Na końcu
głównej ulicy stała duża, pomalowana na biało, bardzo zadbana willa. Ogrodzona była
wysokim, żelaznym parkanem, porośniętym dzikim winem. Oczywiście prowadząca do niej brama była
zamknięta. Dostrzegłem mały, srebrny dzwonek, zawieszony tuż obok skrzynki na
listy.
- Na co
czekasz, dzwoń - szturchnął mnie Samuel.
- Mogę ja,
mogę ja - podskakiwał Zoli, nie mogąc dosięgnąć tak wysoko.
- Pewnie, że
tak - podniosłem go do góry. Rozbawiony tym malec zaczął zbyt mocno ciągnąć za
uchwyt. Rozległ się naprawdę przeraźliwy, wysoki dźwięk. Chwyciłem się za uszy.
- Kto tu
mieszka i poco mu ten potworny alarm? Chce odstraszyć sąsiadów czy co?
- Myślę, że
jedno i drugie. Pilnuje swojego terenu. Takie tam psie zwyczaje.
- Psie?!
-Tak mi się
powiedziało - spojrzał na mnie z udawaną niewinnością Samuel. -Nazywa się Artur
Futrzarski i jest wujem tych małych chuliganów.
- Dziwne
nazwisko. Masz zamiar mu naskarżyć?
- Uwierz mi,
pasuje do niego - Zobaczyłem jak do bramki podchodzi atletycznie zbudowany
mężczyzna. Miał szerokie w ramiona, długie nogi i potężne, zwarte mięśnie,
które mogliśmy podziwiać w całej okazałości, bo ubrany był tylko w sprane,
obcisłe jeansy. Kędzierzawe, brązowe włosy związał niedbale rzemykiem z tyłu,
opadały mu aż do pasa. Gapiłem się na niego wprost nieprzyzwoicie. Nieczęsto
widzi się taki wspaniały okaz samca. Wyglądał jak barbarzyński wojownik z
legend o wikingach. Wysoki, opalony na złocisty brąz, z dzikim spojrzeniem
czekoladowych oczu spowodował, że stałem
tam oniemiały, wytrzeszczając na niego oczy.
- Hej, Luis
zamknij usta i wytrzyj ślinę. Wiesz, że to niegrzecznie, tak się zachowywać? -
złośliwie odezwał się Samuel, wybijając mnie z transu w jaki popadłem.
- Kto to
taki? - facet wskazał na mnie.
-To bratanek
Soni. Jak widać młody, głupi i bez gustu - zaczerwieniłem się okropnie, słysząc
jego kpiącą uwagę. I już miałem się odgryźć, kiedy ten młody bóg chwycił mnie
za rękę i okręcił wokół własnej osi jak
manekina. Potem ujął mnie pod brodę i spojrzał prosto w oczy.
-
Śliczniutki. Zupełnie, jak jakiś leśny duszek.
- Zostaw go
w spokoju - oburzony Samuel wyrwał mnie z jego rąk. - Zajmij się lepiej swoimi
szczeniakami. Rozbijają się po mieście, udając miejscowy gang. Napadli na Luisa
i mojego syna. Pilnuj swojego stada, bo sam się z nim rozprawię – mówił
gniewnie mój
sąsiad, patrząc groźnie na mężczyznę. W jego głosie pobrzmiewały naprawdę
niebezpieczne nutki. - Sonia też nie będzie zadowolona. - Chwilę mierzyli się
wzrokiem, aż w końcu pierwszy ustąpił Futrzarski.
- Oni są z
dużego miasta i rodzice trochę zaniedbali ich wychowanie. Nie rozumieją dobrze
prawa. Gdzie się podziali ci mali szkodnicy?
- Twoim
zadaniem jest go ich nauczyć inaczej ciągle będą ci sprawić kłopoty. Jeden z nich
leży za sklepem zielarskim, a reszta się gdzieś ukryła.
- Pewnie
boją się kary. Wytłumacz mnie przed Sonią, bo nie chcę mieć w niej wroga. Do
zobaczenia maleństwo - musnął delikatnie moje usta swoimi palcami.
- Łapy przy
sobie – warknął niespodziewanie Samuel.
- A co, masz
na niego wyłączność? Nie bądź śmieszny nietoperzu, taki słodziutki dzieciaczek,
nie będzie chciał mieć z tobą nic do czynienia - zadrwił z niego mężczyzna.
- Myślisz,
że wolałby takiego pchlarza jak ty? - Samuel chwycił mnie za ramię i pociągną w
stroną bramki. Zanim zdołałem cokolwiek wykrztusić, byliśmy już w drodze do
domu, a Ostrowski nie bacząc na mój opór, ciągnął mnie jak worek kartofli. Za
nami biegł przebierając szybko małymi nóżkami Zoli. Zdyszani, dotarliśmy na
ulicę, na której mieszkałem. Wreszcie udało mi się schwycić ogrodzenia i
spowodować, że mężczyzna się zatrzymał.
- Czy tobie
się coś nie pomyliło?! - zacząłem na niego z miejsca wrzeszczeć. - Co to było
za przedstawienie u tego jak mu tam, Artura? Czy ja wyglądam na gumową piłkę,
którą można sobie podawać z rąk do rąk? Obaj zachowaliście się jak jaskiniowcy
walczący o kość! Nigdy więcej się do mnie nie odzywaj ty dzikusie! -
rozwścieczony odwróciłem się i prychając ze złości pobiegłem do domu
zatrzaskując za sobą z hukiem drzwi.
- Ceś Luis - dobiegł mnie jeszcze cieniutki
głosik Zoli.
- Kochanie
co się stało? - popatrzyła na mnie zdziwiona moim zachowaniem Sonia.
- Nic, tam
na podwórku stoi nasz durnowaty sąsiad i chce z tobą porozmawiać. Nie mam
pojęcia, jak dogadasz się z kimś na takim poziomie, a może powinnaś wziąć
kredki i blok rysunkowy. Taki prymityw jak on, powinien znać pismo obrazkowe -
wyrzuciłem z siebie, posyłając jadowite spojrzenie niczemu niewinnej ciotce,
która stała z kompletnie nierozumiejącym wyrazem twarzy patrząc na mnie
bezradnie. Nie tłumacząc niczego pobiegłem schodami na poddasze i rzuciłem się
z impetem na łóżko. Wtuliłem twarz w
poduszkę gryząc ją z bezsilnej złości i wyobrażając sobie, że właśnie rozrywam
tętnicę Samuela. Krew tryska po ścianach, a on umiera w strasznych mękach.
Wrzucam jego ciało do jeziora, a tam ryby obgryzają do kości jego rozmokłe
szczątki. Uf…uff... Poczułem się jak samowar, który upuścił właśnie trochę
pary. Ale całkiem mi nie przeszło. Nie ma mowy.
…………………………………………………………………………………………
Obudziłem
się, kiedy za oknem było już ciemno i zaburczało mi w brzuchu. Byłem strasznie
głodny. Przez tą całą awanturę, zupełnie zapomniałem o obiedzie. Może Sonia
ukuchciła coś pysznego. Wziąłem szybki prysznic wrzucając potargane, brudne
ciuszki do pralki. Założyłem stare, zbyt wąskie spodnie i nieco przykrótki
podkoszulek, spod którego wystawał mi brzuch. Taki mój domowy strój do spania.
Zszedłem po schodach na dół, węsząc z ciekawości, co tam może być w stojących
na piecu garach. Sonia siedziała przy stole lukrując czekoladowe pierniczki.
Pachniało jak w raju. Mój ściśnięty żołądek zaprotestował głośno. Ciotka się
roześmiała, słysząc te piski i podsunęła
mi talerz z gorącą zapiekanką.
- Najpierw
sobie pojedz, potem porozmawiamy.
- Mogę jeść
i mówić jednocześnie - wyburczałem miedzy jednym kęsem, a drugim, rzucając Soni
niechętne spojrzenie.
- No, no.
Widzę, że humorek nadal dopisuje. Tylko nie wiem czy to moja wina, czy któryś z
nowych znajomych nadepnął ci na odcisk?
- Wszyscy
macie w tym swój udział. To miasteczko pełne jest dziwaków ze średniowiecznymi
przesądami i poglądami - jeszcze bardziej się nadąłem.
- Widzę, że
miejscowi przystojniacy naprawdę ci dopiekli. Trzymaj ty się lepiej od nich z
daleka. Za miesiąc zaczynasz studia. Tam znajdziesz przyjaciół w swoim wieku.
- Nikogo nie
potrzebuję. Dotąd, doskonale radziłem sobie sam.
- Akurat!
Gadasz głupstwa. Problem w tym, że ciebie ciągnie do tych najbardziej
niebezpiecznych. Wiem, że zarówno Artur jak i Sam, to bardzo atrakcyjni
mężczyźni, ale sam widziałeś, że nie nadają się na twoich znajomych.
- Więcej się
z nimi nie spotkam. Zwłaszcza z Ostrowskim, to wyjątkowy dupek. Ty mi lepiej
powiedz droga cioteczko, co ty wczoraj odprawiałaś za dziwne historie o
północy? Kim były te zakapturzone postacie i dokąd prowadzi ten korytarz za
kominkiem?
- Ohoho !
Tyle pytań naraz? Mogłam się domyślić, że taki ciekawski dzieciak jak ty,
wszędzie musi wsadzić swój zadarty nosek. No to po kolei. Te kobiety to moje
przyjaciółki i zielarki tak jak ja. Spotykamy się w nocy, bo mamy swoje
tajemnice. Zresztą chodź, pokażę ci. Tylko buzia na kłódkę i nikomu ani słowa -
Sonia pociągnęła mnie w stronę kominka i otworzyła ukryte przejście. Zapaliła
zabraną z komody latarkę i ruszyła w głąb korytarza. Po kilkunastu metrach
doszliśmy do masywnych, dębowych drzwi, całych pokrytych nieznanymi mi znakami.
Nie miały żadnego zamka. Wyszeptała tylko kilka słów, a tajemnicza komnata
stanęła przed nami otworem. Pokój był ogromny. Pod ścianami stały rzędy półek i
szaf wypełnionych po brzegi ziołami i minerałami, jakie pierwszy raz widziałem
na oczy. Wszystko poukładane, usystematyzowane, według nieznanego mi klucza.
Pośrodku stały stoły laboratoryjne, całe zastawione jakimiś rurkami, menzurkami
i innym sprzętem, o nieznanym mi przeznaczeniu. Wszystko razem wyglądało, jak
połączenie nowoczesnego chemicznego laboratorium z pracownią alchemika.
- Bajer -
westchnąłem zachwycony - parzycie tu ziółka, pędzicie bimber, czy robicie
dragi? - zapytałem złośliwie ciotki.
- Można
powiedzieć, że wszystko naraz. Robimy to, co aktualnie jest nam potrzebne. A
dlaczego w tajemnicy? Wiesz jacy są ludzie, lepiej jak wiedzą jak najmniej.
Jesteś zadowolony?
- Może być, ale
czemu mam dziwne wrażenie, że to dopiero sam wierzchołek góry lodowej?
- Bo za dużo
telewizji oglądasz. Te wszystkie filmy o czarownicach, wilkołakach i ostatnio
modnych wampirach, mieszają ludziom w głowach. Ty mi lepiej powiedz jak tam ci
idzie integracja z naturą?
- Całkiem
nieźle. Umiem już gadać z drzewami, krzakami, jeszcze tylko miejscowa fauna i
będzie komplet.
- Z
tutejszymi zwierzątkami, to ty się lepiej nie zbliżaj za bardzo.
Te lasy są bardziej dzikie niż na to
wyglądają.
- Dlaczego
mi się wydaje, że gadamy o dwóch różnych sprawach?
- Masz zbyt
bujną wyobraźnię chłopcze. Wracajmy już z powrotem - zbyła mnie Sonia. Wróciłem
grzecznie do pokoju i usiłowałem zająć się czymś pożytecznym, ale nic mi z tego
nie wychodziło. Cały czas krążyły mi w głowie słowa ciotki.- Co miała na myśli, mówiąc o leśnych zwierzętach? Przecież, to nie
amazońska dżungla. Co tu może być groźniejszego od lisów, dzików, ewentualnie
wilków? -Włączyłem komputer i zacząłem szukać czegoś ciekawego w
Internecie, nic jednak nie znalazłem, poza stekiem bzdur i wymysłów
miasteczkowego brukowca znanego jako ,,Głos Posoki’’. Podobno na terenie
dzisiejszej posiadłości Ostrowskich, ginęli kiedyś często w niewyjaśnionych
okolicznościach ludzie. Znajdowano potem ich rozszarpane, pozbawione krwi ciała
i z tego powodu to miejsce, nazwano Krasną Górą. Ale to było dawno, jeszcze w
czasach międzywojennych. Od tamtej pory panuje tutaj spokój, można by rzec
nuda. Trzeba będzie jutro udać się do redakcji tego plotkawego szmatławca.
Zawsze lepszy rydz niż nic.
…………………………………………………………………………………………………………………….
Rankiem od
razu po śniadaniu, podążyłem do redakcji gazety. Mieściła się w dwu niewielkich
pokojach, w miejscowym domu kultury. Zastałem jednego z trzech właścicieli.
Starszy mężczyzna, z niewielką siwą bródką siedział przy laptopie i coś pisał z
zapałem. Na mój widok wyciągnął rękę z uśmiechem.
- O, chłopak
Soni. Co cię do mnie przywiodło?
- Ma pan coś
o Krasnej Górze? Szukałem, ale znalazłem tylko jakieś legendy.
- Powinieneś
zapytać swojej ciotki!
- Niestety
nie jest zbyt rozmowna. Może mi pan pomóc?
- Pewnie, że
tak, ale nie za darmo. Nie chcę pieniędzy, tylko informacji. Wyglądasz na
sprytnego dzieciaka. Jeśli znajdziesz coś , ponadto co ja ci opowiem to zdasz
mi relację mi o tym. Zgoda?
- W porządku
- zgodziłem się natychmiast. Mężczyzna wyciągnął z szuflady jakiś album ze
zdjęciami.
- Spójrz
Luis, tutaj są fotografie garnizonu niemieckiego, który wprowadził się do willi
Ostrowskich podczas wojny. Zastali opustoszały, wygodny dom, więc go zajęli na
kwatery dla swoich żołnierzy. To byli sami młodzi chłopcy, tacy jak ty. Kiedy
ludzie z miasteczka ostrzegali ich przed niebezpieczeństwem, tylko się śmiali i
stukali po głowach. Przebywali tutaj bardzo krótko, bo pewnego dnia sklepikarz,
który rano dostarczał im pieczywo nie zastał w domu nikogo. Zajrzał wystraszony
do środka, ale nie miał odwagi pójść dalej. Poszedł po kilku uzbrojonych
znajomych. Kiedy wrócili, znaleźli tylko nienaruszoną broń, ubrania, prowiant.
Nigdzie żadnych śladów walki. Wszyscy żołnierze jakby wyparowali. Zrobili więc
kilka zdjęć i posłali po niemiecką żandarmerię, bojąc się odwetu. Tamci jednak
pokręcili się tylko po domu, ale nie znaleźli żadnych śladów i wyjechali
jeszcze przed zmrokiem. Bardzo się przy tym śpieszyli, jakby czegoś się bali.
- Znowu
tylko same domysły, żadnych faktów. Pewnie chłopaki po prostu zdezerterowały i
tyle.
-
Zostawiając prowiant na drogę? Wątpię. Ale jeśli znajdziesz legendarne wejście
do lochów pod willą, to daj mi znać. Pójdę razem z tobą i zrobimy zdjęcie
śpiącemu tam podobno Nienazwanemu. Będziesz miał swój dowód rzeczowy i pomachasz
nim ciotce przed nosem - roześmiał się z mojej lekko przestraszonej miny
redaktor. - Nie mów, że we wszystko uwierzyłeś. Sam przecież twierdziłeś, że to
brednie.
........................................................................................
Betowała kot_w_butach
OMG! Kocham Cię! To jest niesamowite! Idę czytać dalej.
OdpowiedzUsuńWiem, że to twoje drugie opowiadanie i miałam się nie czepiać i tego nie robię,właśnie zdałam sobie sprawę jak nasz mózg odrzuca to co w/g niego jest niepotrzebne....Czytam to opowiadanie po raz enty bo lubię, bo chcę, bo sprawia mi przyjemność i czasem wyłapuję jakieś mało istotne błędziki ale dziś znalazłam to: zdasz mi relację mi o tym.I tak wracając do meritum wiele razy czytałam ww zdanie i zawsze umykało mi to powtórzenie. No doprawdy niesamowicie spostrzegawczy Mefisto się znalazł...heh...
OdpowiedzUsuńpozdrawiam i weny i czasu życzy Mefisto
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńcudnie, ocho Luis już chyba zawrócił trochę w głowach Samuelowi i Arturowi... wampir i wilkołak super...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Zośka