piątek, 11 maja 2012

Rozdział 6



Obudziłem się wczesnym rankiem z jakimś nieokreślonym niepokojem w sercu. Całą noc śniły mi się koszmary. Nic konkretnego. Widziałem jakieś bezkształtne, ciemne postacie, słyszałem wołające mnie niezrozumiałe szepty. Coś przemykało się na granicy mojej świadomości. Miałem wrażenie, że ktoś lub coś chce mnie przed czymś ostrzec. Zerwałem się z łóżka, szybko narzuciłem na siebie jakieś jeansy i koszulkę.  W pośpiechu wybiegłem do ogrodu. Miałem nadzieję, że kontakt z naturą, jak zawsze przywróci mi spokój. Niestety tak się nie stało. Drzewa stały dziwnie ciche i odległe, kwiaty stuliły swoje barwne pąki, trawy i krzewy przestały szeleścić. Nawet ptaki jakby ciszej śpiewały. Miałem wrażenie, że wszystko wokół mnie wstrzymało oddech. - Luis, zamieniasz się w zabobonną staruszkę. Parę kiepskich snów całkowicie wybiło cię z rytmu. Wszędzie widzisz znaki i omamy. Jeszcze trochę i sam zaczniesz rysować kręgi chroniące przed złymi mocami. Pozbieraj się i idź lepiej na śniadanie- strofowałem się w myślach.
- Gdzie jesteś kochanie? Owsianka już gotowa! - usłyszałem głos Soni. Zapachniało smażonymi skraweczkami. Uwielbiam ten aromat,  żadnej, nawet najlepszej londyńskiej restauracji takiego nie poczujecie. A co myśleliście, że jak ,,zielony’’ to już na pewno wegetarianin? Nie ma mowy, lubię mięsko, jak każdy zdrowy facet. Zasiadłem więc z przyjemnością do mojego parującego śniadanka. Jak tylko wziąłem do buzi pierwszy kęs, wszystkie gnębiące mnie strachy wyleciały mi z głowy. Tymczasem cioteczka z bardzo niezadowoloną miną kłóciła się z kimś przez telefon. Widać było, że rozmowa jest nieprzyjemna, bo wreszcie zaczęła krzyczeć do słuchawki.
- Wy durne barany, niczego nie umiecie załatwić porządnie! Jak to się mogło stać? Przyjdźcie do mnie wieczorem, musimy omówić strategię - wrzasnęła do słuchawki. - Mężczyźni bez kobiet byliby już gatunkiem wymarłym! Zawaliliście sprawę, a teraz śmiecie do mnie przychodzić po pomoc? - dodała pogardliwie i wyłączyła telefon. - Co się tak gapisz? - zapytała złośliwie. - Wiesz, że nieładnie jest podsłuchiwać cudze rozmowy? Wieczorem masz być w domu! Mamy zebranie - zanim zdążyłem zaprotestować, była już za drzwiami, poza zasięgiem mojego głosu. - Ciekawe co się stało, że była taka wściekła? Co ona ma do facetów? Pewnie ją jakiś rzucił czy coś!
…………………………………………………………………………..
Po osiemnastej ciotka zaczęła przygotowania. Nakryła stół w ogrodowej altance białym brusem, rozstawiła grilla i wyciągnęła z piwnicy kilka butelek zacnego, gronowego wina. Tłukła się przy tym niemiłosiernie i zamiatała szeroką spódnicą, aż furkotało. Widać było, że humorek nadal miała dość kiepski. Schodziłem jej więc z drogi, bo po co się narażać podminowanej kobiecie. W końcu przybyli oczekiwani goście. Zabrzmiał dzwonek u drzwi.
- Idź otwórz tym obwiesiom i przyprowadź ich tutaj - warknęła do mnie. Otworzyłem bramkę i moim oczom ukazała się spora, zdenerwowana gromadka składająca się z Artura, Samuela oraz, o dziwo, reportera Adama.
- Wejdźcie, ciotka właśnie ostrzy kły! To jest, chciałem powiedzieć, noże do krojenia mięsa - plątałem się zaskoczony ich widokiem. Spodziewałem się zupełnie kogoś innego.
- Siadajcie - zwróciła się do nich Sonia - Mamy wiele do omówienia. Luis, zostań z nami. Mieszkasz tu, więc lepiej, jak będziesz wiedział co się święci - nie miałem więc innego wyjścia, jak usiąść razem z nimi.
- Jak wszyscy wiemy, od tygodnia funkcjonuje nowo otwarty hotel, nad naszym pięknym jeziorem. Nigdy nie powinniśmy zgodzić się na jego budowę, ale dla niektórych ważniejsze były pieniądze, niż panujący tu od lat święty spokój - i tu wymownie spojrzała na dziennikarza i Futrzarskiego, którzy mieli tyle przyzwoitości, że nisko spuścili głowy. - Niestety, przybytek ma dobrego menadżera, któremu udało się ściągnąć tutaj całe rzesze turystów. Plątają się po lesie, niszczą, hałasują, jak to miastowi. Samo to już wystarczy, żeby zdenerwować niektórych  mieszkańców Posoki. Ale naszemu wspaniałemu, kompletnie nie znającemu miejscowych realiów burmistrzowi było tego mało. Wczoraj w Internecie, opublikował reklamę naszego regionu i w swojej głupocie przeszedł samego siebie. Zawarł w niej nie tylko wiele legend i mitów, ale także podał do wiadomości możliwość istnienia w lochach pod miasteczkiem, skarbu oraz grobowca Nienazwanego, pochowanego wraz z klejnotami o ogromnej wartości. Ten kretyn, rozpętał tu prawdziwe piekło. Już dzisiaj rano, widziałam kilku uzbrojonych w łopaty, latarki i liny poszukiwaczy przygód. Nie chcę wiedzieć, co będzie się tu działo dalej!
- Miejmy tylko nadzieję, że nie będą się pałętać po lesie po zmroku - odezwał się milczący do tej pory Samuel. - Wolałbym, aby nie powtórzyła się historia z czasów ostatniej wojny.
- Czyżby, któryś z twoich krewnych nie lubił wrzawy? Powinni być zadowoleni, zwierzyna sama pcha im się w ręce - zapytał złośliwie Artur.
- To nie jest żaden mój krewny, nie obrażaj mojej rodziny, kundlu. To sami inteligentni i dobrze wychowani ludzie, w przeciwieństwie do młodocianych chuliganów z twojego stada – odgryzł mu się chłodno Ostrowski.
- Panowie tylko spokojnie, mamy tu skupić się na naszych problemach. Takie awantury, to możecie urządzać sobie potem - zaoponował dziennikarz. Niestety nikt go nie słuchał. Kłótnia trwała w najlepsze, w dodatku Sonia zamiast ich powstrzymać, dolewała jeszcze przysłowiowej oliwy do ognia, trzymając raz stronę jednego, raz drugiego. Mnie za to głowa latała w tę i z powrotem zupełnie jak na meczu tenisa. Takiej walki dwóch dorodnych samców nie ogląda się codziennie. Te roziskrzone gniewem oczy, zaciśnięte pięści, wykrzywione zmysłowe usta - coś niesamowitego. Mógłbym tak patrzyć na nich całymi godzinami i nie znudziłoby mi się. To wspaniałe przyjacielskie spotkanie przerwał nam donośny głos, naszego policjanta, sierżanta Kropelki.
- Pani Soniu, proszę do mnie podejść, mam coś ważnego do powiedzenia - wołał zza płotu.-Wczoraj rano dwóch turystów poszło do puszczy i do tej pory nie wrócili. Podobno mieli ze sobą sporo sprzętu. Wyruszamy na poszukiwania i dobrze by było, abyście nam w nich pomogli. Nikt nie zna lasu tak jak wy - facet wyraźnie podlizywał się ciotce.
- Dobrze, tylko się przygotuję. Ja i Adam pójdziemy z wami, a Luis, Artur i Samuel przeszukają okolicę Krasnej Góry - zakomenderowała Sonia - I pilnujcie chłopaka, bo jak coś się mu stanie, to się z wami policzę - pogroziła obu mężczyznom. Zabraliśmy jeszcze kurtki, latarki, telefony i byliśmy gotowi do drogi. Na dworze było już zupełnie ciemno. - Jaką mieliśmy szansę znalezienia tych ludzi, w tym naprawdę gęstym lesie?- Moim zdaniem żadną.
………………………………………………………………………………………………………………………….
Od kilku godzin łaziliśmy po puszczy i nie znaleźliśmy niczego ciekawego. Żadnych śladów zaginionych. Byłem wykończony, w przeciwieństwie do moich towarzyszy, którzy nadal tryskali energią. Całą drogę doprowadzali mnie do szału, traktując jak damę z arystokratycznego rodu, której trzeba pomagać na każdym kroku. Więc podawali mi rękę, jeśli grunt obniżał się choćby o pół metra, usiłowali podsadzać mnie na najmniejsze wzniesienia, a raz nawet próbowali przenieść mnie przez niewielką dziurę. Przestali, dopiero kiedy wczepiłem się w ich przydługawe kudły i porządnie wytargałem. W końcu poczułem się tak głodny i spragniony, że nie miałem najmniejszej ochoty iść dalej. W dodatku uczucie niepokoju i zagrożenia jakie miałem rano, zaczęło powracać ze zdwojoną siłą. Usiadłem na niewielkiej polance na jakimś pniaku i wyciągnąłem przed siebie bolące nogi.
- Koniec trasy panowie, ja wracam do domu- wystękałem zdyszany. - Poza tym nie podoba mi się tutaj. Czy zauważyliście jak zrobiło się dziwnie cicho?
- Faktycznie, coś jest nie w porządku - rozejrzał się zaniepokojony Artur, węsząc w powietrzu zupełnie jak pies - Odpocznij na chwilę i zmiatamy stąd.
- Luis, wstań już lepiej i chodźmy - odezwał się Samuel. Jego uważny wzrok błądził, po pogrążonej w nieprzeniknionych ciemnościach, ścianie lasu. Zaczęliśmy wsłuchiwać się z lękiem w otaczające nas odgłosy, ale oprócz cichego szelestu liści nic nie usłyszeliśmy.
- Witam miejscową elitę - rozległ się niespodziewanie za naszymi plecami czyjś nieznajomy głos. Był dziwny - zimny, nieludzki, wyprany z wszelkich emocji, spowodował, że wszystkie włosy na karku stanęły mi dęba. Towarzyszący mi mężczyźni obrócili się gwałtownie, zasłaniając mnie całkowicie swoimi ciałami, co nie było trudne, bo byłem od nich niższy co najmniej o pół głowy. - Coście tak zaniemówili? Urządzacie sobie piknik o północy, a może kogoś zgubiliście? - usłyszałem jak coś ciężkiego upadło na trawę z głuchym odgłosem. Poczułem metaliczny, skądś znany mi zapach. - Mój boże to krew! Czyżby ten obcy zabił tych poszukiwaczy przygód?  - ze strachu zrobiło mi się słabo. – Wygląda na to, że oni się chyba znają.
- Zabierzcie to ścierwo z mojej ziemi. Jak jeszcze raz, ktoś wlezie do mojego domu bez zaproszenia, to rozprawię się z resztą tego plątającego się po lesie tałatajstwa - dobiegły mnie groźne, powodujące drżenie całego mojego ciała, słowa - Co się tak wiercicie niespokojnie, jakby oblazły was mrówki? Co takiego ukrywacie za plecami?
- To tylko mój nieletni sąsiad, Panie. Nikt ważny. Pomagał nam w poszukiwaniach - odezwał się niepewnie Samuel.
- Pozwól, że sam to ocenię - Zobaczyłem jak moi towarzysze polecieli do tyłu, pchnięci jakąś ogromną siłą, usiłowali wstać, ale jakieś dziwne, kolczaste pnącze zatrzymało ich w miejscu. Krzyknąłem przerażony i spojrzałem na napastnika. Na temat jego sylwetki niewiele można było powiedzieć, bo skrywała ją długa do ziemi, obszerna, czarna peleryna z kapturem. Ale jego twarz, na pewno będzie nawiedzała mnie we wszystkich koszmarach. Miał dzikie, ostre rysy, śniadą skórę, wielkie, szkarłatne, okrutne oczy o pionowych jak u gada tęczówkach. Czerwone zmysłowe usta zaciśnięte w dumnym i bezlitosnym wyrazie. Długie, hebanowe włosy przerzucił sobie przez ramię. Lśniły jedwabiście w świetle księżyca. Przyglądał mi się zimno, jak jakiemuś egzotycznemu zwierzątku. Widziałem, że w wysokiej trawie obok niego leżały jakieś dwa podłużne kształty. To one wydzielały tę okropną woń, od której kręciło mi się w głowie. - To jakiś psychopata! Wygląda tak nieludzko, jak upiorna postać z jakiegoś horroru. Może mi się to wszystko śni? - nie mogłem zebrać myśli. Byłem zbyt przestraszony. Poczułem, jak jego uzbrojona, w ostre  szpony dłoń zaciska się na moim karku.
- Skąd wytrzasnęliście tego małego skrzata? Jasne włoski, niebieskie oczka, całkiem słodziutki. W sam raz na wieczorną przekąskę - przejechał mi zakrzywionym pazurem po szyi przecinając delikatną skórę. Wyciekło kilka kropel krwi. Nieznajomy schylił się i zlizał je szorstkim, rozwidlonym na końcu językiem.
- Nie rób mu krzywdy - usłyszałem jak przez mgłę okrzyk Samuela. Zaraz jednak umilkł, kiedy pnącza zacisnęły się mocniej wokół niego, boleśnie wbijając się w jego ciało. Stałem skamieniały ze strachu. Czułem chłodny oddech demona na swoim uchu, który o dziwo nie był niemiły jak się tego spodziewałem. Pachniał przyjemnie, jak morska bryza i jakieś zioła. To trochę mnie otrzeźwiło. Nie miałem nic do stracenia. Zacząłem szarpać się i wyrywać, a ten drań nawet nie drgnął. Wyszczerzył do mnie tylko białe kły w parodii uśmiechu, a we mnie wstąpił przysłowiowy diabeł. Jak mam zginąć to przynajmniej w walce Obróciłem głowę i z całej siły zacisnąłem na jego uchu swoje zęby, a kiedy poczułem smak krwi wbiłem je jeszcze głębiej. Miałem nadzieję, że urwę temu skurczybykowi ucho. Po chwili takiej zabawy, rozwarł mi palcami szczękę  i uwolnił się bez zbytniego wysiłku ze swojej strony. Chwycił mnie ponownie za kark, podniósł do góry i zaczął potrząsać jak kociakiem. Prychałem wywijając rękami i starając się go przynajmniej podrapać. Byłem tak zdesperowany, że zupełnie zapomniałem o strachu.
- Malutki rozgniewany chochlik - roześmiał się niespodziewanie - nie machaj tak łapkami, bo jutro będziesz miał zakwasy. - Jak ci na imię?
- Nie słyszałeś o ustawie o ochronie danych osobowych - wywarczałem bezczelnie - nie podaję swoich danych nieznajomym potworom!
- No no, ale paskudny charakterek. Gadaj jak się nazywasz, albo spiorę ci tyłek - spojrzał na mnie mrużąc srogo swoje gadzie ślepia.
- LLuis - wyjąkałem pośpiesznie.
- Avgar- usłyszałem niezmiernie zaskoczony. - Chyba się zaprzyjaźnimy - posłał mi przewrotny, iście szatański uśmieszek - Ktoś przecież musi cię wychować -obrócił głowę i spojrzał chłodno na moich towarzyszy, uwalniając ich z krępujących pęt. - A wy, co tak leżycie, zabierzcie stąd te truposze i ładnie gdzieś ukryjcie! Sierżantowi Kropelce powiecie, że niczego nie znaleźliście. I na przyszłość lepiej pilnujcie tu porządku. Podoba mi się ten świat. Chyba zostanę tu na dłużej!

..............................................................................................
Betowała kot_w_butach



3 komentarze:

  1. Sarabeth czyta to po raz setny... Sarabeth marnuje sobie życie... Sarabeth kocha tę historię...

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, czyżby jakiś demon czy władca piekieł och Luis miał swoich obrońców tak zaciekle go chroniących i nie spuszczających z oczu...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń