Rany, mój piękny anioł się zranił! Chyba powinienem mu pomóc? – zastanawiałem się jednocześnie spłoszony i zachwycony ponownym spotkaniem. Obok niego leżał spory, płaski kamień. Stałem tam z rozdziawionymi ustami, jak przysłowiowy wiejski głupek, zamiast przystąpić do akcji ratunkowej.
- Co się tak gapisz? – warknął nieprzyjaźnie przybysz z niebios. – Windy nie widziałeś?
- Eee…? - odezwałem się inteligentnie.
- Dość, że mały, to jeszcze niedorobiony – zmierzył mnie chłodnym wzrokiem. Tymczasem we mnie zawrzało. Mój wzrost był moim słabym punktem. Wszyscy, którzy mnie znali wiedzieli, że nie wolno z niego żartować. Na każdą najmniejszą kpinę na jego temat reagowałem morderczym szałem. Jednym słowem wstępował we mnie diabeł. Zerknąłem w prawo i zobaczyłem niewielkie bajorko. Ruszyłem energicznie w jego stronę z błyskiem w oku.
- Masz zamiar się utopić w tej kałuży z rozpaczy? – drwił dalej piękny nieznajomy. – Błoto pomaga na cerę, nie na wzrost! – Zanurzyłem rękę w cuchnącej wodzie i nabrałem pełną garść mułu. Podszedłem do mężczyzny i bez słowa wymalowałem mu oślizłą mazią buźkę, aż miło było popatrzeć. Był tak zaskoczony moim wyczynem, że nawet się nie bronił. Zaczął prychać z obrzydzenia, a jego oczy zapłonęły wściekłością.
- Teraz wyglądasz tak jak powinieneś! Paskudny charakter i paskudna gęba! Nikt nie będzie miał wątpliwości co z ciebie za jeden – odwróciłem się na pięcie i spokojnie poszedłem ścieżką w kierunku, w którym prawdopodobnie był mój dom. Zobaczyłem kątem oka jak przystojniak zrywa się na równe nogi i rusza za mną w pogoń. Włączyłem dopalacze i jak szalony pognałem przez las. Umiałem naprawdę szybko biegać. To był jedyny sport w którym byłem naprawdę dobry.
- Ratunku – darłem się na całe gardło. – Jakiś brudny psychopata chce mnie zabić!