Opowiadanie zakończone, osadzone w realiach współczesnej Polski. Młody chłopiec przyjeżdża do
małego miasteczka, by zamieszkać z ciotką, której nigdy nie widział. Gorzej nie
wiedział nawet, że istnieje. Zanurza się w świecie pełnym pogańskich mitów i
legend. Powoli odkrywa swoją tożsamość. Poznaje mroczne, rodzinne tajemnice.
Czy znajdzie tutaj nowy dom? Luis z jednej strony to nieśmiały, delikatny
chłopak, ale druga jego strona to zupełnie inna historia. Pełen rozsadzającej
go energii, ciekawski i psotny wpada z jednych tarapatów w drugie pociągając za
sobą innych. A może jednak znajdzie się ktoś, kto utemperuje tego nieznośnego chłopaka?
TOM I LUIS
Wiecie co to
Posoka? Nie? Ja dowiedziałem się dopiero tydzień temu. Trzy miesiące wcześniej
miałem wypadek, w którym zginęli w nim moi rodzice. Przez prawie cały ten czas
leżałem w szpitalu i przeszedłem kilka poważnych operacji. W lewej ręce nadal
często odczuwałem ból, zwłaszcza w
bezsenne noce, kiedy bałem się zamknąć oczy, bo natychmiast widziałem płonący
wrak samochodu i dobiegające z niego, rozpaczliwe krzyki mojej matki. Ojciec
zginął na miejscu, a ja ocalałem tylko dlatego, że wypadłem przez przednią
szybę, bo jak zwykle nie zapiąłem pasów. Czy mi ich brakowało? Nie bardzo.
Myślicie , że wyrosłem na wyrodnego syna? Niezupełnie. Moja rodzina nie była ze
sobą zbytnio związana. Rodzice jako lekarze, specjaliści od chorób tropikalnych,
jeździli po całym świecie lecząc ludzi, żaden kontynent nie miał przed nimi
tajemnic. Niestety, dla mnie nie starczało im już czasu. Z dzieciństwa
najlepiej pamiętam, niekończący się korowód niań i opiekunek, które nieustannie
się zmieniały. Nie byłem grzecznym maluchem. Swoją frustrację, spowodowaną
ciągłą nieobecnością bliskich, brakiem normalnego, bezpiecznego domu
wyładowywałem właśnie na nich. Płatałem im setki złośliwych figli, dlatego
żadna nie wytrzymała ze mną zbyt długo. W takich wypadkach zmuszeni do
przyjazdu rodzice, prawili mi długie kazania jakim to jestem niewdzięcznym
dzieckiem. Podobno miałem wszystko o czym inni tylko marzyli i nie potrafiłem
tego docenić. Gdy podrosłem i skończyłem piętnaście lat, całkiem przestali się
mną przejmować. Zostawiali mnie samego na całe tygodnie, niekiedy miesiące.
Miałem kartę kredytową, sam robiłem zakupy i gotowałem, a do sprzątania raz w
tygodniu przychodziła jakaś Meksykanka. Nocami, kiedy się bałem, a ogromny dom
skrzypiał i trzeszczał jak na filmach grozy, chowałem głowę pod kołdrę, tuląc
się do śmiesznej, pluszowej kozy, którą dostałem od matki na siódme urodziny.
Myślicie, że był to prezent dany z miłości? Nieprawda! Dostawałem od niej
podarunki, kiedy coś przeskrobała. Zagłuszała w ten sposób swoje wyrzuty
sumienia. Nigdy nie zapomnę tej strasznej daty, bo to był dzień śmierci Bartka.
Kto to był? Długo by opowiadać. Wystarczy jak będziecie wiedzieć, że był moim
jedynym przyjacielem. Tylko on dawał mi jakieś wsparcie i namiastkę uczucia, którego
tak bardzo potrzebowałem. Byłem wtedy tylko małym dzieckiem, bardzo samotnym, w wielkim bogatym domu. A
oni go zabili. Przyszli z piłami i linami, nie bacząc na moje krzyki i błagania
przecięli go na pół, zabrali mu jego piękną, liściastą, zieloną duszę.
Wykarczowali nawet pień, żeby nie pozostało po nim żadnego śladu. Płakałem cały
dzień, aż zemdlałem ze zmęczenia i rozpaczy. Nie wiedziałem kto mnie znalazł i
zaniósł do łóżka. Wieczorem przyszła do mnie matka i wręczyła tego rogatego
pluszaka.
- Luis,
uspokój się, tak będzie dla ciebie lepiej. To tylko drzewo, a ty dramatyzujesz,
jakby zmarł ci jakiś bliski krewny. Doktor Manson powiedział, że powinniśmy to
zrobić dla twojego dobra. Nikt normalny nie rozmawia z roślinami i nie
twierdzi, że opowiadają mu bajki. Już za miesiąc idziesz do szkoły. Chyba nie
chcesz, by dzieci miały cię za jakiegoś odmieńca i dziwaka? Na pewno znajdziesz
tam przyjaciół - pochyliła się, aby mnie pogłaskać po głowie, ale schowałem się
pod kołdrę przed jej fałszywą czułością.
