sobota, 19 maja 2012

Rozdział 11


Trochę krótko, ale nie chciałam mieszać pierwszego dnia na uczelni z przygodami w Posoce. Mam nadzieję, że się chociaż uśmiechniecie czytając ten rozdział.

Indy - część twoich podejrzeń jest słuszna.Tym zadaniem naprawdę mnie rozśmieszyłaś-"coraz lepiej piszesz czy mi się wydaje? :^^ ''
Ive -  niestety dla Sama mam już parę.
Elizabeth - nie mam nic przeciwko, dodaj mnie gdzie chcesz ( hm, chyba zabrzmiało to trochę dwuznacznie?)


Niestety mój dobry humor nie trwał zbyt długo. Szybko zostałem odnaleziony. Trzech mężczyzn stało wokół szafy i próbowało mnie prośbą, Samuel w każdej sytuacji był dżentelmenem, oraz groźbą,  Avgar stwierdził, że wepchnie mi tam do towarzystwa kosmatego pająka, zmusić do wyjścia spod niskiego mebla, gdzie nie mogli mnie dosięgnąć. Może jestem głupi, ale nie miałem najmniejszego zamiaru im niczego ułatwiać. Na wszelki wypadek wcisnąłem się do najdalszego kącika i trzymałem się mocno nogi od szafy, aby w razie czego dać skuteczny opór.
- Luis, nie bądź niemądry, nie możesz tam zostać na zawsze – usłyszałem łagodny głos Samuela.
- Wyłaź mały, Avgar nic ci nie zrobi. Najwyżej dostaniesz lanie – przekonywał mnie nieumiejętnie Artur.
- Wychodź gówniarzu i przeproś mojego gościa, bo obedrę cię żywcem ze skóry – groził coraz bardziej zły gospodarz domu.
- Odczepcie się, właśnie, że tu zostanę. Tu jest całkiem przytulnie – kichnąłem z powodu grubej warstwy kurzu, zalegającej zimną, kamienną podłogę. – Mogę tu siedzieć jeszcze bardzo długo, więc dajcie mi spokój.
- Umrzesz tam z głodu i wyciągnę stamtąd twoje zasuszone resztki – odparł złośliwie Avgar.
- Nie ciesz się przedwcześnie, tu łażą jakieś robale. W telewizji mówili, że zawierają dużo białka i są pożywne. Jestem nieduży i nie muszę zbyt wiele jeść, więc starczą mi na jakiś czas – taka dyskusja trwała przez niemal pół godziny. W końcu zniecierpliwieni towarzysze udali się do domu, zostawiając mnie samego na pastwę  demona. Nie żebym miał do nich pretensje. Artur musiał zająć się bratankami, a na Sama czekał w domu mały Zoli. Mój pomysł przestał mi się wydawać taki dobry. Było mi coraz bardziej zimno, zmęczony po całodziennej pracy i głodny, zacząłem szczękać zębami. Tylko duma i ośli upór trzymały mnie nadal w miejscu. Za nic bym się im nie przyznał, ale niesamowicie brzydziłem się niedużych, włochatych gąsieniczek, które pełzały pod meblem całymi stadami. Nie mówiąc o tym, że prędzej skonałbym z głodu, niż wziął którąś do ust. Czułem w pobliżu obecność mężczyzny. Zacząłem się zastanawiać, jak wyjść z tej sytuacji z twarzą. Nie bałem się, że Avgar coś mi zrobi. Gdyby chciał, skrzywdził by mnie już dawno. Obawiałem się czegoś innego. Jeśli teraz wypełznę spod szafy, po tych wszystkich deklaracjach, to będą się ze mnie nabijać przez najbliższy miesiąc. Uznają mnie za mięczaka. Bardzo zależało mi na zdaniu Avgara. Ten mężczyzna bardzo mi imponował. Pociągał swoją odmiennością, aurą niebezpieczeństwa i siły jaką roztaczał. Zachowałem się dziecinnie i nie chciałem, by się zorientował, że byłem o niego zazdrosny. Nie miałem pojęcia, co powinienem teraz zrobić. Z tego wszystkiego stałem się w końcu niezmiernie znużony. Nastał już wieczór, a ja cały dzień byłem na nogach. Powieki zaczęły mi opadać i nawet nie wiem kiedy urwał mi się film. Przez sen czułem, że jest mi bardzo zimno i cały się trzęsę. Nie miałem jednak siły otworzyć oczu i wyjść spod tego przeklętego mebla. Niespodziewanie nadszedł ratunek. Ktoś uniósł szafę do góry i wziął mnie na ręce. Przytulił do szerokiej klatki piersiowej. Delikatnie trzymał mnie w ramionach i ogrzewał swoim ciałem. Niósł mnie jak dziecko bez żadnego wysiłku, a ja z przyjemnością wdychałem znajomy, kojący zapach.
- Ty mały głupolu, gdybym nie zajrzał do tej szklarni jeszcze raz, zamarzł byś tam na śmierć, a przynajmniej nabawił się zapalenia płuc. Myślałem, że już dawno stamtąd zwiałeś. Twoja ciotka to naprawdę musi być niesamowita niewiasta, że podjęła się opieki nad takim urwisem jak ty. Jest w tym o wiele lepsza ode mnie. Ledwo spuszczę cię z oczu, już wpadasz po uszy w kłopoty. Nie nadaję się na niańkę. Jak tylko przyjdziesz do siebie, spuszczę ci lanie twojego życia. A teraz już śpij, okropny bachorze. Gdyby zobaczył mnie teraz, któryś z moich krewnych, umarłbym ze wstydu. W dodatku przez ciebie zniszczyłem moje czarne lilie podnosząc ten okropny mebel. Hodowałem je przez ostanie pięćdziesiąt lat. To wymaga z pewnością dodatkowej kary – westchnął ciężko i położył mnie do miękkiego, ciepłego łóżka. Przytuliłem się do wielkiej, puszystej poduchy i zapadłem w głęboki, mocny sen.
……………………………………………………………………………
Kiedy rano się obudziłem w obcym łóżku, natychmiast napłynęły do mnie wspomnienia z poprzedniego wieczoru. Wyskoczyłem spod cieplutkiej pierzynki jak z procy i postanowiłem ulotnić się po angielsku, nie żegnając się z gospodarzem. Zdjąłem buty i cichutko, na paluszkach zacząłem skradać się w kierunku wyjścia. Nie zaszedłem jednak daleko, bo z komórki na środki czystości dobiegły mnie dwa zduszone głosy. Rozpoznałem w nich moich przyjaciół. Spróbowałem otworzyć drzwi, niestety ani drgnęły.
- Co wy tam do cholery robicie? Uspokójcie się, bo zbudzicie gospodarza – wyszeptałem do nich przez dziurkę od klucza.
- Przyszliśmy ci na ratunek niewdzięczny smarkaczu, ale natknęliśmy się na Avgara. Schowaliśmy się tutaj, aby nas nie zobaczył, a teraz nie możemy wyjść, bo ten bałwan Artur zatrzasnął nas tutaj. Spróbuj znaleźć jakiś klucz czy coś. Ja nie wytrzymam długo z tym idiotą. Tutaj jest okropnie ciasno – odpowiedział mi Sam. Zacząłem rozglądać się dookoła zgodnie z prośbą Ostrowskiego. Natomiast z komórki dochodziły mnie coraz dziwniejsze odgłosy, od których moje uszy, robiły się powoli coraz bardziej czerwone.
- Nie pchaj się tak na mnie, napakowany sterydami pchlarzu – usłyszałem zniecierpliwiony głos Sama.
- Moje mięśnie to efekt ciężkiej pracy, a nie jakiegoś sztucznego syfu. Gdzie mam się odsunąć, przecież widzisz, że nie ma miejsca – odezwał się oburzony Artur. Rozległo się głuche uderzenie o ścianę.
- No i od razu lepiej. Zrobiło się jakby przestronniej – zakpił mężczyzna.
 - Ty idioto, chyba połamałeś mi żebra. Nie musiałeś tak walić mną o mur – odparł z wyrzutem Futrzarski. – Hej, bladolicy, a może ty się mnie boisz? Jestem taki seksowny, że wolisz się trzymać ode mnie z daleka? – zakpił.
- Gdzie pchasz te łapy kretynie? Zabierz je z mojego tyłka!
- Musiałem się czegoś chwycić, jak podłożyłeś mi nogę. Masz całkiem fajną dupcię. Niezły z ciebie towar skarbie.
- Nie obmacuj mnie chamie! Jeszcze raz mnie dotkniesz, to poczujesz moje kły.
- Wolałbym poczuć coś zupełnie innego. Tylko bez agresji, mój ty słodki tyłeczku.
- Odczep się ode mnie zboczeńcu! Nie myśl, że taki prymityw jak ty mógłby mi się podobać.
- Jesteś tego najzupełniej pewny? To pozwól, że sprawdzę! – usłyszałem zgrzyt otwieranego zamka błyskawicznego.
- Ahh…..O kurwa! – rozległ się najpierw przeciągły jęk, a potem zaskoczony okrzyk Sama. Następnie drzwi z hukiem się otworzyły, a obaj delikwenci wylądowali na ziemi w parodii pocałunku. Artur rozczochrany, z ognistymi wypiekami na twarzy, w rozchełstanej koszuli upadł boleśnie na plecy, a na niego przewrócił się Ostrowski, z rozpiętymi spodniami, równie czerwony i potargany jak jego towarzysz. Ich rozchylone usta zetknęły się ze sobą, z czego natychmiast skorzystał Artur wpychając bezwstydnie swój język do środka. Przekręcił się zwinnie, nakrywając swoim ciałem przyjaciela i przyciskając go do podłogi. Otarł się o drobniejszego mężczyznę, wydobywając z niego kolejny namiętny jęk.
- O boże, może ja sobie pójdę i nie będę wam przeszkadzać – wykrztusiłem z trudem, nie mogąc oderwać oczu od ich splecionych w żarliwym uścisku ciał. Nie byli widocznie, aż tak nieświadomi otoczenia, jak mi się wydawało, bo moje słowa przebiły się jednak do ich nieco zamroczonych mózgów. Pierwszy ocknął się oczywiście Sam i zrzucił z siebie brutalnie na ziemię Artura.
- Trochę delikatności nietoperzu! Najpierw się do mnie przytulasz, a potem mnie bijesz? No chyba, że lubisz takie zabawy sado- maso. Trzeba było mnie jednak uprzedzić. Jeśli sprawia ci to przyjemność, to nie mam nic przeciwko – kpił z przyjaciela Futrzarski z szerokim uśmiechem zadowolenia na opalonej twarzy.
- To był przypadek, który nigdy się nie powtórzy. Coś ci się uroiło w tej kudłatej głowie – zadarł dumnie nos Ostrowski, podnosząc się z posadzki.
- Następnym razem, to ja cię nagram na komórkę. Szczególnie to twoje ah, ah .. Arturze. To tak dla twojej informacji, żebyś później nie był zdziwiony, jak ci puszczę te twoje ogniste jęki  - powiedział oburzony zachowaniem przyjaciela mężczyzna. No i zaczęło się. Po chwili kłócili się już w najlepsze nie zwracając na mnie zupełnie uwagi. Zostawiłem ich tam i poszedłem spokojnie do domu. Już nauczyłem się, że w sprzeczki między nimi nie warto się wtrącać.
W chałupie, przy kuchennym stole czekała na mnie wściekła Sonia z prawdziwie rodzicielskim kazaniem. Spuściłem głowę i czekałem grzecznie na egzekucję. Faktycznie zupełnie zapomniałem powiadomić ją gdzie jestem i zniknąłem na calutką noc. Od kiedy jest na diecie lepiej nie wchodzić jej w drogę. To zresztą ciekawe, jak pusty żołądek potrafi wpłynąć na charakter kobiety. Łagodna na ogół ciotka, chodziła od tygodnia po domu z miną głodnego bazyliszka. Rzuciła mi nieprzyjazne spojrzenie, a ja cały się skuliłem w oczekiwaniu na ogłuszający wrzask. I nie zawiodłem się, o nie. Większość kobiet z tego miasteczka obdarzona jest naprawdę imponującym głosem.
- Luis, ty niewdzięczna cholero, chcesz żebym umarła przez ciebie na zawał! Przez pół nocy szukaliśmy cię z sierżantem Kropelką! Nie mogłeś chociaż zadzwonić? Po co ty masz przy sobie tę komórkę bezmózgi dzieciaku!! Jutro zaczyna się szkoła, a ty jesteś kompletnie nieprzygotowany!

6 komentarzy:

  1. Ha wiedziałam, że to zazdrość.A tamta dwójka na pewno razem będzie, cudo cudo. Hmm ciekawe co dalej będzie, czekam niecierpliwie.

    Eterna

    OdpowiedzUsuń
  2. o Boże ! *Q* ta scenka z Samuelem i Arthurem mnie po prostu rozwaliła, to było świetne ! No i oczywiście te narzekanie Avgara, oh yeah ... haha niby taki zimny a jednak poświęcił swoje kwiatki. Strasznie mnie ciekawi jaka kara czeka chłopaka, no nic.. pozostaje mi czekać. Życzę dużo weny i zapraszam do siebie na nowy rozdzialik ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. No na prawdę krótki rozdział. Scenka z Arthurem i Samuelem była bardzo ładna szkoda tylko, że się nie rozwinęła. Na prawdę piszesz coraz lepiej. Coś mi się wydaje, że Luisa połączysz z Avgarem, tylko mam prośbę nie uśmiercaj kolejnego wrednego przystojniaka. Jak na razie noże leżą sobie w gotowości więc w każdej chwili mogą zostać użyte. Na razie możesz sobie spokojnie pisać dalej. Pozdrawiam cię, życzę zdrówka, dużo czasu na pisanie oraz weny giganta. :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Waa *_* miły Avgar, opiekuńczy Avgar, aww *w* słodko,
    a ta akcja w szafie haha xD myślałam, że padnę a potem ich kłótnia,,
    świetnie i jak znam życie kolejny rozdział będzie ponownie super ^^
    Twoja Maru<3

    OdpowiedzUsuń
  5. Wreszcie mogę czytać w spokoju! Dziś wieczorkiem biorę się za kolejny rozdział, a póki co skomentuję ten.

    Nie wiem jak to odbierzesz, ale obecnie coraz mniej interesuje mnie Luis i Avgar, za to bardziej fascynuje Sam i Artur! Z uśmiechem na gębie czytałam opis ich akcji w schowku i to jak z niego wypadli :D No cudne to! Nie mogę się doczekać ich dalszych przygód.

    Ciekawi mnie też, jak potoczą się losy Luisa, bo w końcu Avgar okazał... litość? Opiekuńczość? On się zmienia, czy pod tą srogą powłoką zawsze mieściła się dobra osoba?

    Dziś kolejny/e rozdziały!

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejeczka,
    wspaniale, haha Avgar jednak się martwi o Luisa myślał, zwiał już, a tutaj jednak... a nasza dwójka och...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń