Nie wiem jak to się dzieje, ale to
naprawdę miała być nauka jazdy. Tymczasem wyszło straszne zboczeństwo. Zresztą
zobaczycie sami. Dzieci i wrażliwe dziewczynki jazda od monitora.
Była sobota,
a ja kompletnie nie miałem nic do roboty. Wszyscy domownicy gdzieś się ulotnili
nie mówiąc mi ani słowa. Kiedy rano zszedłem na śniadanie nie zastałem tam nikogo.
Po posiłku przez chwilę plątałem się po domu, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. W
pierwszej chwili pomyślałem o demonie, ale wiedziałem, że o tej porze na pewno
go nie zastanę. Właściwie mógłbym przynajmniej skorzystać z jego
biblioteki. Ostatnio wokół naszego miasteczka okropnie rozrósł się barszcz
Sosnowskiego. Kilkoro dzieci zostało dotkliwie poparzonych. Nie jestem w stanie
odnaleźć i wyplenić wszystkich chwastów, ale może znajdę dla nich jakiegoś
naturalnego wroga. Ubrałem kurtkę i popędziłem do zamku Avgara. - Nie będę się
plątać po pokojach. Skorzystam tylko z bogato zaopatrzonej biblioteki, więc
chyba nie powinien się gniewać. - Miałem naprawdę dobre chęci, ale wszyscy wiemy,
że właśnie nimi wybrukowane jest piekło. Tak było i tym razem. Kiedy dotarłem
na miejsce nie mogłem się powstrzymać i skierowałem swoje kroki wprost do
szklarni. Co prawda demon kilka dni wcześniej ostrzegał mnie , abym tam nie
wchodził, bo czulistki znowu miały okres godowy, ale ja nie miałem zamiaru się
narażać. Dobrze pamiętałem nasze poprzednie spotkanie. Zerknąłem tylko przesz
oszklone drzwi do cieplarni. Zobaczyłem jak kwiaty, będące wysokości dorosłego
człowieka przemierzają grządki w jakimś dziwnym skocznym tańcu. Jak tylko mnie
zauważyły rzuciły się całą gromadą do drzwi. Gwałtownie się odsunąłem
zaskoczony ich szybkością i zacząłem chichotać. – Aleście się napaliły ślicznotki. Nic z tego, hehe, nie jesteście w moim
typie.
Poszedłem do
biblioteki w doskonałym nastroju. Zacząłem myszkować po półkach. Długo to jednak
nie trwało, bo moją uwagę przykuły czyjeś kroki na korytarzu. Zaciekawiony
wyjrzałem na zewnątrz i krew od razu wzburzyła się w moich żyłach. Środeczkiem,
pogwizdując wesolutko szedł nie kto inny, jak mój osobisty wróg. Kręcąc, trzeba
przyznać zgrabnym tyłeczkiem, wlazł prosto do sypialni Avgara. – A to elfi syn! Jak on śmie tam wchodzić?!
Muszę sprawdzić co ten niedorobiony Legolas kombinuje. – Zacząłem się za
nim skradać. Włożyłem ostrożnie głowę do pokoju i zobaczyłem jak ten drań
kładzie na łóżku niebieską różę i osłania ją jakimś zaklęciem. – Romansów się mu zachciało! Już ja go
urządzę! – pomyślałem złośliwie, bo do głowy przyszedł mi paskudny pomysł.
- Ty,
białasie! Co tu robisz? To prywatne pokoje – odezwałem się, patrząc na niego
chmurnie. – Zabieraj stąd to zielsko!
- Odczep się
maluchu! Wracaj do przedszkola, gdzie twoje miejsce. To prezent, a tobie nic do
tego. Zajmij się swoimi zabawkami – spojrzał na mnie z góry, jak na niegrzeczne
dziecko.
- Ten twój
kwiatuszek jest do niczego, równie wybladły i pozbawiony kolorów jak ty. Zaraz
przyniosę tutaj coś lepszego i zobaczymy czyj badylek przemówi lepiej do serca
demona – spojrzałem na niego tryumfalnie i pomaszerowałem do szklarni.
Oczywiście ten idiota polazł za mną, nie spuszczając mnie z oczu.
- Zobacz –
wskazałem na drzwi – są piękne prawda. Kolor ich płatków przypomina niebo o
świcie. Poza tym są aksamitne w dotyku i wspaniale pachną. – stwierdziłem
zarozumiale. - Kretyn, kompletnie nie
zajarzył, jak mogę dać w podarunku Avgarowi coś , co i tak należy do niego. A
mawiają, hi hi, że elfy to wyższa rasa. – przekręciłem klucz i sięgnąłem do
klamki uśmiechając się do niego złośliwie. Nie zdążyłem jej nacisnąć kiedy
mężczyzna zwinie mnie wyminął, wyciągnął z zamka klucz. Wparował do środka i
zamknął się w cieplarni z radosnym uśmiechem na durnej gębie. – Ho ho robaczku. Za chwilę zaśpiewasz
inaczej. Czulitki lubią takich przystojniaków. – Pomachałem mu beztrosko,
co skwitował podniesieniem wysoko brwi w geście zdziwienia i jakby niepokoju.
Wróciłem do biblioteki i po kilku sekundach usłyszałem pierwszy pisk. Zamknąłem
staranie drzwi, chcąc odizolować się od jego wrzasków. Zacząłem przeglądać
starożytne woluminy i zupełnie straciłem poczucie czasu. Udało mi się znaleźć
parę istotnych informacji mogących mi pomóc w walce z barszczem. Ocknąłem się
dopiero, kiedy ktoś gwałtownie potrząsnął mnie za ramię. Odwróciłem głowę i moje
oczy napotkały lśniące, szkarłatne źrenice.
- Luis, co
się dzieje w szklarni? Dochodzą stamtąd jakieś przeraźliwe wrzaski – zapytał
wpatrując się we mnie groźnie.
- O kurczę,
musimy go ratować! Legolas się tam zamknął! – pobiegłem przestraszony do
cieplarni. – Bogowie, niech tylko nic mu nie będzie! Całkiem o nim zapomniałem!
- Zaczekaj,
najpierw musimy się zabezpieczyć, bo nam też dobiorą się do skóry – Avgar
prysnął na mnie jakimś sprayem. Wyrwał z zawisów szklane drzwi nie bawiąc się w
subtelności. Moim zafascynowanym oczom ukazał się taki oto obrazek. Elf leżał
na świeżo skopanej ziemi nagusieńki, cały pokryty lepkim śluzem i wił się, chichocząc
jak szalony. Czuliski otaczały go ciasnym kręgiem. Każda z nich dzierżyła
kawałek garderoby mężczyzny. Najwidoczniej dobierając się do niego potargały ją
na strzępy. Lizały go długimi czarnym języczkami i głaskały zielonymi witkami,
kiedy któraś trafiła na bardziej strategiczne miejsce Legolas skomlał i
piszczał, nie mając już siły krzyczeć. Jego płaski brzuch i wszystko wokół
skropione było obficie jego spermą.
- O kurcze,
myślisz, że można umrzeć z rozkoszy? – zwróciłem się do coraz bardziej wkurzonego
demona. Nie mogłem oderwać oczu od niesamowitego zjawiska. Elf był już tak
słaby, że tylko cichutko pojękiwał.
- Rusz się
mały! –wrzasnął na mnie wyraźnie zirytowany. – Weź grabie i przegoń te napalone
cholery do sąsiedniego pomieszczenia. Ja zajmę się tym biedakiem. - Znalazłem w kącie narzędzie zagłady i
zamachnąłem się nim na kwiaty. Wyraźnie zaniepokojone zaczęły się wycofywać.
Pochowały witki i grzecznie potruchtały do następnego pokoju. Tam włożyły
korzenie do ziemi i znieruchomiały. Widocznie cała akcja też kosztowała je
sporo energii. Zamknąłem tam kwiaty, aby czasem się nie wymknęły na wolność.
- Pośpiesz
się Lui - demon wziął Legolasa na ręce i podążył z nim do swojej sypialni.
Ułożył go ostrożnie na łóżku i nakrył kocykiem. Na widok róży westchnął głośno
i spojrzał na mnie z niebezpiecznym błyskiem w oku. Znałem go doskonale,
wiedziałem, że domyśla się prawdy i muszę się natychmiast ewakuować. Skoczyłem
na równe nogi i rzuciłem się na korytarz. Pobiłem chyba wszystkie swoje rekordy
szybkości.
- Luis, ty
cholerny szkodniku, jeszcze cię dopadnę! – usłyszałem z oddali jego krzyk. – Phi – pomyślałem biegnąć przez las i widząc w oddali migoczące
światła mojego ukochanego domku –
przecież nie będzie mnie gonił. Musi zając się tym wymoczkiem. A do jutra złość
mu trochę przejdzie – nieco się uspokoiłem. – Mogę ich spokojnie razem zostawić. Blondas jeszcze długo nie będzie
zdatny do niczego. To wszystko jego wina. Jakby się tak nie wymądrzał, to by
teraz nie miał kłopotów.
.........................................................................................................
Minął tydzień. Nie wiem czy wam mówiłem, że zapisałem się na prawo jazdy. Od kilku tygodni miałem lekcje. Niestety chyba nie miałem do tego talentu. Ciężko mi szło. Mój instruktor kupił sobie nawet buteleczkę jakiś kropelek na uspokojenie. Podczas jazdy ze mną zawsze miał ją przy sobie i co chwila sobie dawkował. Już za dwa dni miałem mieć egzamin końcowy i nikt nie chciał mi pomóc. Każde z moich przyjaciół po godzinie spędzonej ze mną w samochodzie wiało przede mną gdzie pieprz rośnie. Nie miałem z kim poćwiczyć. Było sobotnie popołudnie. Siedzieliśmy wszyscy w ogródku i piekliśmy kiełbaski na grillu. Patrzyłem na tych drani błagalnie, a oni udawali, że mnie nie widzą. Ilona obracała mięsko. Ala gapiła się na zamyśloną Sonię, a Artur jak zwykle kleił się do opędzającego się od niego Sama.
- Świnie
jesteście nie przyjaciele – jęczałem nieustannie. – Jak ja zdam, jak nikt nie
chce ze mną pojeździć.
- Luis, nie
bądź niesprawiedliwy – odezwała się Sonia. – Wszyscy usiłowaliśmy cię czegoś
nauczyć. Nie nasza wina, że jesteś taki tępy.
- Sam, nie
bądź taki –zawyłem w stronę Ostrowskiego- jesteś przecież świetnym kierowcą.
- Niestety
jazda z tobą jest zbyt ekstremalnym przeżyciem dla moich słabych nerwów. Drugi
raz mnie zabije, a chyba nie chciałbyś iść na pogrzeb swojego najlepszego
kumpla? – uśmiechnął się do mnie i schował za plecami Artura.
- Ej Lui,
czy ty nadal nie odróżniasz prawej strony od lewej? – zachichotała Anka.
- Ja cię
nauczę, ale nie za darmo – rozległ się za mną niespodziewanie niski głos Avgara.
- Jesteś
pewny? Lui naprawdę jest beznadziejnym przypadkiem. Jeszcze spowodujecie jakiś
wypadek – Ciotka wcale nie była zbyt zadowolona z jego oferty.
- Nie martw
się. Przysięgam, że będę na niego uważał – uśmiechnął się demon zaglądając mi w
oczy z niewinną miną. Ta jego nagła chęć pomocy wydała mi się
wyjątkowo podejrzana. Nie mówiąc już o tym, że ostatnio mu trochę podpadłem.
Niestety nikt inny jednak się nie zaofiarował czegoś mnie nauczyć, a mnie bardzo
zależało na zdaniu tego egzaminu.
- No chodź
skrzacie, wsiadaj do mojego jeepa i zaczynamy – popchnął mnie w stronę bramki.
– No chyba, że się boisz – pokpiwał sobie ze mnie.
- Dobra, ale
ile byś chciał? Wiesz, jestem jeszcze biednym studentem.
- Nie
przejmuj się tym, potem pogadamy. Trzy godziny powinny wystarczyć, żeby wbić coś
do tej twardej główki – popukał mnie w czoło wyszczerzając kły. Wsiedliśmy do
samochodu. Chciałem zapalić silnik, ale mnie powstrzymał. – Chwileczkę,
najpierw teoria. Pamiętasz co mi kiedyś obiecałeś? Jak nie zdasz tego egzaminu,
to będziesz musiał spełnić trzy moje życzenia. Przyłóż się do nauki kruszyno, albo
już teraz zacznę wymyślać dla ciebie zadania. Kieruj się prosto na tę
nieuczęszczaną drogę do hotelu – oblizał się lubieżnie, a we mnie zadrżała moja
niewinna duszyczka.
- Jeny,
zupełnie o tym zapomniałem – jęknąłem przestraszony, co też ten piekielnik może
wymyślić.
- Nie
wzdychaj tak tylko słuchaj uważnie. Ja ścisnę twój prawy pośladek, to jedziesz
w prawo, a jak uszczypnę lewy, to w lewo. Wszystko jasne? – puścił do mnie
oczko.
- W co ja
się wpakowałem? – zaskomlałem udręczony i zapaliłem silnik. Drań zrobił tak jak
powiedział i świetnie się przy tym bawił. W pierwszej chwili tak mnie
rozproszył, że o mało nie wjechałem w płot. Ale jak tylko pomyślałem o jego
groźbie, rozsądek natychmiast wrócił na swoje miejsce. Udało mi się skupić na
prowadzaniu samochodu jak nigdy przedtem. Jeździliśmy chyba z godzinę za pomocą
komend wydawanych przez niego ręcznie, a ja zaczynałem o dziwo coś kapować.
Niestety mój tyłek był już cały obolały, a ja miałem na twarzy ogniste rumieńce.
- Już nie
mogę – zatrzymałem w końcu auto.
- No dobra,
znaj moje dobre serce. Zmieniamy koncepcję – Avgar z szerokim bananem na gębie
zaczął rozpinać moją koszulę.
- Co robisz?
Jak świecenie gołą klatą ma mi pomóc w jeździe? – zapytałem zaskoczony drżąc
pod jego dotykiem.
- Teraz jak
się pomylisz kierunki, to dotknę twojego sutka w zależności od tego, w którą
stronę źle skręciłeś. – To było jeszcze bardzie rozpraszające i przyznaję podniecające, ale sobie
poradziłem. Byłem z siebie dumny. Coraz rzadziej się myliłem. Drażnił, pocierał
i naciskał moje piersi kciukiem powodując, że oddychałem coraz szybciej. Po
godzinie byłem spocony jak ruda mysz, a moje ciało rozgrzane i podatne na
wszelkie sugestie ze strony demona.
- Lui,
świetnie ci idzie. Teraz tylko powtórka materiału. Za każdy dobrze wykonany
manewr będzie nagroda – ze słodkim uśmieszkiem włożył rękę między moje uda. –
Odpalaj dzieciaku.
- Avgar,
zabierz tą łapę, bo się rozwalimy – powiedziałem słabym głosikiem.
- Wierzę w
ciebie mały. Jeśli uda ci się w ten sposób zaparkować i wykonać inne manewry, egzamin masz zdany na sto procent – poczerwieniałem jeszcze mocniej i zapaliłem
silnik. Po każdej udanej akcji demon głaskał Wacusia, a on prężył się i rósł w
siłę zadowolony z okazywanego mu zainteresowania. Tymczasem ja popiskiwałem cichutko,
a serce o mało nie wyskoczyło mi z piersi. Po kilkunastu minutach takich
rozkosznych tortur Avgar uznał, że wystarczy tej nauki na dzisiaj. – Bogowie, chyba na zawsze zapamiętam tą
lekcję. W życiu już nie pomylę lewej strony z prawą.
- Jedź do
mojego domu i zaparkuj w garażu. Musimy jeszcze się rozliczyć – demon w
wyjątkowo dobrym humorku obserwował moje reakcje. Wierzcie lub nie, ale udało mi się
wprowadzić auto przez stosunkowo wąską bramę do środka za pierwszym razem. Kiedy
wysiedliśmy, mężczyzna objął mnie ramionami i wyszeptał do ucha.
- Powiedz, ile godzin musiałbyś wykupić gdybyś nie zdał? – zapytał.
-
Przynajmniej z dziesięć – odparłem, nie wiedząc do czego zmierza.
- Lui, od
ciebie pobieram opłaty tylko w naturze. Przez najbliższe dziesięć godzin należysz
do mnie – wziął mnie na ręce i teleportował się ze mną wprost do sypialni. Jednym
warknięciem spowodował, że nasze ubrania zniknęły. Bez słowa ułożył mnie na
brzuchu i rozchylił mi pośladki. Kiedy poczułem jego język w pobliżu mojego wejścia, zacząłem głośno jęczeć wijąc się w pościeli. Zacisnąłem palce na prześcieradle wypinając
się mocno do tyłu. Byłem już w takim stanie, że pragnąłem tylko, aby kochanek
uwolnił mnie w końcu od palącego moje ciało pragnienia. Zaczął masować mi
rytmicznie pośladki pieszcząc moją dziurkę, która stała się niesamowicie
wrażliwa na dotyk. Wreszcie włożył mi do środka pierwszy palec pokryty jakimś
żelem, rozciągając na boki zaciśnięte mięśnie. Wkrótce dodał następne. Widać było,
że i on jest na skraju i kończy mu się cierpliwość. Oddychał chrapliwie całując
i kąsając mój tyłeczek.
- Lui,
przygotuj się – mruknął i pchnął mocno, od razu wchodząc do końca i uderzając w
prostatę. Jedną dłonią objął mojego penisa, a drugą złapał za biodro narzucając
ostre tempo. Wkrótce obaj doszliśmy krzycząc nawzajem swoje imiona.
- Rany, ty
jesteś naprawdę szalony. Nie mam siły nawet przykryć się kołderką –
wymamrotałem niewyraźnie po kwadransie.
- Ależ
maluszku, to dopiero wstęp. Minęło dopiero pół godziny. Daj mi jeszcze minutkę
i możemy zaczynać drugą rundę. Pokażę ci, że z rozkoszy umrzeć bynajmniej nie
można, ale sam się przekonasz, że ta zabawa wymaga sporo wysiłku – wyszczerzył się do
mnie i ugryzł mnie w brzuch.
- Ty
naprawdę chcesz się bzykać przez tyle godzin? – zapytałem z powątpiewaniem.
– Nie dasz rady głupku. Padniesz już po pierwszej z wyczerpania – wymądrzałem się jak idiota, strzelając sobie
samobója. Dopiero widok jego miny przywrócił mi rozsądek, ale niestety było już
za późno na odwrót. Demon z głuchym pomrukiem rzucił się na mnie liżąc i
podgryzając wszystko czego mógł dosięgnąć.
Lu to chyba straci przytomność z rozkoszy. Nieźle załatwił elfa ale cóż, w końcu to mały zazdrośnik.
OdpowiedzUsuńCudna notka
no taka nauka jazdy to mi się podoba hehe ^^
OdpowiedzUsuńchociaż ciekawi mnie co by wymyślił Avgar jakby Luis nie zdał xd
Kyaa!! Maru ma wypieki,, czemu nie jestem facetem i nikt mnie nie uczył tak jeździć jak ja miałam egzamin? >_< haha
OdpowiedzUsuńWspaniały rozdział:)
Nie mogę się doczekać kolejnej notki :)
Twoja Maru;3
czy gdybym poprosiła o opisanie tych 10h to byłoby to do zrobienia? *o*
OdpowiedzUsuńMartwyDzemik jesteś nie możliwa >_< hahaha. Eto też bym oto prosiła jakby można. Też chce takiego instruktora. :-P Rozdział był jak to określiła Maru kyaa! -VeeVenea
OdpowiedzUsuńNo taka nauka jazdy to coś wspaniałego:) A właśnie to racja może chociaż opiszesz 2 godziny z tych 10 to też byłoby wspaniałe:) Idę czytać jeszcze raz:) Dużo weny:)
OdpowiedzUsuńŚwietne! Tylko żeby ten napalony Avgar nie skrzywdził przypadkiem Luisa. Jak go już dorwie w swe łapska, to za każdym razem wymęczy!
OdpowiedzUsuńPisz szybko:)
http://death-note-love-yaoi.blogspot.com/
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, pięknie Lui załatwił tego elfa, mam nadzieję, że zda egzamin bo Avgar och... czasami lepiej żeby nic nie mówił...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Zośka