piątek, 11 maja 2012

Rozdział 7



Był już wieczór, a ja leżałem na łóżku i strasznie się nudziłem. Wczoraj owszem, najadłem się strachu, ale z drugiej strony, było to najbardziej ekscytujące wydarzenie w moim życiu. Do tej pory cały mój nieskomplikowany świat ograniczał się do szkoły, domu i książek. Nigdy nie miałem żadnych przyjaciół dlatego rzadko gdzieś wychodziłem. Moje wypady z domu zazwyczaj ograniczały się tylko do zakupów. Teraz wszystko się zmieniło. Moi sąsiedzi mimo, że niekiedy bardzo denerwowali mnie swoim zachowaniem, byli naprawdę świetnymi kumplami. Poprzedniej nocy nawet zaryzykowali dla mnie życie, osłaniając mnie własnymi ciałami przed tym, jak mu tam, Avgarem. Swoją drogą jego gęba będzie teraz pewnie nawiedzać mnie we wszystkich koszmarach. Przede wszystkim te szkarłatne oczy z niewielkimi plamkami złota, zimne i okrutne. Mnie skojarzyły się z bezcennymi, szlachetnymi klejnotami, którymi często tak zachwycają się ludzie, a przecież są one w swoim pięknie tak obce i nieczułe na nasze emocje. Emanują swoją urodą zupełnie jak odległe gwiazdy, chłodne i niedostępne w swoim rozmigotanym blasku. Kompletnie pozbawione jakichkolwiek, znanych nam  uczuć. - Mój boże, o czym ja myślę? Zaczyna mi odbijać? Jak coś tak paskudnego może mi się podobać? No może to nieodpowiednie słowo. Bardziej odpowiednie chyba to fascynować. Wiecie, zupełnie jak człowiek zaatakowany przez węża. Patrzy gadowi  w ślepia, drży ze strachu i mimo, że zdaje sobie sprawę, że tak naprawdę się nim brzydzi, nie może od niego oderwać oczu. Uff. Lepiej będzie jak pójdę na kolację. Jutro jest pełnia. - Do głowy przyszedł mi właśnie  zupełnie nowy pomysł.- Powinienem go chyba omówić z nowymi znajomymi. - Zadzwoniłem do Artura i Samuela i umówiłem się z nimi na spotkanie. Muszę przyznać, że są naprawdę punktualni. Zerknąłem na podwórze, zobaczyłem ich obu pod furtką, kłócących się jak zwykle zawzięcie. Stanowili naprawdę niezwykłą, bardzo urodziwą parę. Z jednej strony zaciekli wrogowie, a z drugiej przecież najwyraźniej sobie niezwykle ufali i chętnie spędzali razem czas. –Ciekawe co zrobiliby, gdybym tak wsadził ich nagich razem do łóżka na całą dobę? Czy wyskoczyliby z dzikim wrzaskiem i zaczęli bijatykę, czy kochaliby się długo i namiętnie, aż do bladego świtu? Może powinienem się nad tym zastanowić - zachichotałem z tej myśli, zwracając tym samym na siebie uwagę obu sąsiadów.
- Nareszcie raczyłeś się zjawić - stwierdził z przekąsem Samuel, natychmiast przerywając słowne przepychanki z Arturem.
- Nie przejmuj się jego ględzeniem, mały - Futrzarski objął mnie za ramiona -zaprowadzimy cię do swojej tajnej bazy. I tam pogadamy.
- Puść  go psie - warknął niezadowolony z jego poufałego gestu Sam. - Powiedz nam lepiej, jak się czujesz Luis. Wczoraj wszyscy najedliśmy się strachu.
- Gadaj za siebie krwiopijco, wcale się nie miałem cykora - warknął Artur.
- Oczywiście, że nie, ty tylko podkuliłeś ogon i tak cię zamurowało, że nie wykrztusiłeś z siebie ani słowa.
- Spokój, uciszcie się obydwaj, do jasnej cholery. Mam ochotę wrzucić was razem do studni. Zimna woda jest zazwyczaj świetnym lekarstwem na takie niemądre zachowanie - tak przekomarzając się dotarliśmy na miejsce. Ukryty wśród gęstych drzew stał maleńki, zbudowany z czerwonej cegły domek. Dach miał pokryty słomą i duży czarny komin na którym uwiły gniazdo jakieś wrony. Ciekawe, że chociaż ostatnio ciągle włóczę się po lesie, nigdy się na niego nie natknąłem.
- Jak to się stało, że nigdy go nie widziałem, to przecież blisko mojej chałupy? - zapytałem zdziwiony.
- Jest ukryty przed oczyma ciekawskich. Ten nietoperz odprawił nad nim jakieś hokus – pokus - wyjaśnił Artur. - Wejdź do środka, tam jest całkiem przyjemnie. - Faktycznie wewnątrz było naprawdę ładnie. Ściany wyłożone drewnianą boazerią dawały bardzo przytulny, ciepły efekt. Domek składał się z salonu z ogromnym kominkiem, małej kuchenki i łazienki wyposażonej w umywalkę, prysznic i kibelek.
- Całkiem nowocześnie tutaj - rzuciłem zaskoczony wyposażeniem.
- A co myślałeś, że jak już w lesie, to kompletny prymityw? My też lubimy ładnie pachnieć. No przynajmniej ja, bo Futrzarski to niekoniecznie - odparł Samuel patrząc zaczepnie na drugiego mężczyznę.
- Zamknij się worku na krew. Nie przyszedłem tutaj gadać z tobą, tylko z Luisem.
- Może rozpalimy w kominku - rzuciłem słabym głosem chwytając się za głowę. - Muszę czymś zająć tych głupków, bo się zaraz pogryzą! - Z powodu waszych kłótni dostałem migreny i jest mi zimno - na te słowa obaj ochoczo rzucili się do spełnienia mojej prośby. Zaraz zostałem usadzony na wygodnym fotelu i przykryty puchatym kocykiem. Już po chwili w kominku płonął wesoło ogień, a moi towarzysze usadowiwszy się na dywanie spoglądali na mnie pytająco.
- Wiecie, że moja ciotka jest dziwaczką - zacząłem nieśmiało - To co robi jest bardzo podejrzane. Wyjaśnia mi tylko to co chce i kiedy chce. Myślę, że ukrywa przede mną niejedną tajemnicę. Jutro jest pełnia księżyca i ona zawsze  w  taką noc gdzieś znika. Chcę sprawdzić dokąd chodzi i mam nadzieję, że mi w tym pomożecie - popatrzyłem na nich prosząco, najbardziej maślanym wzrokiem na jaki było mnie stać. Artur od razu zmiękł i przytaknął mi ochoczo. Tymczasem Ostrowski, miał jak zwykle mnóstwo wątpliwości.
- Luis, lepiej by było, żebyśmy się wcześniej jakoś przygotowali. Jedna doba to trochę za mało czasu. Skoro Sonia zachowuje się tak tajemniczo, to na pewno jest to coś niecodziennego i niebezpiecznego. Znowu wpakujemy się w jakąś kabałę, tak jak wczoraj.
- Nie marudź pijawko, trochę zabawy nam nie zaszkodzi. Co będziesz jutro robił, moherowe seriale oglądał, jak na przykład milion pierwszy odcinek ,,Klanu”?
- Ciekaw jestem jakie to kulturalne rozrywki ty preferujesz?- zapytał złośliwie Samuel.
- Jak to co, tylko te najbardziej męskie. Boks sobie pooglądam, na siłowni poćwiczę i od razu wiem, że żyję. A ty pewnie romanse czytasz i wzdychasz do księżyca. Prawdziwa z ciebie ciamajda bledzielcu.
- Znowu się zaczyna - wywróciłem oczami- Sam, czy mógłbyś mi powiedzieć skąd znasz Avgara? - przerwałem rozpoczynającą się od nowa walkę samców.
- Więc, jakby to powiedzieć, on odkąd pamiętam, mieszkał w tej puszczy. Nie myśl, że mam z nim jakiś bliski kontakt, ale faktem jest,  że on był tutaj pierwszy. Jest niezmiernie kłopotliwym sąsiadem. Ma bardzo porywczą naturę i pilnie strzeże swojego terytorium. Jak ktoś wkroczy na jego ziemię lub zdenerwuje go w inny sposób nie ma jakichkolwiek skrupułów przed pozbyciem się delikwenta. Zabijanie przychodzi mu z łatwością, dlatego proszę cię byś trzymał się od niego z daleka. Nie mam nad nim żadnej kontroli. Jest też bardzo inteligentny i myśli w niesamowicie pokrętny, niezrozumiały dla mnie sposób. Jest ode mnie o wiele silniejszy i jak coś pójdzie nie tak, nie będę w stanie cię przed nim obronić.