- Zrobimy
też remont w ogrodzie. Zlikwidujemy te wszystkie grządki i rabatki. Nie
będziesz miał teraz czasu się nimi zajmować. Przed tobą wiele lat nauki -
powiedziała już całkiem chłodno i wyszła z pokoju.
Długo nie
mogłem zasnąć, a moje serce bolało, jakby miało mi pęknąć. Usłyszałem wtedy
dziwną rozmowę moich rodziców, z której nie zrozumiałem ani słowa, ale wyryła
się bardzo wyraźnie w mojej pamięci.
,, - John, mam nadzieję, że dzięki
temu będziemy mieli już spokój. Chłopiec zrobił się ostatnio taki dziwaczny.
Prawie nie wychodził z tego ogrodu. Parę razy zaczepiły mnie sąsiadki pytając,
dlaczego on całymi dniami przesiaduje na dworze. W końcu mógł się zorientować
kim jest naprawdę, albo nie daj boże spotkać kogoś, kto by go uświadomił. Na
szczęście jest jeszcze bardzo mały.
- Nie martw się Kesi, to koniec.
Trzeba tylko zająć go nauką i odsunąć od tych niemądrych pomysłów. Przejdzie
mu. To wszystko, to zwykłe gusła i zabobony. Powinniśmy wcześniej wyjechać z
kraju. Luis za bardzo przesiąkł moją rodziną. Tutaj jest inny świat. Nie
pozwolę, aby mój syn stał się taki jak oni. Kładźmy się spać skarbie. Jutro o
świcie mamy samolot - poważny, niski głos mojego ojca w końcu umilkł”.
Nie
wiedziałem czego dotyczyła ta rozmowa. Gdy byłem starszy, parę razy próbowałem
się włamać do gabinetu ojca. Nigdy się mi jednak nie udało. Drzwi do niego były
pokryte oryginalnymi znakami. Gdy spytałem matki co to takiego, bardzo się
zmieszała i oświadczyła, że to zwykły roślinny motyw jakie często stosuje się
do ozdoby drewnianych powierzchni. Widziałem w jej oczach, że kłamie i
odpuściłem.
Potem jeszcze długo leżałem na łóżku, a sen nie chciał przyjść.
Tuliłem do siebie tą głupią kozę, bo do jej wnętrza włożyłem kilka zebranych
jesienią żołędzi i z powrotem ją zaszyłem, aby nikt ich nie znalazł. To dzieci
Bartka. Za kilka lat, jak dorosnę, posadzę je przed swoim domem i znowu
wszystko będzie dobrze. Słyszałem, jak za oknami wielkie, ciężkie maszyny równają z ziemią, to co najbardziej
na świecie kochałem. Rano wyjrzałem przez okno i zobaczyłem, że mój śliczny,
pachnący ogródek znikł. Kilku robotników kręciło się po placu układając gładkie
trawniki i wytyczając proste żwirowe ścieżki. Nie było kwiatów, ani krzewów, a
na miejscu kwitnącego ogrodu powstawała
prawdziwa wielkomiejska pustynia. Taras, krzesełka ,stolik, wszędzie
betony i ceramiczne płytki. Nic żywego i zielonego. Od tego czasu nigdy więcej
nie wyszedłem do na zewnątrz. Nie było po co.
Całe moje dotychczasowe życie upłynęło w
wielkim mieście, które nigdy nie zasypiało, a nieustanny ruch na ulicach trwał
dzień i noc. Teraz będę musiał zamieszkać w małej miejscowości, bo żyje w nim
jedyna moja krewna, której nigdy nie poznałem. Podobno, to młodsza siostra
mojego ojca. Nawet nie wiedziałem, że istnieje. Rodzice po wyjeździe ze swojej
ojczyzny zerwali kontakty ze wszystkimi.
Nie odpowiadali na listy i telefony, które z początku często dzwoniły. Nie
wiem, dlaczego tak postępowali. Kiedyś próbowałem się tego dowiedzieć, ale ojciec
wzruszył tylko ramionami. Byłem bardzo mały kiedy opuściliśmy kraj i prawie nic z tego okresu nie pamiętam,
co zawsze bardzo mnie dziwiło. Miałem wtedy prawie sześć lat i coś przecież
powinno zostać mi w głowie. Z tych niewesołych rozmyślań wyrwał mnie głos
taksówkarza.
- Proszę
pana, jesteśmy na miejscu.
Wysiadłem na
lotnisku w Krakowie i taksówką udałem się do Posoki. To takie małe miasteczko
na południu Polski, zagubione wśród wzgórz Beskidu Małego. Większość drogi
przespałem. Spojrzałem przez okno samochodu i zobaczyłem, że zatrzymaliśmy się
przed dużym, parterowym domem. Muszę przyznać, że od razu mi się spodobał.
