Obudziłem
się wczesnym rankiem z jakimś nieokreślonym niepokojem w sercu. Całą noc śniły
mi się koszmary. Nic konkretnego. Widziałem jakieś bezkształtne, ciemne
postacie, słyszałem wołające mnie niezrozumiałe szepty. Coś przemykało się na
granicy mojej świadomości. Miałem wrażenie, że ktoś lub coś chce mnie przed
czymś ostrzec. Zerwałem się z łóżka, szybko narzuciłem na siebie jakieś jeansy
i koszulkę. W pośpiechu wybiegłem do
ogrodu. Miałem nadzieję, że kontakt z naturą, jak zawsze przywróci mi spokój.
Niestety tak się nie stało. Drzewa stały dziwnie ciche i odległe, kwiaty
stuliły swoje barwne pąki, trawy i krzewy przestały szeleścić. Nawet ptaki
jakby ciszej śpiewały. Miałem wrażenie, że wszystko wokół mnie wstrzymało
oddech. - Luis, zamieniasz się w zabobonną
staruszkę. Parę kiepskich snów całkowicie wybiło cię z rytmu. Wszędzie widzisz
znaki i omamy. Jeszcze trochę i sam zaczniesz rysować kręgi chroniące przed
złymi mocami. Pozbieraj się i idź lepiej na śniadanie- strofowałem się w myślach.
- Gdzie jesteś
kochanie? Owsianka już gotowa! - usłyszałem głos Soni. Zapachniało smażonymi
skraweczkami. Uwielbiam ten aromat, żadnej, nawet najlepszej londyńskiej
restauracji takiego nie poczujecie. A co myśleliście, że jak ,,zielony’’ to już
na pewno wegetarianin? Nie ma mowy, lubię mięsko, jak każdy zdrowy facet.
Zasiadłem więc z przyjemnością do mojego parującego śniadanka. Jak tylko
wziąłem do buzi pierwszy kęs, wszystkie gnębiące mnie strachy wyleciały mi z
głowy. Tymczasem cioteczka z bardzo niezadowoloną miną kłóciła się z kimś przez
telefon. Widać było, że rozmowa jest nieprzyjemna, bo wreszcie zaczęła krzyczeć
do słuchawki.
- Wy durne
barany, niczego nie umiecie załatwić porządnie! Jak to się mogło stać?
Przyjdźcie do mnie wieczorem, musimy omówić strategię - wrzasnęła do słuchawki.
- Mężczyźni bez kobiet byliby już gatunkiem wymarłym! Zawaliliście sprawę, a
teraz śmiecie do mnie przychodzić po pomoc? - dodała pogardliwie i wyłączyła
telefon. - Co się tak gapisz? - zapytała złośliwie. - Wiesz, że nieładnie jest
podsłuchiwać cudze rozmowy? Wieczorem masz być w domu! Mamy zebranie - zanim
zdążyłem zaprotestować, była już za drzwiami, poza zasięgiem mojego głosu. - Ciekawe co się stało, że była taka wściekła?
Co ona ma do facetów? Pewnie ją jakiś rzucił czy coś!
…………………………………………………………………………..
Po
osiemnastej ciotka zaczęła przygotowania. Nakryła stół w ogrodowej altance
białym brusem, rozstawiła grilla i wyciągnęła z piwnicy kilka butelek zacnego,
gronowego wina. Tłukła się przy tym niemiłosiernie i zamiatała szeroką
spódnicą, aż furkotało. Widać było, że humorek nadal miała dość kiepski.
Schodziłem jej więc z drogi, bo po co się narażać podminowanej kobiecie. W
końcu przybyli oczekiwani goście. Zabrzmiał dzwonek u drzwi.
- Idź otwórz
tym obwiesiom i przyprowadź ich tutaj - warknęła do mnie. Otworzyłem bramkę i
moim oczom ukazała się spora, zdenerwowana gromadka składająca się z Artura,
Samuela oraz, o dziwo, reportera Adama.
- Wejdźcie,
ciotka właśnie ostrzy kły! To jest, chciałem powiedzieć, noże do krojenia mięsa
- plątałem się zaskoczony ich widokiem. Spodziewałem się zupełnie kogoś innego.
- Siadajcie
- zwróciła się do nich Sonia - Mamy wiele do omówienia. Luis, zostań z nami.
Mieszkasz tu, więc lepiej, jak będziesz wiedział co się święci - nie miałem
więc innego wyjścia, jak usiąść razem z nimi.
- Jak
wszyscy wiemy, od tygodnia funkcjonuje nowo otwarty hotel, nad naszym pięknym
jeziorem. Nigdy nie powinniśmy zgodzić się na jego budowę, ale dla niektórych
ważniejsze były pieniądze, niż panujący tu od lat święty spokój - i tu wymownie
spojrzała na dziennikarza i Futrzarskiego, którzy mieli tyle przyzwoitości, że
nisko spuścili głowy. - Niestety, przybytek ma dobrego menadżera, któremu udało
się ściągnąć tutaj całe rzesze turystów. Plątają się po lesie, niszczą, hałasują,
jak to miastowi. Samo to już wystarczy, żeby zdenerwować niektórych mieszkańców Posoki. Ale naszemu wspaniałemu,
kompletnie nie znającemu miejscowych realiów burmistrzowi było tego mało.
Wczoraj w Internecie, opublikował reklamę naszego regionu i w swojej głupocie
przeszedł samego siebie. Zawarł w niej nie tylko wiele legend i mitów, ale
także podał do wiadomości możliwość istnienia w lochach pod miasteczkiem,
skarbu oraz grobowca Nienazwanego, pochowanego wraz z klejnotami o ogromnej
wartości. Ten kretyn, rozpętał tu prawdziwe piekło. Już dzisiaj rano, widziałam
kilku uzbrojonych w łopaty, latarki i liny poszukiwaczy przygód. Nie chcę
wiedzieć, co będzie się tu działo dalej!
- Miejmy
tylko nadzieję, że nie będą się pałętać po lesie po zmroku - odezwał się
milczący do tej pory Samuel. - Wolałbym, aby nie powtórzyła się historia z
czasów ostatniej wojny.
- Czyżby,
któryś z twoich krewnych nie lubił wrzawy? Powinni być zadowoleni, zwierzyna
sama pcha im się w ręce - zapytał złośliwie Artur.
- To nie
jest żaden mój krewny, nie obrażaj mojej rodziny, kundlu. To sami inteligentni
i dobrze wychowani ludzie, w przeciwieństwie do młodocianych chuliganów z
twojego stada – odgryzł mu się chłodno Ostrowski.
- Panowie
tylko spokojnie, mamy tu skupić się na naszych problemach. Takie awantury, to
możecie urządzać sobie potem - zaoponował dziennikarz. Niestety nikt go nie
słuchał. Kłótnia trwała w najlepsze, w dodatku Sonia zamiast ich powstrzymać,
dolewała jeszcze przysłowiowej oliwy do ognia, trzymając raz stronę jednego,
raz drugiego. Mnie za to głowa latała w tę i z powrotem zupełnie jak na meczu
tenisa. Takiej walki dwóch dorodnych samców nie ogląda się codziennie. Te
roziskrzone gniewem oczy, zaciśnięte pięści, wykrzywione zmysłowe usta - coś
niesamowitego. Mógłbym tak patrzyć na nich całymi godzinami i nie znudziłoby mi
się. To wspaniałe przyjacielskie spotkanie przerwał nam donośny głos, naszego
policjanta, sierżanta Kropelki.
- Pani
Soniu, proszę do mnie podejść, mam coś ważnego do powiedzenia - wołał zza płotu.-Wczoraj
rano dwóch turystów poszło do puszczy i do tej pory nie wrócili. Podobno mieli
ze sobą sporo sprzętu. Wyruszamy na poszukiwania i dobrze by było, abyście nam
w nich pomogli. Nikt nie zna lasu tak jak wy - facet wyraźnie podlizywał się
ciotce.
- Dobrze,
tylko się przygotuję. Ja i Adam pójdziemy z wami, a Luis, Artur i Samuel
przeszukają okolicę Krasnej Góry - zakomenderowała Sonia - I pilnujcie
chłopaka, bo jak coś się mu stanie, to się z wami policzę - pogroziła obu
mężczyznom. Zabraliśmy jeszcze kurtki, latarki, telefony i byliśmy gotowi do
drogi. Na dworze było już zupełnie ciemno. - Jaką mieliśmy szansę znalezienia tych ludzi, w tym naprawdę gęstym
lesie?- Moim zdaniem żadną.
………………………………………………………………………………………………………………………….
Od kilku
godzin łaziliśmy po puszczy i nie znaleźliśmy niczego ciekawego. Żadnych śladów
zaginionych. Byłem wykończony, w przeciwieństwie do moich towarzyszy, którzy
nadal tryskali energią. Całą drogę doprowadzali mnie do szału, traktując jak
damę z arystokratycznego rodu, której trzeba pomagać na każdym kroku. Więc
podawali mi rękę, jeśli grunt obniżał się choćby o pół metra, usiłowali
podsadzać mnie na najmniejsze wzniesienia, a raz nawet próbowali przenieść mnie
przez niewielką dziurę. Przestali, dopiero kiedy wczepiłem się w ich
przydługawe kudły i porządnie wytargałem. W końcu poczułem się tak głodny i
spragniony, że nie miałem najmniejszej ochoty iść dalej. W dodatku uczucie
niepokoju i zagrożenia jakie miałem rano, zaczęło powracać ze zdwojoną siłą.
Usiadłem na niewielkiej polance na jakimś pniaku i wyciągnąłem przed siebie
bolące nogi.
- Koniec
trasy panowie, ja wracam do domu- wystękałem zdyszany. - Poza tym nie podoba mi
się tutaj. Czy zauważyliście jak zrobiło się dziwnie cicho?
- Faktycznie,
coś jest nie w porządku - rozejrzał się zaniepokojony Artur, węsząc w powietrzu
zupełnie jak pies - Odpocznij na chwilę i zmiatamy stąd.
- Luis,
wstań już lepiej i chodźmy - odezwał się Samuel. Jego uważny wzrok błądził, po
pogrążonej w nieprzeniknionych ciemnościach, ścianie lasu. Zaczęliśmy
wsłuchiwać się z lękiem w otaczające nas odgłosy, ale oprócz cichego szelestu
liści nic nie usłyszeliśmy.
- Witam
miejscową elitę - rozległ się niespodziewanie za naszymi plecami czyjś
nieznajomy głos. Był dziwny - zimny, nieludzki, wyprany z wszelkich emocji,
spowodował, że wszystkie włosy na karku stanęły mi dęba. Towarzyszący mi
mężczyźni obrócili się gwałtownie, zasłaniając mnie całkowicie swoimi ciałami,
co nie było trudne, bo byłem od nich niższy co najmniej o pół głowy. - Coście
tak zaniemówili? Urządzacie sobie piknik o północy, a może kogoś zgubiliście? -
usłyszałem jak coś ciężkiego upadło na trawę z głuchym odgłosem. Poczułem metaliczny,
skądś znany mi zapach. - Mój boże to
krew! Czyżby ten obcy zabił tych poszukiwaczy przygód? - ze strachu zrobiło mi się słabo. – Wygląda na to, że oni się chyba znają.
- Zabierzcie
to ścierwo z mojej ziemi. Jak jeszcze raz, ktoś wlezie do mojego domu bez
zaproszenia, to rozprawię się z resztą tego plątającego się po lesie
tałatajstwa - dobiegły mnie groźne, powodujące drżenie całego mojego ciała,
słowa - Co się tak wiercicie niespokojnie, jakby oblazły was mrówki? Co takiego
ukrywacie za plecami?
- To tylko
mój nieletni sąsiad, Panie. Nikt ważny. Pomagał nam w poszukiwaniach - odezwał
się niepewnie Samuel.
- Pozwól, że
sam to ocenię - Zobaczyłem jak moi towarzysze polecieli do tyłu, pchnięci jakąś
ogromną siłą, usiłowali wstać, ale jakieś dziwne, kolczaste pnącze zatrzymało
ich w miejscu. Krzyknąłem przerażony i spojrzałem na napastnika. Na temat jego
sylwetki niewiele można było powiedzieć, bo skrywała ją długa do ziemi,
obszerna, czarna peleryna z kapturem. Ale jego twarz, na pewno będzie
nawiedzała mnie we wszystkich koszmarach. Miał dzikie, ostre rysy, śniadą
skórę, wielkie, szkarłatne, okrutne oczy o pionowych jak u gada tęczówkach.
Czerwone zmysłowe usta zaciśnięte w dumnym i bezlitosnym wyrazie. Długie,
hebanowe włosy przerzucił sobie przez ramię. Lśniły jedwabiście w świetle
księżyca. Przyglądał
mi się zimno, jak jakiemuś egzotycznemu zwierzątku. Widziałem, że w wysokiej
trawie obok niego leżały jakieś dwa podłużne kształty. To one wydzielały tę
okropną woń, od której kręciło mi się w głowie. - To jakiś psychopata! Wygląda tak nieludzko, jak upiorna postać z
jakiegoś horroru. Może mi się to wszystko śni? - nie mogłem zebrać myśli.
Byłem zbyt przestraszony. Poczułem, jak jego uzbrojona, w ostre szpony dłoń zaciska się na moim karku.
- Skąd
wytrzasnęliście tego małego skrzata? Jasne włoski, niebieskie oczka, całkiem
słodziutki. W sam raz na wieczorną przekąskę - przejechał mi zakrzywionym
pazurem po szyi przecinając delikatną skórę. Wyciekło kilka kropel krwi.
Nieznajomy schylił się i zlizał je szorstkim, rozwidlonym na końcu językiem.
- Nie rób mu
krzywdy - usłyszałem jak przez mgłę okrzyk Samuela. Zaraz jednak umilkł, kiedy
pnącza zacisnęły się mocniej wokół niego, boleśnie wbijając się w jego
ciało. Stałem skamieniały ze strachu. Czułem chłodny oddech demona na swoim
uchu, który o dziwo nie był niemiły jak się tego spodziewałem. Pachniał
przyjemnie, jak morska bryza i jakieś zioła. To trochę mnie otrzeźwiło. Nie
miałem nic do stracenia. Zacząłem szarpać się i wyrywać, a ten drań nawet nie
drgnął. Wyszczerzył do mnie tylko białe kły w parodii uśmiechu, a we mnie
wstąpił przysłowiowy diabeł. Jak mam zginąć to przynajmniej w walce Obróciłem
głowę i z całej siły zacisnąłem na jego uchu swoje zęby, a kiedy poczułem smak krwi
wbiłem je jeszcze głębiej. Miałem nadzieję, że urwę temu skurczybykowi ucho. Po
chwili takiej zabawy, rozwarł mi palcami szczękę i uwolnił się bez zbytniego wysiłku ze swojej
strony. Chwycił mnie ponownie za kark, podniósł do góry i zaczął potrząsać jak
kociakiem. Prychałem wywijając rękami i starając się go przynajmniej podrapać.
Byłem tak zdesperowany, że zupełnie zapomniałem o strachu.
- Malutki
rozgniewany chochlik - roześmiał się niespodziewanie - nie machaj tak łapkami,
bo jutro będziesz miał zakwasy. - Jak ci na imię?
- Nie
słyszałeś o ustawie o ochronie danych osobowych - wywarczałem bezczelnie - nie
podaję swoich danych nieznajomym potworom!
- No no, ale
paskudny charakterek. Gadaj jak się nazywasz, albo spiorę ci tyłek - spojrzał
na mnie mrużąc srogo swoje gadzie ślepia.
- LLuis -
wyjąkałem pośpiesznie.
- Avgar-
usłyszałem niezmiernie zaskoczony. - Chyba się zaprzyjaźnimy - posłał mi
przewrotny, iście szatański uśmieszek - Ktoś przecież musi cię wychować
-obrócił głowę i spojrzał chłodno na moich towarzyszy, uwalniając ich z krępujących
pęt. - A wy, co tak leżycie, zabierzcie stąd te truposze i ładnie gdzieś
ukryjcie! Sierżantowi Kropelce powiecie, że niczego nie znaleźliście. I na
przyszłość lepiej pilnujcie tu porządku. Podoba mi się ten świat. Chyba zostanę
tu na dłużej!
..............................................................................................
Betowała kot_w_butach
Sarabeth czyta to po raz setny... Sarabeth marnuje sobie życie... Sarabeth kocha tę historię...
OdpowiedzUsuńSarabeth nie jest w tym sama... '-_- xDD
Usuń//Mika
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, czyżby jakiś demon czy władca piekieł och Luis miał swoich obrońców tak zaciekle go chroniących i nie spuszczających z oczu...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Zośka