- I tu w pełni zgadzam się z Samuelem, nie zadawaj się z Panem Gadzie Oczy. Ma nie tylko paskudną mordę, ale i charakter - odezwał się niespodziewanie Artur.
- No proszę , proszę -  wziąłem się ze śmiechem pod boki - nigdy nie myślałem, że dojdzie do takiej zgody w rodzinie. Może lepiej już sobie pójdę i zachowam w mym sercu, to piękne wspomnienie o harmonii i pokoju - drażniłem się z nimi dalej, świetnie się przy tym bawiąc - zanim znowu zaczniecie toczyć ze sobą boje. - Przezornie ruszyłem w stronę drzwi i wybiegłem z domku zanim się zorientowali co się dzieje.
……………………………………………………………………………………………………………………..
Następnego wieczora z trudem hamowałem zniecierpliwienie. Tak bardzo kręciłem się podczas kolacji, że ciotka zaczęła przyglądać mi się podejrzliwie.
- Co z tobą Luis, coś cię boli? Zaparzyć ci ziółek? - zapytała zaniepokojona.
-Trochę boli mnie brzuch, więc wcześniej się położę. To chyba te hamburgery, które zjadłem na mieście - odparłem patrząc na nią niewinnie. Kiedy tylko zniknęła w swojej pracowni, aby przygotować dla mnie lekarstwo zająłem się obwąchiwaniem wszystkich stojących na stole potraw. Szczególnie mięso wydało mi się dziwnie przyprawione. Rzuciłem je na podłogę i skąd zaraz zostało porwane przez kota ciotki. Sonia wkrótce wróciła niosąc parujący napój
- Wypij do dna, na pewno ci pomoże i przestań jeść te amerykańskie paskudztwa.
- Wiesz, wezmę to do swojego pokoju. Muszę trochę odsapnąć zanim to wypiję. Nie chciałbym tutaj zwymiotować, ale właśnie mnie naciąga - skrzywiłem się niemiłosiernie i podążyłem na górę, widowiskowo trzymając się za brzuch. –Mam nadzieję, że nie przesadziłem i ciotka uwierzy w tą moją nagłą niedyspozycję - położyłem się na łóżku nasłuchując dźwięków z dołu. Jak tylko dobiegł mnie odgłos odsuwającego się kominka, zerwałem się i podbiegłem do okna. Dałem znak czekającym tam przyjaciołom, że droga wolna. Kiedy zszedłem po schodach mężczyźni czekali już w salonie.
- No to jak? Idziecie ze mną czy zostajecie? – rzuciłem, patrząc na nich z uwagą.
- Pewnie, że tak - odezwał się entuzjastycznie Artur - nietoperz jak chce, to może zostać i pilnować domu. To wyprawa dla prawdziwych facetów, a nie dla zaczytujących się powieścidłami panienek.
- Zobaczymy, kto pierwszy ucieknie na widok niebezpieczeństwa, mój ty emanujący seksapilem mężczyzno. Jeszcze zaskomlisz o pomoc - odgryzł się Sam.
- No dobra, w takim razie idziemy - zapaliłem latarkę i wszedłem pierwszy w otwarty czarny tunel. Maszerowaliśmy jakiś kwadrans, wykutym w litej skale korytarzem, kiedy zobaczyliśmy wyjście. Znaleźliśmy się w zupełnie mi nieznanej części puszczy. Przed nami, między drzewami, blisko ziemi widziałem jakąś jasną poświatę. Ruszyłem w tamtym kierunku i już po kilku minutach wkroczyliśmy na niewielką polankę. Na niej, na trawie narysowanych było pięć niewielkich pentagramów, każdy w innym kolorze i zawierający nieco inne runy.
- I co teraz? - stanąłem nie wiedząc co robić dalej.
- Szukaj symboli charakterystycznych dla czarownicy - odparł Sam przyglądając się uważnie świetlistym symbolom. - O mam - wskazał na ten emanujący fioletowym światłem. - To coś jakby portal. Musiała wejść do niego i przeniosła się nie wiadomo gdzie. Ryzykujemy? Możemy trafić wprost na jakiś sabat, czy coś podobnego.