Czytaliście kiedyś bajkę o Jasiu i Małgosi? Wyglądał jak przykładowa chatka
Baby Jagi. Niezbyt wysoki, zbudowany z potężnych drewnianych bali. Miał duże,
białe okna i zielone okiennice. Dach z czerwonej dachówki ozdabiało usadowione
obok komina wielkie bocianie gniazdo. Otaczał go spory ogród, w którym kwiaty
zdawały się kwitnąć na wyścigi. Pachniały zasadzone od frontu zioła. - Istna sielanka –pomyślałem- prawie
jak na wsi. Wyciągnąłem z samochodu walizki, zapłaciłem kierowcy i ruszyłem
ociągając się nieco do drzwi. Były bardzo oryginalne - grube, okute żelazem i
zamknięte na najdziwniejszy zamek jaki w życiu widziałem. Wglądał na bardzo
stary, może nawet zabytkowy. Na pomalowanym na czarno drewnie zobaczyłem skądś
znajomy mi znak, otoczony paskudnie pachnącym wieńcem uwitym z liści cebuli,
chrzanu, czosnku i fasoli. Znam się trochę na tym, bo kiedyś fascynowałem się
ziołami. Wiem jakie mają właściwości, a te były naprawdę magiczne i służyły do
ochrony domu i jego mieszkańców. - Po co
tu wiszą i czego boi się moja ciotka? To ciekawe. - Poczułem się jakbym
właśnie wkroczył do innego świata, takiego, który istnieje tylko w celtyckich
legendach. No wiecie druidzi i te sprawy. - O
rany, gdzie ja trafiłem, to nie zwykła
zapadła prowincja, to średniowieczna osada! Ledwo wysiadłem, a tu gdzie nie
spojrzę widzę gusła i zabobony. Na drzwiach pogańskie znaki, czarodziejskie zioła. Pięknie się zaczyna. Zaraz się okaże,
że cioteczka to wiedźma i co tydzień lata na Łysą Górę.
…………………………………………………………………
Cebula-ochrona,
odpędzenie złych mocy, wspomaga dar jasnowidzenia, bogactwo
Chrzan-
ochrona, odpędzenie złych mocy
Fasola-
ochrona, odpędzenie złych mocy
Czosnek-
ochrona, odpędzenie złych mocy, leczenie
.............................................................................................
Betowała kot_w_butach
Witam, jeszcze nie zaczęłam czytać Twojego opowiadania - obecnie brak czasu, ale postaram się zrobić to dziś w nocy. Przeczytałam jedynie ten fioletowy wstępik na samym początku notki i ze śmiechem muszę przyznać, że mamy podobny motyw :) Hmm... nasi bohaterowie "po przejściach" wyjeżdżają na prowincję aby tam... nie zdradzę fabuły :)
OdpowiedzUsuńRazem z t'Ry dziękujemy za Twoje komentarze w Dziennikach Marnych Homo.
Pozdrawiam
Mot
Fajnie się zaczyna. I to jeszcze w Polsce! Na razie nie jestem w stanie skonstruować dobrego komentarza, ale idę czytać dalej. Będzie ciekawie! :]
OdpowiedzUsuńCzy mogę wskazać parę błędów, które wkradły się do tego świetnie zapowiadającego się opowiadania?
OdpowiedzUsuńW zdaniu, w którym dowiadujemy się o śmierci rodziców napisałaś :"....w którym zginęli w nim moi rodzice''. Wg.mnie powinno być:"...w ktorym zginęli moirodice.''
Oraz we fragmencie , w któryn Luis podiął decyzję o niewychodzeniu do zmienionego ogrodu należałoby usunąć słówko ''do''. Pozdrawiam
Mefisto
To drugie napisane przeze mnie opo, na pewno znajdziesz tu mnóstwo błędów i nieścisłości. Musiałabym je od początku przerobić, żeby jakoś trzymało poziom, ale mam do niego sentyment, więc je trzymam na blogu. Może kiedyś się za to zabiorę.
UsuńOki . więcej czepiać się niebędę. Wybacz i pisz jak najwięcej.:-)
UsuńBardzo lubię twoje opowiadania, niektóre czytałam po kilka razy.Dobrze się przy nich bawię i relaksuje. Nie mogę się doczekać kolejnych odcinków do tych najnowszych. Serdecznie pozdrawiam, dużo zdrowia i ochoty do pisania.
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńo ja... biedny Luis współczuję mu tej tragedii straty rodziców, ale właśnie nie interesowali sie nim więc nie ma żadnych więzi rodzinnych, bardzo mnie zaciekawiły te słowa ojca "W końcu mógł się zorientować kim jest naprawdę, albo nie daj boże spotkać kogoś, kto by go uświadomił." to mowi o jakieś tajemnicy, może właśnie naprawdę rozmawiał z przyrodą... ciekawe co spotka go tam w Pasłęce, ale odniosłam wrażenie, że teraz tak jakby zapomniał o dzieciństwie, o tym jak dobrze czuł się wśród przyrody...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Zośka