- Idziemy, raz kozie śmierć - popisałem się znajomością miejscowych przysłów. Gdy tylko moje nogi znalazły się w wyznaczonym kręgu poczułem szarpnięcie, świat zawirował w moich oczach i zaraz potem leżałem w ciemnościach za ogromnym, skalnym blokiem. Zaraz za mną wylądowali Sam i Artur. Gdzieś z oddali dobiegały nas jakieś rytualne śpiewy. Widziałem przedzierający się przez gęste listowie blask płonącego, wielkiego ogniska.
- Podejdźmy bliżej, stąd nic nie widać - wyszeptałem.
-Tylko ostrożnie, schowamy się za tamtym głazem i trochę popatrzymy - odparł Sam. Zaczęliśmy się przekradać, jak stado dzikich zwierząt w stronę dobiegających nas odgłosów. Usadowiliśmy się, tak jak radził Ostrowski i wyjrzeliśmy zza skały ostrożnie. Siedzieliśmy na skraju dużej polany, a przed nami rozgrywało się iście piekielne widowisko. Najpierw rzucił mi się w oczy kamienny krąg. Olbrzymie skalne bloki pokryte były dziwnymi, nieznanymi mi symbolami. Pośrodku, skupieni wokoło płonącego wysoko ogniska stali mężczyźni i kobiety  ubrani w czarne peleryny z zakrytymi szczelnie twarzami. Widać było tylko ich błyszczące w mroku oczy. Szczególnie wyróżniał się jeden z nich, o imponującej posturze i niezwykle oryginalnej, złotej, rogatej masce. Za nim widać było kamienny ołtarz z głębokim rowkiem pośrodku. Śpiewali jakąś przerażającą pieśń, która powodowała drżenie całego mojego ciała. Wysoki mężczyzna chwycił za rękę jedną z kobiet i popchnął ją na skalny stół. Zobaczyłem, że zarówno ona jak i wszyscy inni pod pelerynami, są całkowicie nadzy. Brutalnie rzucił ją na plecy i wszedł w nią bez żadnego przygotowania. Krzyknęła z bólu, ale wkrótce ochoczo zaczęła odpowiadać na mocne pchnięcia partnera. Po odbytym akcie, naciął jej lewy nadgarstek ozdobnym sztyletem  i upuścił trochę krwi do przygotowanego wcześniej kielicha. Zimny pot wstąpił mi na czoło, a włosy zaczęły stawać dęba. Nie tego się spodziewałem. Liczyłem na jakieś pląsy w świetle księżyca, pogańskie rytuały, a tu taka paskudna niespodzianka. I nigdzie nie widać Soni. Nie uwierzę, że moja ciotka mogłaby być zamieszana w coś takiego. To takie ohydne. Widziałem, jak kolejne osoby podchodzą do ołtarza i są tak samo traktowane niezależnie od płci, przez wyglądającego na ich kapłana faceta.
- Sam, czy ty na pewno się nie pomyliłeś? - wyszeptałem mu ogromnie zaniepokojony wprost do ucha - Bo to jakoś na zebranie miejscowych czarownic mi nie wygląda.
- Możliwe, że jednak trafiliśmy pod zły adres, to chyba jacyś sataniści. Lepiej siedź cicho i powoli się wycofuj - powiedział niestety trochę zbyt głośno, równie zdenerwowany obrotem sprawy Ostrowski. Kapłan od razu odwrócił w naszą stronę rogatą głowę. Błysnęły złowrogo jego lodowate, szare oczy, a na twarz wypełzną mu przebiegły, obleśny uśmieszek.
- Łapać intruzów - krzyknął  na swoich towarzyszy. Z przerażeniem zobaczyłem jak wszyscy rzucili się w kierunku głazu, za którym się ukrywaliśmy.
- Chodu - wrzasnął Artur i pociągnął mnie za rękę, od razu stawiając mnie na uginające się ze strachu nogi.
…………………………………………………………………………………………

2 komentarze:

  1. To... Jest... Przezarąbiste! Dawno mnie tak nic nie wciągnęło. Lepsze niż nie jedna książka! I czuję się jakbym jakąś świetną książkę fantazy czytała. idę dalej, napiszę coś więcej jak skończę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    fantastycznie, och skinięcie Luisa a ci już są jak na zawołanie... ciekwe na co trafili może to na przykład zwolennicy Avgara...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń